Z Sieci |
Dwa dni temu na FB
poinformowałem, że znalazłem inną robotę, a dzisiaj… po prostu sobie z niej
poszedłem, nie mówiąc nikomu. Wczoraj pracowałem z Wakarem i Mustafą. Jeden nawiedzony,
myjący w pracy nogi i modlący się. Drugi niedowidzący, ale szczęśliwy, bo ma
żonę Polkę, która przeszła na islam i przybrała imię Aisha. Szef też
Pakistańczyk.
Wczoraj szef coś tam do
mnie burknął, to mu powiedziałem, żeby się uspokoił, bo nie zrozumiałem, co do
mnie mówił. Przysłuchujący się naszej rozmowie inny Pakistańczyk zapytał
później mnie czy wszystko w porządku. Odpowiedziałem, że tak i że szef jest
nerwusem.
Każdemu uczącemu się
języka życzę, aby na swojej drodze spotkał angielskiego Pakistańczyka, który
więcej w ciągu dnia rozmawia po pakistańsku niż angielsku, i spróbuje z nim po
angielsku pogadać.
Dzisiaj szef najpierw
nie wiedział czy ma dla mnie pracę. Później znów coś tam do mnie burknął, więc
znów mu powiedziałem, że nie rozumiem, gdy do mnie mówi i żeby mówił wolniej.
Nie miałem nic konkretnego do zrobienia, a on pewnie wciąż się zastanawiał,
dlaczego mnie przyjął do pracy.
W pewnym momencie
zabrałem plecak i, nic nikomu nie mówiąc, poszedłem sobie do domu.
Przed chwilą dzwonił
kolega, ponieważ wszyscy zastanawiali się, co się ze mną stąło. Wyjaśniłem mu
sytuację, że nie będę pracował w takim organizacyjnym burdelu. Poza tym, nie
będzie młody Pakol (tak właśnie powiedziałem i sam w to nie wierzę) na mnie
warczał.
No to co mam mu
powiedzieć? Zapytał kolega.
Powiedz, co chcesz,
odpowiedziałem. I że na pewno nie będę dla niego pracował.
Zaraz wybieram się na
spotkanie w sprawie kolejnej pracy. I wiecie co jest najśmieszniejsze? W tej
firmie szefem też jest Pakistańczyk.
Dwa dni wystarczyło,
żebym doszedł do wniosku, że rozumiem niektórych Polaków, którzy w dosadnych
słowach wypowiadają się o np. Pakistańczykach. Tutaj, naprawdę, często idzie w
robocie o to, żeby drugiemu dokopać. A ja nie pozwolę sobie, żeby dokopał mi
jakiś tam Pakistańczyk bełkoczący na poły po angielsku i pakistańsku.
Druga sprawa, która
mnie wkurwiła to, że szef i niedowidzący ciągle powtarzają polskie wulgaryzmy,
nie rozumiejąc zupełnie ich znaczenia. Takie mówiące wulgarnie tępaki!
Kiedy sobie wracałem
spacerkiem do domu, przestało padać i wyszło słońce. Przypomniałem sobie po
drodze opowieść mojego teścia, który opowiadał jak wolni chrześcijanie pomagali
jemu czy też z kolei jego teściowi piłować drewno. W pewnym momencie ktoś tak
rzucił jakiś słowny kawałek mięsa, a wolni chrześcijanie bez słowa odeszli.
Śmiałem się, myśląc o
tym, ponieważ zrobiłem identycznie.
Już wiem, że nie będę
tutaj tłumaczył się żadnemu ciapatemu i nie będzie mi żaden z nich coś tam
pieprzył pod nosem albo bezmyślnie powtarzał pięknych polskich wulgaryzmów.
Mają swój język, niech walą po swojemu. Mają swoje żony, niech na nich się
wyżywają. Ja odpadam!
Z Sieci |
Pierwszą część skończyłem
na tym, że ten, kto wulgarnie się wyrażania, nie musi jednocześnie bluźnić.
Natomiast bluźniercą może być ten, kto wyszukanych i uchodzących za kulturalne
słów używa.
Tak już jednak jest, że
często nam się dzisiaj mylą znaczenia pojęć, stapiają w jedno pojęcia z różnych
bajek i nie sposób już to wszystko poodkręcać.
Co najwyżej ci, którzy
czują różnicę, powinni się zaopatrzyć w tabletki przeciwbólowe i tylko w ten
sposób walczyć z ewentualnym bólem głowy wywołanym takim stanem rzeczy. Może
jeszcze „baranek”. Wiecie, ten z powiedzonka, którego trzeba sobie walnąć,
koniecznie o ścianę. No, można też bez słowa, jak ja dzisiaj, pójść sobie.
A teraz czy wulgaryzm
jest jednocześnie „przekleństwem”?
Ktoś w naszej obecności
powiedział właśnie „kurwa”, a my od razu do niego: „Nie przeklinaj”, bo
brzydko! albo dowcipnie: Chujowo się wyrażasz!
Zapewne znacie dowcip o
pewnym arystokracie, który z arystokratką konwersował w tańcu.
Hrabina: Ależ pan
pięknie tańczy!
Hrabia: I chuj!
Hrabina: Hrabio, ależ
pan się niekulturalnie wyraża!
Hrabia: I chuj, ale
pięknie tańczę!
Przekleństwo w potocznym
znaczeniu rozumie się jako wulgaryzm czy obelgę albo leksykalny środek
wyrażania gniewu. Potoczne rozumienie tak poważnej sprawy jest jak użycie magii
do zakupu bułki, czyli ma się nijak i jest tak niedorzeczne, że nie sposób tego
w ogóle wytłumaczyć. Dlatego pewnie ludzkość tak bardzo schodzi na psy!
Przekleństwo,
przeklinanie, przeklęcie w swojej istocie jest pojęciem związanym ze sferą
duchową, religijną czy magią. W języku polskim słowo „przekleństwo” jest ogólnym
określeniem hebrajskich i greckich słów wykorzystywanych do zapowiadania
(zaklinania) zła. Polski odpowiednik jest semantycznie więcej niż ubogi i nawet
nie próbuje uwzględniać subtelnych różnic dotyczących poszczególnych słów
greckich i hebrajskich.
Słownik dopuszcza wprawdzie,
że przekleństwo może być wulgarne. Wulgaryzm jednak nigdy nie będzie
przekleństwem.
Jednej z bohaterów
mojego dramatu tak mówi: Musisz się tutaj
od nowa nauczyć swojego języka. Zapomnij o pięknej mowie i ucz się, kurwa, ucz.
Nikt cię tu nie zrozumie z twoją piękną gadką, Pięknie akcentowane słowa mają
tu w chuju. Poszedłem, przyszedłem, dziękuję, przepraszam… ależ spierdalaj z
taką kwiecistą polszczyzną. To dobre, kurwa, w salonach. A gdzie tu, kurwa,
widzisz coś, co ci salon jebany przypomina choć trochę? Pierdolnij język
ojczysty, jak Tuwim abecadłem, o tę obcą ziemię i ucz się, kurwa, od nowa, ucz
się emigracyjnej polszczyzny, bo, wyruchają cię tutaj…
Wulgaryzmów bohater
używa, ale czy bluźni, ale czy przeklina albo czy grzeszy ciężko lub lekko?
Wulgarne słowo w istocie
nie jest żadnym bluźnierstwem!
Wulgarne słowo w
istocie nie jest też przekleństwem!
Wulgaryzm nie jest też
grzechem.
Wulgaryzm jest, co
najwyżej, przejawem ordynarności. Może być też wyznacznikiem przynależności do
grupy. Ale to znowu umowa, to wszystko społeczna umowa jakiejś grupy ludzi na
jakimś obszarze.
Zupełnie co innego, gdy
nadużywamy wulgaryzmów. Wtedy możemy mówić o ubóstwie leksykalnym, jego
ordynarności, czasem chamstwie, ale czy jednocześnie możemy widzieć w takim
człowieku grzesznika, który słowem, przez nas nazwanym niekulturalnym,
wulgarnym, posługuje się?
Nadużywanie wulgaryzmów
jest tak samo niewskazane jak przesadzanie z jedzeniem, piciem gorzały,
ćpaniem, seksem, pracą, lenistwem… Tam, gdzie nie ma umiaru, gdzie nie ma
złotego środka, tylko przesada w jednym z dwóch możliwych kierunków, zawsze
będzie mowa o pewnej dehumanizacji homo sapiens, nie tylko w przypadku
wulgaryzmów.
Już o tym wspomniałem,
że można być cudownie i krystalicznie wulgarnym, nie używając wulgarnych słów;
mało – można być takim, używając słów pięknych i wzniosłych.
Można być ordynusem,
będąc przy tym niemową!
I jeszcze raz napiszę,
że wulgarne wyrażanie się, wysławianie się, to przede wszystkim kwestia
społecznej umowy jakiejś garstki ludzi. Cóż będą dla Eskimosa znaczyły wyrażenia
„pierdol się” albo „o kurwa”? Cóż będą one znaczyły dla buszmena skądś tam?
To dla nich pusty
dźwięk. Dźwięk bez żadnego znaczenia. I dotykamy tutaj semantyki słów. I znowu
umowa, znowu jakaś umowa pomiędzy garstką ludzi, że takie i takie słowo, znaczy
właśnie to.
W obecnej chwili w
języku polskim wulgaryzmy to nic innego, jak tylko umówione społecznie i
akceptowane naukowo środki językowej ekspresji. Mogą być też wulgaryzmy
pozawerbalne, wyrażone w innym niż słownym kodzie, jak choćby kod gestów.
Wulgaryzmy językowe
używane w odpowiednim czasie, w odpowiedniej sytuacji, w odpowiednim miejscu
spełniają doskonale swoją rolę – są nośnikami ekspresji, środkami wyrażania
emocji jednostki, ale też i znakiem, logo pewnych społecznych grup.
Na pewno nie jest
grzechem, gdy człowiek spontanicznie, często bez angażowania myślenia, wyraża w
słowach emocje.
Sądzę, że nie jest
grzechem, gdy wulgaryzmów używamy świadomie, żeby innych obrazić, dokopać
innym, wyśmiać, znieważyć, zbrukać, zdeptać… Tu wulgaryzm jest kwestią grzechu,
ale złamanie przykazania, że będziesz bliźniego swego miłował… itd. Poza tym
trzeba znowu z naciskiem napisać, że zdeptać, wyśmiać, znieważyć… można i mową
kwiecistą.
Przykład z życia
wzięty. Mój znajomy z którejś tam pracy był odrażająco wulgarny, jeśli idzie o
słowa. Jednocześnie poprawnie wymawiał imiona osób, do których się zwracał, w
wołaczu, jak być powinno. Od razu słychać było, że odebrał dobre językowe
wykształcenie i nadziwić się człowiek nie mógł, skąd u niego tyle wulgaryzmów
wśród tej poprawnej polszczyzny. Poza tym dobrze się ubierał i widać było, że bardzo
dba o swój wizerunek, szkoda, że tylko zewnętrzny!
Ale kończyć powoli
trzeba.
Bluźnierstwo,
przekleństwo, grzech, w moim przekonaniu zaczynają się tam, gdzie kończy się
fizyka człowieka, gdzie sfera duchowa rozwiera swoje przepaście. Tam, w przestrzeniach
ducha grzeszymy, bluźnimy, przeklinamy…
Znów przykład z życia
wzięty. Na FB przyjąłem taką zasadę, że czekam, aż inni zaproszą mnie do grona
znajomych. Ja nie zapraszam. Może i głupia
zasada, ale tak jest. Kilka dni temu na czacie odezwała się do mnie młoda
kobieta. Takie tam, cześć, znamy się itd. Ponieważ nie mogłem skojarzyć, abym
ją kiedyś spotkał, to napisałem o swoich wątpliwościach. I otrzymałem
odpowiedź: To na huj mi zaproszenie kurwa wysłałeś, ja mam chłopaka (zapis
oryginalny). Przeprosiłem rozmówczynię i zapewniłem, że ja nie wysyłam
zaproszeń, a jeśli ona otrzymała ode mnie zaproszenie, to musiałem się pomylić,
wysyłając je.
Mniejsza o tę
ewentualną pomyłkę z mojej strony, choć wątpię w nią. Zauważcie, ileż ekspresji
(ortografię pomińcie) jest w tej króciutkiej wypowiedzi. Może z nóg zwalić
byka!
Niespójnie! Zgoda!
Chaotycznie! Zgoda!
Zdawkowo! Zgoda!
Jasne, że tak trzeba
ocenić to powyższe pisanie.
Nie da się jednak
krótko omówić, kurwa, tematu, który jest zajebiście obszerny, a do tego jeszcze
obciążony polską anatemą. Piszę polską, bo nie wiem, jak z tym jest gdzie
indziej.
Konkretniej i dosadniej
będzie w kolejnym tam wpisie, w którym spróbuję wytłumaczyć, dlaczego tak
bardzo mi żal starej polskiej „kurwy”.
A teraz dygresja.
Dla wielu może wyda się
niedorzeczne, co piszę. Jestem przecież polonistą i nie powinienem promować w
żaden sposób słów i wyrażeń wulgarnych.
Właśnie, nie
powinienem, bo taka jest umowa. Polonista nie powinien mówić, że np. papież
poszedł do klopa wysrać się albo odlać. To takie wulgarne i takie ordynarne. Ja
mogę ze strachu zesrać się, osrać; mogę ze strachu zeszczać się, oszczać;
pijany facet nigdy się nie osika, tylko oszczy, oleje itp., ale już papież nigdy. Papież to, co najwyżej, może zrobić kupkę,
wypróżnić się, oddać mocz, wysikać, załatwić potrzebę.
Nie sposób bowiem
stwierdzić, że papież postawił kloca albo że się wyszczał, gdy miał ochotę na
siku, gdy miał pu temu potrzebę tak nagłą, jak każdy człowiek.
Niepolitycznie,
niekulturalnie, ordynarnie, wulgarnie jest mówić, że papież puścił baka, święty
Piotr srał jak każdy.
To znowu sprawa umowy
pomiędzy garstką ludzi na jakiejś przestrzeni żyjących. To tylko taka umowa na
dziś, co tysiąc lat może liczyć, a może dwa tysiące, nie wierzę, że dłużej.
Prawda natomiast jest
taka, że ja sram tak, jak sra pies, lew, tygrys, żyrafa i inne cielesne istoty;
jeśli ja robię kupkę, to kupkę też robi pies, lew, tygrys, żyrafa i inne
cielesne istoty. To, co dotyczy mojej fizjologii, jest jednakie dla całego
fizycznego stworzenia.
Dlaczego zatem, gdy
powiem, że król właśnie poszedł się wysrać albo królowa wyszczać, to będzie
niekulturalnie? A kiedy powiem, że pies sra na ulicy w najlepsze albo że pijak
się oszczał, to będzie neutralnie, a nawet kulturalnie, ponieważ o pijaku można
też wtedy powiedzieć: Ale się napierdolił i olał jak świnia!
To tylko próba podania
przykładów, jak podejść można do problemu wulgaryzmów i innych ludzkich spraw
obłożonych zakazem umownym. Trzeba wciąż wchodzić w las, nie bać się gąszczu
zagadnień, przedzierać się w kierunku światła, czyli otwartej przestrzeni.
Wtedy nie będzie oburzenia, niesmaku, potępienia…, gdy w naszej obecności, ktoś
krzyknie:
O kurwa, to działa!
Zbyt ogólnie. Zgoda!
Zbyt chaotycznie.
Zgoda!
Na każdy taki zarzut
dotyczący powyższego pytania, zgoda!
Nie chodziło bowiem o
to, aby napisać tu rozprawę naukową o wulgaryzmach, bluźnierstwach,
przekleństwach…, tylko żeby wywołać zastanowienie się nad tym, jak często
upraszczamy coś, krytykując i negatywnie oceniając innych.
Przyznacie, że im dalej
w las, tym więcej pytań, a odpowiedzi końcowej nie widać na horyzoncie. Trzeba
się jednak przedzierać przez tego typu chaszcze… Wtedy napełniamy nie tylko
nasze żołądki treścią prosto z programów czy poradników kulinarnych, ale
karmimy siebie duchowo.
Unikanie wulgaryzmów
czy walka z wulgaryzmami nie zbawi nas i innych, bo wulgaryzmy nie mają żadnego
wpływu na nasze i innych zbawienie.
Trzeba szukać i pukać,
trzeba ciągle dociekać, porównywać, zestawiać, uczyć się nieustannie, próbować
znaleźć odpowiedź. To nic, że odpowiedzi pewnie, na pewno, nie znajdziemy, już
samo szukanie sprawia, że nie tkwimy w miejscu!
Z Sieci |
Jeszcze o tym, co
dzisiaj i w związku z tym, co właśnie napisałem powyżej. Wiecie, co mnie tu
wkurwia?
Tak naprawdę wkurwia mnie
to, że myślałem w naiwności swojej, że tylko my, Polacy, potrafimy dokopać
innym, innych zgoić, ośmieszyć albo bez żadnej przyczyny obrazić. Myślałem, że
to nasza specjalność, a to jest ogólnoświatowe!
Tymczasem wśród
Pakistańczyków istnieją Pakole, wśród
Rosjan Ruscy, wśród Anglików Angole…, którzy to samo robią. I wkurwia mnie
to okropnie. I jeszcze raz napiszę – to, kurwa, ogólnoświatowe!
I już naprawdę na
koniec.
Jeśli mam wybierać, to,
prawdę mówiąc, wolę, żeby mi Polak dokopał, a nie Pakol czy Angol! Niech to
dokopanie zostanie między nami, inni niech się walą albo po polsku – pierdolą!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz