2 marca 2017

Sam sobie nie wierzę...

Z Sieci
Dwa dni temu na FB poinformowałem, że znalazłem inną robotę, a dzisiaj… po prostu sobie z niej poszedłem, nie mówiąc nikomu. Wczoraj pracowałem z Wakarem i Mustafą. Jeden nawiedzony, myjący w pracy nogi i modlący się. Drugi niedowidzący, ale szczęśliwy, bo ma żonę Polkę, która przeszła na islam i przybrała imię Aisha. Szef też Pakistańczyk.

Wczoraj szef coś tam do mnie burknął, to mu powiedziałem, żeby się uspokoił, bo nie zrozumiałem, co do mnie mówił. Przysłuchujący się naszej rozmowie inny Pakistańczyk zapytał później mnie czy wszystko w porządku. Odpowiedziałem, że tak i że szef jest nerwusem.
Każdemu uczącemu się języka życzę, aby na swojej drodze spotkał angielskiego Pakistańczyka, który więcej w ciągu dnia rozmawia po pakistańsku niż angielsku, i spróbuje z nim po angielsku pogadać.
Dzisiaj szef najpierw nie wiedział czy ma dla mnie pracę. Później znów coś tam do mnie burknął, więc znów mu powiedziałem, że nie rozumiem, gdy do mnie mówi i żeby mówił wolniej. Nie miałem nic konkretnego do zrobienia, a on pewnie wciąż się zastanawiał, dlaczego mnie przyjął do pracy.
W pewnym momencie zabrałem plecak i, nic nikomu nie mówiąc, poszedłem sobie do domu.
Przed chwilą dzwonił kolega, ponieważ wszyscy zastanawiali się, co się ze mną stąło. Wyjaśniłem mu sytuację, że nie będę pracował w takim organizacyjnym burdelu. Poza tym, nie będzie młody Pakol (tak właśnie powiedziałem i sam w to nie wierzę) na mnie warczał.
No to co mam mu powiedzieć? Zapytał kolega.
Powiedz, co chcesz, odpowiedziałem. I że na pewno nie będę dla niego pracował.
Zaraz wybieram się na spotkanie w sprawie kolejnej pracy. I wiecie co jest najśmieszniejsze? W tej firmie szefem też jest Pakistańczyk.
Dwa dni wystarczyło, żebym doszedł do wniosku, że rozumiem niektórych Polaków, którzy w dosadnych słowach wypowiadają się o np. Pakistańczykach. Tutaj, naprawdę, często idzie w robocie o to, żeby drugiemu dokopać. A ja nie pozwolę sobie, żeby dokopał mi jakiś tam Pakistańczyk bełkoczący na poły po angielsku i pakistańsku.
Druga sprawa, która mnie wkurwiła to, że szef i niedowidzący ciągle powtarzają polskie wulgaryzmy, nie rozumiejąc zupełnie ich znaczenia. Takie mówiące wulgarnie tępaki!
Kiedy sobie wracałem spacerkiem do domu, przestało padać i wyszło słońce. Przypomniałem sobie po drodze opowieść mojego teścia, który opowiadał jak wolni chrześcijanie pomagali jemu czy też z kolei jego teściowi piłować drewno. W pewnym momencie ktoś tak rzucił jakiś słowny kawałek mięsa, a wolni chrześcijanie bez słowa odeszli.
Śmiałem się, myśląc o tym, ponieważ zrobiłem identycznie.
Już wiem, że nie będę tutaj tłumaczył się żadnemu ciapatemu i nie będzie mi żaden z nich coś tam pieprzył pod nosem albo bezmyślnie powtarzał pięknych polskich wulgaryzmów. Mają swój język, niech walą po swojemu. Mają swoje żony, niech na nich się wyżywają. Ja odpadam!
 
Z Sieci 
To dość dobry wstęp do tego, żeby skończyć teraz post o wulgaryzmach, czyli O żesz kurwa (2).
Pierwszą część skończyłem na tym, że ten, kto wulgarnie się wyrażania, nie musi jednocześnie bluźnić. Natomiast bluźniercą może być ten, kto wyszukanych i uchodzących za kulturalne słów używa.
Tak już jednak jest, że często nam się dzisiaj mylą znaczenia pojęć, stapiają w jedno pojęcia z różnych bajek i nie sposób już to wszystko poodkręcać.
Co najwyżej ci, którzy czują różnicę, powinni się zaopatrzyć w tabletki przeciwbólowe i tylko w ten sposób walczyć z ewentualnym bólem głowy wywołanym takim stanem rzeczy. Może jeszcze „baranek”. Wiecie, ten z powiedzonka, którego trzeba sobie walnąć, koniecznie o ścianę. No, można też bez słowa, jak ja dzisiaj, pójść sobie.

A teraz czy wulgaryzm jest jednocześnie „przekleństwem”?
Ktoś w naszej obecności powiedział właśnie „kurwa”, a my od razu do niego: „Nie przeklinaj”, bo brzydko! albo dowcipnie: Chujowo się wyrażasz!
Zapewne znacie dowcip o pewnym arystokracie, który z arystokratką konwersował w tańcu.
Hrabina: Ależ pan pięknie tańczy!
Hrabia: I chuj!
Hrabina: Hrabio, ależ pan się niekulturalnie wyraża!
Hrabia: I chuj, ale pięknie tańczę!
Przekleństwo w potocznym znaczeniu rozumie się jako wulgaryzm czy obelgę albo leksykalny środek wyrażania gniewu. Potoczne rozumienie tak poważnej sprawy jest jak użycie magii do zakupu bułki, czyli ma się nijak i jest tak niedorzeczne, że nie sposób tego w ogóle wytłumaczyć. Dlatego pewnie ludzkość tak bardzo schodzi na psy!
Przekleństwo, przeklinanie, przeklęcie w swojej istocie jest pojęciem związanym ze sferą duchową, religijną czy magią. W języku polskim słowo „przekleństwo” jest ogólnym określeniem hebrajskich i greckich słów wykorzystywanych do zapowiadania (zaklinania) zła. Polski odpowiednik jest semantycznie więcej niż ubogi i nawet nie próbuje uwzględniać subtelnych różnic dotyczących poszczególnych słów greckich i hebrajskich.
Słownik dopuszcza wprawdzie, że przekleństwo może być wulgarne. Wulgaryzm jednak nigdy nie będzie przekleństwem.
Jednej z bohaterów mojego dramatu tak mówi: Musisz się tutaj od nowa nauczyć swojego języka. Zapomnij o pięknej mowie i ucz się, kurwa, ucz. Nikt cię tu nie zrozumie z twoją piękną gadką, Pięknie akcentowane słowa mają tu w chuju. Poszedłem, przyszedłem, dziękuję, przepraszam… ależ spierdalaj z taką kwiecistą polszczyzną. To dobre, kurwa, w salonach. A gdzie tu, kurwa, widzisz coś, co ci salon jebany przypomina choć trochę? Pierdolnij język ojczysty, jak Tuwim abecadłem, o tę obcą ziemię i ucz się, kurwa, od nowa, ucz się emigracyjnej polszczyzny, bo, wyruchają cię tutaj…
Wulgaryzmów bohater używa, ale czy bluźni, ale czy przeklina albo czy grzeszy ciężko lub lekko?
Wulgarne słowo w istocie nie jest żadnym bluźnierstwem!
Wulgarne słowo w istocie nie jest też przekleństwem!
Wulgaryzm nie jest też grzechem.
Wulgaryzm jest, co najwyżej, przejawem ordynarności. Może być też wyznacznikiem przynależności do grupy. Ale to znowu umowa, to wszystko społeczna umowa jakiejś grupy ludzi na jakimś obszarze.

Zupełnie co innego, gdy nadużywamy wulgaryzmów. Wtedy możemy mówić o ubóstwie leksykalnym, jego ordynarności, czasem chamstwie, ale czy jednocześnie możemy widzieć w takim człowieku grzesznika, który słowem, przez nas nazwanym niekulturalnym, wulgarnym, posługuje się?
Nadużywanie wulgaryzmów jest tak samo niewskazane jak przesadzanie z jedzeniem, piciem gorzały, ćpaniem, seksem, pracą, lenistwem… Tam, gdzie nie ma umiaru, gdzie nie ma złotego środka, tylko przesada w jednym z dwóch możliwych kierunków, zawsze będzie mowa o pewnej dehumanizacji homo sapiens, nie tylko w przypadku wulgaryzmów.
Już o tym wspomniałem, że można być cudownie i krystalicznie wulgarnym, nie używając wulgarnych słów; mało – można być takim, używając słów pięknych i wzniosłych.
Można być ordynusem, będąc przy tym niemową!
I jeszcze raz napiszę, że wulgarne wyrażanie się, wysławianie się, to przede wszystkim kwestia społecznej umowy jakiejś garstki ludzi. Cóż będą dla Eskimosa znaczyły wyrażenia „pierdol się” albo „o kurwa”? Cóż będą one znaczyły dla buszmena skądś tam?
To dla nich pusty dźwięk. Dźwięk bez żadnego znaczenia. I dotykamy tutaj semantyki słów. I znowu umowa, znowu jakaś umowa pomiędzy garstką ludzi, że takie i takie słowo, znaczy właśnie to.
W obecnej chwili w języku polskim wulgaryzmy to nic innego, jak tylko umówione społecznie i akceptowane naukowo środki językowej ekspresji. Mogą być też wulgaryzmy pozawerbalne, wyrażone w innym niż słownym kodzie, jak choćby kod gestów.
Wulgaryzmy językowe używane w odpowiednim czasie, w odpowiedniej sytuacji, w odpowiednim miejscu spełniają doskonale swoją rolę – są nośnikami ekspresji, środkami wyrażania emocji jednostki, ale też i znakiem, logo pewnych społecznych grup.
Na pewno nie jest grzechem, gdy człowiek spontanicznie, często bez angażowania myślenia, wyraża w słowach emocje.
Sądzę, że nie jest grzechem, gdy wulgaryzmów używamy świadomie, żeby innych obrazić, dokopać innym, wyśmiać, znieważyć, zbrukać, zdeptać… Tu wulgaryzm jest kwestią grzechu, ale złamanie przykazania, że będziesz bliźniego swego miłował… itd. Poza tym trzeba znowu z naciskiem napisać, że zdeptać, wyśmiać, znieważyć… można i mową kwiecistą.
Przykład z życia wzięty. Mój znajomy z którejś tam pracy był odrażająco wulgarny, jeśli idzie o słowa. Jednocześnie poprawnie wymawiał imiona osób, do których się zwracał, w wołaczu, jak być powinno. Od razu słychać było, że odebrał dobre językowe wykształcenie i nadziwić się człowiek nie mógł, skąd u niego tyle wulgaryzmów wśród tej poprawnej polszczyzny. Poza tym dobrze się ubierał i widać było, że bardzo dba o swój wizerunek, szkoda, że tylko zewnętrzny!

Ale kończyć powoli trzeba.
Bluźnierstwo, przekleństwo, grzech, w moim przekonaniu zaczynają się tam, gdzie kończy się fizyka człowieka, gdzie sfera duchowa rozwiera swoje przepaście. Tam, w przestrzeniach ducha grzeszymy, bluźnimy, przeklinamy…

Znów przykład z życia wzięty. Na FB przyjąłem taką zasadę, że czekam, aż inni zaproszą mnie do grona znajomych. Ja nie zapraszam.  Może i głupia zasada, ale tak jest. Kilka dni temu na czacie odezwała się do mnie młoda kobieta. Takie tam, cześć, znamy się itd. Ponieważ nie mogłem skojarzyć, abym ją kiedyś spotkał, to napisałem o swoich wątpliwościach. I otrzymałem odpowiedź: To na huj mi zaproszenie kurwa wysłałeś, ja mam chłopaka (zapis oryginalny). Przeprosiłem rozmówczynię i zapewniłem, że ja nie wysyłam zaproszeń, a jeśli ona otrzymała ode mnie zaproszenie, to musiałem się pomylić, wysyłając je.
Mniejsza o tę ewentualną pomyłkę z mojej strony, choć wątpię w nią. Zauważcie, ileż ekspresji (ortografię pomińcie) jest w tej króciutkiej wypowiedzi. Może z nóg zwalić byka!

Niespójnie! Zgoda!
Chaotycznie! Zgoda!
Zdawkowo! Zgoda!
Jasne, że tak trzeba ocenić to powyższe pisanie.
Nie da się jednak krótko omówić, kurwa, tematu, który jest zajebiście obszerny, a do tego jeszcze obciążony polską anatemą. Piszę polską, bo nie wiem, jak z tym jest gdzie indziej.
Konkretniej i dosadniej będzie w kolejnym tam wpisie, w którym spróbuję wytłumaczyć, dlaczego tak bardzo mi żal starej polskiej „kurwy”.
A teraz dygresja.
Dla wielu może wyda się niedorzeczne, co piszę. Jestem przecież polonistą i nie powinienem promować w żaden sposób słów i wyrażeń wulgarnych.
Właśnie, nie powinienem, bo taka jest umowa. Polonista nie powinien mówić, że np. papież poszedł do klopa wysrać się albo odlać. To takie wulgarne i takie ordynarne. Ja mogę ze strachu zesrać się, osrać; mogę ze strachu zeszczać się, oszczać; pijany facet nigdy się nie osika, tylko oszczy, oleje itp., ale już papież nigdy. Papież to, co najwyżej, może zrobić kupkę, wypróżnić się, oddać mocz, wysikać, załatwić potrzebę.
Nie sposób bowiem stwierdzić, że papież postawił kloca albo że się wyszczał, gdy miał ochotę na siku, gdy miał pu temu potrzebę tak nagłą, jak każdy człowiek.
Niepolitycznie, niekulturalnie, ordynarnie, wulgarnie jest mówić, że papież puścił baka, święty Piotr srał jak każdy.
To znowu sprawa umowy pomiędzy garstką ludzi na jakiejś przestrzeni żyjących. To tylko taka umowa na dziś, co tysiąc lat może liczyć, a może dwa tysiące, nie wierzę, że dłużej.
Prawda natomiast jest taka, że ja sram tak, jak sra pies, lew, tygrys, żyrafa i inne cielesne istoty; jeśli ja robię kupkę, to kupkę też robi pies, lew, tygrys, żyrafa i inne cielesne istoty. To, co dotyczy mojej fizjologii, jest jednakie dla całego fizycznego stworzenia.
Dlaczego zatem, gdy powiem, że król właśnie poszedł się wysrać albo królowa wyszczać, to będzie niekulturalnie? A kiedy powiem, że pies sra na ulicy w najlepsze albo że pijak się oszczał, to będzie neutralnie, a nawet kulturalnie, ponieważ o pijaku można też wtedy powiedzieć: Ale się napierdolił i olał jak świnia!
To tylko próba podania przykładów, jak podejść można do problemu wulgaryzmów i innych ludzkich spraw obłożonych zakazem umownym. Trzeba wciąż wchodzić w las, nie bać się gąszczu zagadnień, przedzierać się w kierunku światła, czyli otwartej przestrzeni. Wtedy nie będzie oburzenia, niesmaku, potępienia…, gdy w naszej obecności, ktoś krzyknie:
O kurwa, to działa!
Zbyt ogólnie. Zgoda!
Zbyt chaotycznie. Zgoda!
Na każdy taki zarzut dotyczący powyższego pytania, zgoda!
Nie chodziło bowiem o to, aby napisać tu rozprawę naukową o wulgaryzmach, bluźnierstwach, przekleństwach…, tylko żeby wywołać zastanowienie się nad tym, jak często upraszczamy coś, krytykując i negatywnie oceniając innych.
Przyznacie, że im dalej w las, tym więcej pytań, a odpowiedzi końcowej nie widać na horyzoncie. Trzeba się jednak przedzierać przez tego typu chaszcze… Wtedy napełniamy nie tylko nasze żołądki treścią prosto z programów czy poradników kulinarnych, ale karmimy siebie duchowo.
Unikanie wulgaryzmów czy walka z wulgaryzmami nie zbawi nas i innych, bo wulgaryzmy nie mają żadnego wpływu na nasze i innych zbawienie.
Trzeba szukać i pukać, trzeba ciągle dociekać, porównywać, zestawiać, uczyć się nieustannie, próbować znaleźć odpowiedź. To nic, że odpowiedzi pewnie, na pewno, nie znajdziemy, już samo szukanie sprawia, że nie tkwimy w miejscu!
Z Sieci 
Jeszcze o tym, co dzisiaj i w związku z tym, co właśnie napisałem powyżej. Wiecie, co mnie tu wkurwia?
Tak naprawdę wkurwia mnie to, że myślałem w naiwności swojej, że tylko my, Polacy, potrafimy dokopać innym, innych zgoić, ośmieszyć albo bez żadnej przyczyny obrazić. Myślałem, że to nasza specjalność, a to jest ogólnoświatowe!
Tymczasem wśród Pakistańczyków istnieją Pakole, wśród  Rosjan Ruscy, wśród Anglików Angole…, którzy to samo robią. I wkurwia mnie to okropnie. I jeszcze raz napiszę – to, kurwa, ogólnoświatowe!
I już naprawdę na koniec.

Jeśli mam wybierać, to, prawdę mówiąc, wolę, żeby mi Polak dokopał, a nie Pakol czy Angol! Niech to dokopanie zostanie między nami, inni niech się walą albo po polsku – pierdolą! 
Sam sobie nie wierzę, że tak tu się zmieniam! 
Z Sieci 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

SATANISTA – ALKOHOLIK – czy ANIOŁ?

  Nie o Boyu Żeleńskim będzie to wpis, ale o Przybyszewskim Stanisławie, którego Boy znał osobiście. Muszę też od razu napisać, że o ile bar...