Pamiętam,
jak dziś, że śmiałem się do łez, gdy w jednym z filmów Allena usłyszałem te
słowa: Ci, którzy nic nie potrafią, uczą, a ci, którzy nie potrafią uczyć,
uczą W-F!
A
później dotarłem do wypowiedzi jednego z nauczycieli, którzy wg Allena nie
potrafią uczyć. Początkowo się spienił, ale po jakimś czasie przyznał: W miarę upływu lat (..) zaczynam
troszkę z Panem Woody'm się zgadzać. Część z tych ludzi w ogóle się nie nadaje
do tego zawodu. Nie będę pisał o nauczycielach przedmiotów ważnych takich jak:
j. polski, czy matematyka, bo tutaj akurat trzeba być naprawdę mądrym i
wiedzieć np. przez jakie u się pisze jakieś słowa itd.
Wśród nauczycieli wuefu są fachowcy, którzy gonią non stop te dzieci
i cały czas tylko biegają; te dzieci są później niesamowicie wytrzymałe hehe.
Gdy tacy nauczyciele się zabierają za uczenie, to wtedy Pan Allen słusznie i z
przekąsem wypowiada się na temat takich nauczycieli właśnie.
A
teraz coś od siebie, bom nie Woody Allen, nie sądzę też, abym jak Woody miał
pokopane w głowie.
Wiele
razy wyrażałem podobne zdanie jak zdanie pana W., ale dotyczyło ono tych
nauczycieli wuefu, którzy chełpili się wynikami swoich uczniów. Oponowałem
wtedy i jasno stwierdzałem, że wyniki sportowe uczniów, to zasługa uczniów, a
nie nauczycieli. Dzieciakowi, który ma smykałkę do biegania i jest do tego
ambitny wystarczy rozpisać cykl treningowy i dzieciak robi za belfra całą
robotę. Jeszcze na lekcji trzeba dzieciaka ustawić odpowiednio, co czyni się
często kosztem innych dzieciaków, które w tym czasie ganiają za piłką albo
stoją w kącie i nie robią nic. W taki właśnie sposób wychowuje się jedną czy
dwie gwiazdy klasowego sportu, a reszta jest sfrustrowana i idzie po
zwolnienie.
Ale
takiemu wuefiście wystarczy jedna gwiazda, żeby zrobiła wynik i już ma się czym
chwalić. Nikt przy tym nie wspomina o osiągnięciach przeciętnych, o małych
indywidualnych sukcesach pozostałych uczniów.
Takiemu
bufonowi, chwalącemu się pracą dzieciaków, nakazałbym przygotować ucznia do
olimpiady z polskiego, fizyki, geografii lub matmy. Koleś by się zapłakał i
zwinął swój warsztat i może trochę pokory przybyłoby krzykaczowi.
Idea
wychowania fizycznego w początkowej fazie edukacji dzieciaków nie polega na
robieniu wyników, tylko na wpojeniu młodemu człowiekowi, że ruch jest czymś
wspaniałym, jest zdrowiem, jest relaksem, rozluźnieniem, w końcu – jest aż
życiem, bo przecież życie jest ruchem. Ideą nauczania wychowania fizycznego na
podstawowych poziomie edukacji jest przekazanie uczniom, że pokonywanie
własnych deficytów, barier jest istotne w całym życiu człowieka. Za wszelką
cenę chronić dzieciaki od rywalizacji. Nie wskazywać mistrzów, bo każdy tam
jest mistrzem. Robić wszystko, żeby żaden dzieciak nie został pominięty i każdy
miał coś do zrobienia na swoje możliwości.
Takie
nauczanie układa człowieka na całe życie. Takie dzieciak wie, że są lepsi od
niego, ale jego zadaniem jest przełamywać siebie, a nie zwyciężać z innymi i
dążyć do klasowej, szkolnej czy innej tam sławy sportowej.
Tylko
durnie, chwalący się sportowymi wynikami, nie widzą dzisiaj, jak bardzo sport i
takaż rywalizacja zostały skrzywione i wyniesione poza granice absurdu. Śmierć
młodych ludzi z przetrenowania. Doping. Załamania nerwowe… Można już
poprzestać.
Takich
zwolenników wyników sportowych można by dzisiaj śmiało wszystkich wysłać do
Chin. Tam się robi wyniki sportowe, a z dzieci od urodzenia sportowych
cyborgów.
Tylko
że Chiny wcale nie są tu wyjątkiem, może tam tylko skala problemu przeraża. Tak
jest na całym świecie, bo liczy się tylko sukces. O cenie, jaką płacą
sportowcy, nikt już mówić nie chce.
Jakiś
mały czas temu w Polsce była kampania, taka ogólnopolska, o potrzebie ruchu.
Brały w niej udział gwiazdy sportu polskiego formatu co najmniej krajowego, ale
i światowego.
Jedna
z biorących udział powiedziała te słowa, że wyniki sportowe trzeba robić w
klubach, a w szkole trzeba przede wszystkim zachęcać dzieci do ruchu, do ruchu
i aktywności, zamiast zwolnienia z wuefu brać.
Wszyscy
wiedza, że w Polsce zwolnienia z lekcji wuefu, to już nawet nie zmora, tylko
horror. W dużej mierze jest to wynikiem promowania idei wyścigu małych szczurów.
Ci, którzy nie mogą wpiąć się w walkę o lepszy, wciąż lepszy wynik w jakiejś
rywalizacji, wolą wziąć zwolnienie i udać, że są chorzy, niż przyznać się do
porażki, ponieważ porażka boli. Z chorego nikt się nie śmieje. Z przegranego –
tak!
Zawsze
byłem przeciwny takiej praktyce w szkole i to w każdym przedmiocie, nie tylko
na lekcjach wuefu.
W
mojej krótkiej przygodzie z zawodem nauczyciela każdy uczeń wiedział, co ma
zrobić, aby wygrać ze sobą. Jedynkowy delikwent miał zrobić wynik na dwóję.
Dwójkowy na trójkę i tak aż z piątki na szóstkę. I nikt z nikogo nie miał prawa
się śmiać. Jeśli zdarzyło się tak, że jakiś szóstkowy bęcwał śmiał się z
sukcesu tego, co właśnie osiągnął dwoję, to szóstkowy brał baty, a dwójkowy
glorię!
Po
roku czy dwóch takich praktyk zauważyłem, że uczniowie nawzajem interesowali
się swoimi indywidualnymi sukcesami. Szóstkowy gratulował dwójkowemu, a ten
czuł się doceniony.
Jasne,
że zdarzały się upadki i wpadały jedynki, ale wtedy od razu ci lepsi
deklarowali pomoc słabszemu i ciągnęli w górę.
W
tak pojmowanej filozofii edukacji na etapie podstawowym, wszyscy uczniowie są
wygrani. I co najważniejsze, zachowują swoją indywidualność.
Tymczasem
już od dzieciństwa, zarówno w szkołach, jak i w domach, zaszczepia się dzieciom
sukces, zaszczepia się rywalizację na zasadzie – jesteś pierwszy, to super, a
drugim nie warto być. Zero indywidualności.
Ci,
co nie wytrzymują tej sportowej presji rywalizacji albo presji rywalizacji z
innych przedmiotów, żeby koniecznie przodować, biorą zwolnienia lekarskie i
całkiem przestają ćwiczyć, całkiem przestają się uczyć, bo po co, gdy nie będę
pierwszy.
Nie
zaszczepia się poczucia indywidualnego sukcesu, sukcesu na moją miarę, sukcesu
na moje możliwości.
Teraz modne jest nawet nieszczepienie
medyczne dzieciaków. Ale modne jest za to bardzo zaszczepianie im sukcesu od
najmłodszych lat!
Dzisiaj
w szkole najczęściej już od początku edukacji szkolnej nauczyciele wybierają
najlepszych i tworzą z nich elitę, reszta niech nosi teczki tym, co w czymś tam
przodują.
Dlatego
słabsi są często sierotami ruchu, nie robią więcej niż trzeba, żeby do szkoły
przejść.
Wiem,
że to trochę uproszczone, ale nich ktoś mi powie, że nie mam choć trochę racji!
No
i na koniec jeszcze raz: Ci, którzy nic nie potrafią, uczą, a ci,
którzy nie potrafią uczyć, uczą W-F!
A może inaczej "Ci, którzy umieją, uczą,...skreśleni piszą durne dyrdymały" Mam 40 lat , jestem dumna i wdzięczna, że kształtowali mnie pedagodzy tacy jak Pani Gąsiewska, Szymborska, Rybicka, Polkowska, Kupis, Kubiak, Olender, Samul czy przemiła i wymagająca Pani Cedrowska. Pan Ostrowsk, Cedrowski, Rybicki i Chodnik przekazywali nam wiele cennych wskazówek.
OdpowiedzUsuńPamiętam, jak Pan przyszedł do naszej szkoły, zapowiadał się Pan na wspaniałego pedagoga, a wyszła "dupa". Obecność Państwa podzieliła naszych wspaniałych nauczycieli, a potem było tylko gorzej. Kończąc te wypociny napiszę tylko, że nie jest Pan w stanie posiąść nawet 10% wiedzy pedagogicznej Pana Sławka Chodnika, bo do tego trzeba trochę pokory i empatii.
Pod pokorą i empatią podpisuję się. Dlatego napiszę, że rzeczywiście jestem kiepskim pedagogiem. Nakazuje mi to pokora, której jakoś nie widzę u przywoływanego super nauczyciela. Ale zostawmy to. Zastanawiam się, jak dwoje ludzi mogło podzielić nauczycieli, którzy przecież są ludźmi wykształconymi i nie powinni ulegać wpływom. A tu dwoje młodych przewróciło status quo do góry nogami? Ciekawe! Dużo mówi nie tyle o młodych, co o nauczycielach!
Usuń