27 lutego 2018

Ja sie nie skarżę...

Trochę przewrotny ten tytuł, zważywszy treść wpisu. Mam bowiem zamiar przytoczyć Modlitwę skargi Korczaka. Chociaż, tak prawdę mówiąc, to znalazłbym kilka spraw, żeby się poskarżyć. I może poskarżę się jeszcze dzisiaj Bogu! Jeszcze wieczór trwa. Zobaczymy, jak będzie.
Znów zapis oryginalny i zapewniam Was, z tekstem każdej modlitwy warto się zapoznać. Z modlitwą jest bowiem tak, że nie zaszkodzi wcale, a pomóc zawsze może.
Przypomniały mi się taka fajna wypowiedź, bodajże Pascala. Gdy zapytano go czy wierzy w Boga i dlaczego, odpowiedział tak jakoś: Wierzę, ponieważ jeśli Bóg istnieje, to mogę wszystko zyskać, a jeśli Boga nie ma, to przecież nic nie tracę!

No to do modlitwy!

Modlitwa skargi
Opuściłeś mnie, Boże, cóżem Ci zawinił?
Samotny teraz jestem i drogi nie wiem.
Zabłądziłem w posępnym zmierzchu, zabłądziłem w ponurej życia gęstwinie.
Opuściłeś mnie, Boże; czyżem się uprzykrzył?
Samotny błądzę i stroskany.
Miga światło; a boż wiem, czy chata, czy zdradny ognik, co klika na topiele?
Widzę zdrój; a boż wiem, czy nie miraż zmysłów?
Spieczone wargi moje, choć mrok, który jak słońce piecze, a może mrozi, może ogień z wewnątrz mu naprzeciw we mnie. Nie wiem.
Cóżem Ci, Boże, zawinił, że teraz właśnie Cię zbrakło, gdy mi się stopy w ciernie uplątały, a ręce i serce krwawią?
Wołam: „ludzie!”. — Żadnej odpowiedzi. Wołam: „mamo!”. I nic. Ostatnim wołaniem wołam: „Boże!”. I cóż? Nic — sam.
Anioła mi daj Smutku. Nie o radość proszę, nie o zielone szczyty, nie sny błękitne, nie skrzydlate snopy promieni. Bodaj smutek, bo tak znów samemu, bo sam jedniusieńki mam dalej błądzić, przedzierać się i krwawić w mroku?
Sobie się skarżę, duszy własnej zwierzam mój do Ciebie żal, mój do Ciebie, Boże, żal. Nie proszę — upominam się, Boże.
Z Tobą wyszedłem w drogę, porzucony czy mam samotny teraz dalej, gdym zdrożony, znużony i w gęstwinie drogi nie znam?
Czy pamiętasz, Boże, ufałem Ci, czyś zapomniał, Boże, naiwne z Tobą szepty, tajemnic ciche wyznania, rzewne Tobie łzy?
Nie żal, a zdumienie, nie wątpienie, a niepokój, nie gniew, a prośba, gdy widziałem, że mnie opuszczasz, że się oddalasz, że znikasz.
Bez słowa.
Winy w sobie szukam, ale żadna nie tak wielka, że nie skarcić, nie zagrozić, ale sobie zaraz zupełnie odejść musiałeś.
Jakże teraz powrócisz, co do Ciebie zagadam, co powiesz?
Zabłądziłem w posępnym zmierzchu, a Bóg poszedł sobie gdzieś daleko, samego mnie zostawił.
Skargę na łez paciorkach na piersi zawiesiłem. Twoja wina, Boże.

Za oknem dość tęgi mróz!
Wy trzymajcie się ciepło!
Dobranoc!
I do jutra! 
O ile dożyję! 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

SATANISTA – ALKOHOLIK – czy ANIOŁ?

  Nie o Boyu Żeleńskim będzie to wpis, ale o Przybyszewskim Stanisławie, którego Boy znał osobiście. Muszę też od razu napisać, że o ile bar...