Dla
tak zwanych nowych emigrantów w Anglii pewne jest tylko to, że niczego nie mogą
być pewni.
Zmieniłem
szatę bloga, ponieważ doszedłem do wniosku, że za dużo w moim życiu ciemnych
kolorów, szarości. I tak mam tutaj wystarczająco pod górę. Niech przynajmniej
szata bloga daje mi wyobrażenie przestrzeni.
Czuję
się tutaj jak ptak w betonowej klatce. Wyrwany z zieloności drze i traw, z
przestrzeni nieobjętej błękitu do lasu z betonu i szkła, nie potrafię odnaleźć
się. Szukam ciągle namiastki tego, co zostawiłem. Łowię śpiew ptaków w szumie
przejeżdżających samochodów, patrzę na zieleń uwięzionych, jak ja, w miejskiej
przestrzeni drzew, przyciętych na miarę i oblanych dookoła betonem.
Przed
moim tutaj przyjazdem kilku osobom obiecałem, że jak tylko obrosnę w pióra, to
ich natychmiast ściągam, załatwiam pracę i później to tylko szklane domy.
Teraz
już wiem, że to było takie widzenie czegoś, czego zupełnie nie znałem i nie
rozumiałem. Z odległości Polski emigracja się jawi jako raj, w którym pieniądze
leżą na ulicy, wystarczy tylko się schylić, nazbierać i wracać.
Dzisiaj
wiem, że ściągając tutaj kogokolwiek ze znajomych, nie mogę takiej osobie zagwarantować,
że nie przeżyje tego, co ja musiałem przechodzić, a ile jeszcze przede mną, to
sam boję się myśleć!
Tutaj
często jest tak, że wyrażasz gotowość do pracy w pełnym, czytaj: 12 godzin,
wymiarze pracy. Otrzymujesz wiadomość z agencji pośrednictwa pracy, że jutro
pracujesz od godziny 7 do 19. Potwierdzasz, że będziesz. Przygotowujesz się
więc, wstajesz dwie godziny przed czasem, docierasz do pracy na czasy i w
trakcie okazuje się, że roboty jest na dwie, trzy godziny. Nic zatem nie
pozostaje, jak wracać ponad godzinę do domu. A zatem droga do pracy i z pracy
równa się czasami czasowo z tym, ile pracowałeś.
To
dotyczy najczęściej tak zwanych nowych pracowników. I jak tu kogoś ściągnąć i
zapewnić go, że masz dla kogoś pewną pracę.
Dla
nowych emigrantów nie ma tutaj dosłownie nic pewnego. Pewne jest tylko to, że
niczego nie możesz być pewny!
Nie
skarżę się, ponieważ chciałem spróbować i doświadczyć tego właśnie stanu
uwięzienia. No i mam tych doświadczeń w nadmiarze.
Nie
ściągnę jednak tutaj nikogo, dopóki nie poczuję, że mam dla tego czy tamtego znajomego
naprawdę coś konkretnego do zaoferowania. Teraz jeszcze nie mam.
Żeby
nie tracić z oczu rozważań nad treściami zawartymi w Katechizmie Kk, pozwolę sobie
dzisiaj zacytować kilka fragmentów dotyczących wspólnoty ludzkiej i jak tę wspólnotę
widzi Kościół k.
Aby
rozwijać się, osoba potrzebuje wspólnoty – rodziny, obywateli...
(…)
Każda
władza pochodzi od Boga. Władza to porządek świata.
Podstawy
dobra wspólnego:
Respektowanie
i promocja fundamentalnych praw osoby
Rozkwit
i rozwój dóbr duchowych i doczesnych w społeczeństwie
Pokój
i bezpieczeństwo wspólnoty i jednostki
Nie
ze wszystkim się zgadzam, jak choćby z tym, że każda władza pochodzi od Boga. To
trąci średniowiecznym myślenie. Myślę, że Bóg nie bawi się z nami w te wszystkie
wyborcze szopki.
Poza
tym, jeśli pomyślę o ludziach, którzy co innego mówią, a co innego podczas wyborów
robią, to nie sądzę, aby Bóg im to podpowiadał, a często tacy ludzie decydują o
zwycięstwie albo przegranej któregoś z kandydatów.
Nie
oszukujmy się takimi tam tekstami i rozważaniami.
Władza
dzisiaj spoczywa w rękach ludzi, którzy mają pieniądze. I to nie Bóg ustanawia porządek
władzy na tym padole łez, ale właśnie ci, co pieniądze mają.
Światem,
w którym żyjemy obecnie, niepodzielnie rządzi mamona!
Kto tego nie widzi, nie żyje, tylko wydaje mu się, że żyje!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz