Wynotowałem sobie kiedyś tam kilka
newsów medialnych na temat Burego i jego coraz to kolejnych zarzutów. Z tych
doniesień wynikało, że facet miał w Polsce władzę nieprzeciętna. Nie tylko w
partii swojej, ale nawet w NIK mieszał. Facet o długich, wiele mógł, ciekawe,
ile zrobił dla siebie, a ile dla Polski, bo tak chyba trzeba by zważyć jego zasługi.
Z drugiej strony patrząc, to ciekawe ile
jednak w tym prawdy, a ile medialnej nagonki, no i ile starań niektórych karłów
dziennikarzy działających na zlecenie dzisiaj rządzących, aby odwrócić uwagę
tłumu od spraw naprawdę istotnych?
Jako frustrat wyborczy (pokopano mnie
nieźle w ostatnich wyborach samorządowych), znający realia działań działaczy
partyjnych w terenie (doświadczyłem tego na własnej skórze), wiem, że w
szeregach partyjnych nie brakuje cielaków, którym trzeba znaleźć jakiś spokojny
kąt. Ten kąt to stanowiska, na które się nie nadają, ale przecież są w partii,
więc komu, jak nie im?!
Czasami zatem myślę, że Jan Burym zwany
miał właśnie takich cielaków w swoich partyjnych szeregach i kiedy chłopak wypłynął,
zaczęli się domagać, żeby i oni mieli co nieco z jego dużego tortu. Może
chłopak był szczery, do tego koleżeński (w szeregach jego partii kolega to
świętość), próbował więc co nieco cielakom pozałatwiać. I skończyło się tak,
jak się właśnie skończyło.
Pamiętacie tzw. lewicowych baronów,
których chore ambicje powiozły premiera? A co dopiero posła? Posła to nawet
partyjne cielaki mogą puścić w skarpetkach.
Nie wiem, na ile Bury dał się wciągnąć
w partyjną gierkę, a ile grał na siebie. To będzie dobrze widać na finiszu
sprawy!
Wiem jedno, wspomniałem ‑ sam to
przerabiałem, że w partiach urabia się ludzi, żeby w partię wierzyli; żeby
wierzyli, że partii wszystko zawdzięczają i w końcu niektórzy wierzą, że partia
to więcej niż Bóg!
Teraz napiszę o sobie.
Byłem kiedyś w szeregach partii z symbolem
szczęścia na sztandarach. Moja obecność jednak była epizodyczna. Dlatego i
wiedza moja w materii tej jest mierna, ale wystarczy, żebym powiedział ‑
głupota!
Wystarczyły trzy lata, abym zauważył, jak
wszyscy mnie przekonują, że wszystko zawdzięczam partii. Wkurzało mnie to dość
mocno, gdyż dobrze wiedziałem, że to gówno prawda!
Jako wódz małej gminy starałem się
partii pomagać!
Jak można partii pomóc?
Załatwić pracowników, żeby np.
powiatową siedzibę odnowić, odmalować.
Wykopsać z portfela prywatne fundusze
na sztandar, tablicę czy tym podobne bzdety.
Być wiernym prezesowi od powiatu po
kraj.
Mówić ludowi gminnemu, że to nie ja,
tylko partia!
Milczeć w obliczu sądu, gdy idzie o
sprawy partii.
Nie czuć partyjnego szamba na zewnątrz!
Nie słyszeć kłamstw!
Nie myśleć!
Oto przykład pomocy, jakiej trzeba
partii!
Wtedy można już śmiało nosić emblemat
szczęścia w klapie!
Nie mogłem!
Nie potrafiłem!
Dlatego zaczęły się schody. Nieraz
kończyło się nawet zarzutami karnymi za to pomaganie partii i kolegom.
Kopsnąłem to wreszcie i dzisiaj mogę
się cieszyć, że w porę to rzuciłem, bo to wstyd, a nie szczęście obnosić się na
zielono i być naprawdę zielonym.
Tym
właśnie się dzisiaj różnię od Jana, że kiedy jechałem po bandzie prawa, to
żaden partyjny cielak nie był tego przyczyną i żaden partyjny byczek nie
nakazywał mi tego.
Na koniec przestroga, uważajcie,
partyjni, jakim cielakom z szeregów swoich pomagacie. Może się bowiem okazać,
jak w moim przypadku, że cielak was wygryzie i zajmie wasze miejsce!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz