27 stycznia 2016

Nauczyciele W-F i Woody Allen

Pamiętam, jak dziś, że śmiałem się do łez, gdy w jednym z filmów Allena usłyszałem te słowa: Ci, którzy nic nie potrafią, uczą, a ci, którzy nie potrafią uczyć, uczą W-F!
A później dotarłem do wypowiedzi jednego z nauczycieli, którzy wg Allena nie potrafią uczyć. Początkowo się spienił, ale po jakimś czasie przyznał: W miarę upływu lat (..) zaczynam troszkę z Panem Woody'm się zgadzać. Część z tych ludzi w ogóle się nie nadaje do tego zawodu. Nie będę pisał o nauczycielach przedmiotów ważnych takich jak: j. polski, czy matematyka, bo tutaj akurat trzeba być naprawdę mądrym i wiedzieć np. przez jakie u się pisze jakieś słowa itd.

Wśród nauczycieli wuefu są fachowcy, którzy gonią non stop te dzieci i cały czas tylko biegają; te dzieci są później niesamowicie wytrzymałe hehe. Gdy tacy nauczyciele się zabierają za uczenie, to wtedy Pan Allen słusznie i z przekąsem wypowiada się na temat takich nauczycieli właśnie.
A teraz coś od siebie, bom nie Woody Allen, nie sądzę też, abym jak Woody miał pokopane w głowie.
Wiele razy wyrażałem podobne zdanie jak zdanie pana W., ale dotyczyło ono tych nauczycieli wuefu, którzy chełpili się wynikami swoich uczniów. Oponowałem wtedy i jasno stwierdzałem, że wyniki sportowe uczniów, to zasługa uczniów, a nie nauczycieli. Dzieciakowi, który ma smykałkę do biegania i jest do tego ambitny wystarczy rozpisać cykl treningowy i dzieciak robi za belfra całą robotę. Jeszcze na lekcji trzeba dzieciaka ustawić odpowiednio, co czyni się często kosztem innych dzieciaków, które w tym czasie ganiają za piłką albo stoją w kącie i nie robią nic. W taki właśnie sposób wychowuje się jedną czy dwie gwiazdy klasowego sportu, a reszta jest sfrustrowana i idzie po zwolnienie.
Ale takiemu wuefiście wystarczy jedna gwiazda, żeby zrobiła wynik i już ma się czym chwalić. Nikt przy tym nie wspomina o osiągnięciach przeciętnych, o małych indywidualnych sukcesach pozostałych uczniów.
Takiemu bufonowi, chwalącemu się pracą dzieciaków, nakazałbym przygotować ucznia do olimpiady z polskiego, fizyki, geografii lub matmy. Koleś by się zapłakał i zwinął swój warsztat i może trochę pokory przybyłoby krzykaczowi.
Idea wychowania fizycznego w początkowej fazie edukacji dzieciaków nie polega na robieniu wyników, tylko na wpojeniu młodemu człowiekowi, że ruch jest czymś wspaniałym, jest zdrowiem, jest relaksem, rozluźnieniem, w końcu – jest aż życiem, bo przecież życie jest ruchem. Ideą nauczania wychowania fizycznego na podstawowych poziomie edukacji jest przekazanie uczniom, że pokonywanie własnych deficytów, barier jest istotne w całym życiu człowieka. Za wszelką cenę chronić dzieciaki od rywalizacji. Nie wskazywać mistrzów, bo każdy tam jest mistrzem. Robić wszystko, żeby żaden dzieciak nie został pominięty i każdy miał coś do zrobienia na swoje możliwości.
Takie nauczanie układa człowieka na całe życie. Takie dzieciak wie, że są lepsi od niego, ale jego zadaniem jest przełamywać siebie, a nie zwyciężać z innymi i dążyć do klasowej, szkolnej czy innej tam sławy sportowej.
Tylko durnie, chwalący się sportowymi wynikami, nie widzą dzisiaj, jak bardzo sport i takaż rywalizacja zostały skrzywione i wyniesione poza granice absurdu. Śmierć młodych ludzi z przetrenowania. Doping. Załamania nerwowe… Można już poprzestać.
Takich zwolenników wyników sportowych można by dzisiaj śmiało wszystkich wysłać do Chin. Tam się robi wyniki sportowe, a z dzieci od urodzenia sportowych cyborgów.
Tylko że Chiny wcale nie są tu wyjątkiem, może tam tylko skala problemu przeraża. Tak jest na całym świecie, bo liczy się tylko sukces. O cenie, jaką płacą sportowcy, nikt już mówić nie chce.

Jakiś mały czas temu w Polsce była kampania, taka ogólnopolska, o potrzebie ruchu. Brały w niej udział gwiazdy sportu polskiego formatu co najmniej krajowego, ale i światowego.
Jedna z biorących udział powiedziała te słowa, że wyniki sportowe trzeba robić w klubach, a w szkole trzeba przede wszystkim zachęcać dzieci do ruchu, do ruchu i aktywności, zamiast zwolnienia z wuefu brać.
Wszyscy wiedza, że w Polsce zwolnienia z lekcji wuefu, to już nawet nie zmora, tylko horror. W dużej mierze jest to wynikiem promowania idei wyścigu małych szczurów. Ci, którzy nie mogą wpiąć się w walkę o lepszy, wciąż lepszy wynik w jakiejś rywalizacji, wolą wziąć zwolnienie i udać, że są chorzy, niż przyznać się do porażki, ponieważ porażka boli. Z chorego nikt się nie śmieje. Z przegranego – tak!
Zawsze byłem przeciwny takiej praktyce w szkole i to w każdym przedmiocie, nie tylko na lekcjach wuefu.
W mojej krótkiej przygodzie z zawodem nauczyciela każdy uczeń wiedział, co ma zrobić, aby wygrać ze sobą. Jedynkowy delikwent miał zrobić wynik na dwóję. Dwójkowy na trójkę i tak aż z piątki na szóstkę. I nikt z nikogo nie miał prawa się śmiać. Jeśli zdarzyło się tak, że jakiś szóstkowy bęcwał śmiał się z sukcesu tego, co właśnie osiągnął dwoję, to szóstkowy brał baty, a dwójkowy glorię!
Po roku czy dwóch takich praktyk zauważyłem, że uczniowie nawzajem interesowali się swoimi indywidualnymi sukcesami. Szóstkowy gratulował dwójkowemu, a ten czuł się doceniony.
Jasne, że zdarzały się upadki i wpadały jedynki, ale wtedy od razu ci lepsi deklarowali pomoc słabszemu i ciągnęli w górę.
W tak pojmowanej filozofii edukacji na etapie podstawowym, wszyscy uczniowie są wygrani. I co najważniejsze, zachowują swoją indywidualność.
Tymczasem już od dzieciństwa, zarówno w szkołach, jak i w domach, zaszczepia się dzieciom sukces, zaszczepia się rywalizację na zasadzie – jesteś pierwszy, to super, a drugim nie warto być. Zero indywidualności.
Ci, co nie wytrzymują tej sportowej presji rywalizacji albo presji rywalizacji z innych przedmiotów, żeby koniecznie przodować, biorą zwolnienia lekarskie i całkiem przestają ćwiczyć, całkiem przestają się uczyć, bo po co, gdy nie będę pierwszy.
Nie zaszczepia się poczucia indywidualnego sukcesu, sukcesu na moją miarę, sukcesu na moje możliwości.
Teraz modne jest nawet nieszczepienie medyczne dzieciaków. Ale modne jest za to bardzo zaszczepianie im sukcesu od najmłodszych lat!
Dzisiaj w szkole najczęściej już od początku edukacji szkolnej nauczyciele wybierają najlepszych i tworzą z nich elitę, reszta niech nosi teczki tym, co w czymś tam przodują.
Dlatego słabsi są często sierotami ruchu, nie robią więcej niż trzeba, żeby do szkoły przejść.
Wiem, że to trochę uproszczone, ale nich ktoś mi powie, że nie mam choć trochę racji!
No i na koniec jeszcze raz: Ci, którzy nic nie potrafią, uczą, a ci, którzy nie potrafią uczyć, uczą W-F!

Warto to zapamiętać!
Cześć!

2 komentarze:

  1. A może inaczej "Ci, którzy umieją, uczą,...skreśleni piszą durne dyrdymały" Mam 40 lat , jestem dumna i wdzięczna, że kształtowali mnie pedagodzy tacy jak Pani Gąsiewska, Szymborska, Rybicka, Polkowska, Kupis, Kubiak, Olender, Samul czy przemiła i wymagająca Pani Cedrowska. Pan Ostrowsk, Cedrowski, Rybicki i Chodnik przekazywali nam wiele cennych wskazówek.
    Pamiętam, jak Pan przyszedł do naszej szkoły, zapowiadał się Pan na wspaniałego pedagoga, a wyszła "dupa". Obecność Państwa podzieliła naszych wspaniałych nauczycieli, a potem było tylko gorzej. Kończąc te wypociny napiszę tylko, że nie jest Pan w stanie posiąść nawet 10% wiedzy pedagogicznej Pana Sławka Chodnika, bo do tego trzeba trochę pokory i empatii.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pod pokorą i empatią podpisuję się. Dlatego napiszę, że rzeczywiście jestem kiepskim pedagogiem. Nakazuje mi to pokora, której jakoś nie widzę u przywoływanego super nauczyciela. Ale zostawmy to. Zastanawiam się, jak dwoje ludzi mogło podzielić nauczycieli, którzy przecież są ludźmi wykształconymi i nie powinni ulegać wpływom. A tu dwoje młodych przewróciło status quo do góry nogami? Ciekawe! Dużo mówi nie tyle o młodych, co o nauczycielach!

      Usuń

SATANISTA – ALKOHOLIK – czy ANIOŁ?

  Nie o Boyu Żeleńskim będzie to wpis, ale o Przybyszewskim Stanisławie, którego Boy znał osobiście. Muszę też od razu napisać, że o ile bar...