W Polsce mamy dziś sytuację, że magistrów u
nas jak psów. Mydlana bańka jednak najczęściej pęka przy wypowiedzeniu przez
niektórych z nich pierwszego zdania.
A stwierdzenie: Poszłem na studia i
osiągłem, co pragłem! staje się w kraju nad Wisłą chlebem powszednim!
W pewnym momencie w Polsce był boom na
zdobywanie wyższego wykształcenia. Na lokalnych prywatnych uczelniach dosłownie
produkowano inteligentów z dopiskiem mgr przed nazwiskiem.
Polska słynie z produkcji nauczycieli
z wyższym wykształceniem czy produkcji specjalistów od marketingu i
zarządzania, choć wiadomo, że rynek w tych działkach zamknął się na kilkanaście, jeśli nie kilkadziesiąt lat. Tyle bowiem trzeba czasu, aby choć
trochę zestarzeli się ci, co w szkołach, urzędach czy firmach pracują i miejsca pracy wcale zmieniać nie zamierzają.
Można jeszcze zrozumieć, że skoro
ludzie chcą się kształcić, to trzeba im stworzyć warunki.
W głowie mi się jednak nie mieści,
że na wątpliwej jakości uczelniach kształci się równie wątpliwych magistrów, co
to zdania poprawnie po polsku sklecić nie potrafią.
Przykład. Wcale nie tak dawno wchodzę
z synem do sklepu i zaczepia go jedna pani, która pyta: Co, malutki,
przyszłeś z tatą na lody?
Myślę sobie, zamilknij, kobieto, i nie
kalaj tych trzech magicznych literek przed twoim nazwiskiem!
Kiedy człowiek słyszy takiego językowego
prostaka, co wzięłem od wziąłem, poszedłem od poszłem, włączać od włańczać
odróżnić nie potrafi, ale przed nazwiskiem mgr wypisuje przy każdym podpisie, to zaczyna wątpić w sens życia.
Kiedy człowiek słucha takich magistrów, musi sobie zadawać pytania, kto takiego językowego tumana kształcił, kto dopuścił go do
ukończenia uczelni i w końcu, kto mu napisał pracę magisterską,
żeby przed nazwiskiem mgr mógł przypiąć?
W sumie, to co tam poprawność językowa, skoro: Poszłem na studia i osiągłem, co pragłem!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz