Trochę przewrotny ten tytuł,
zważywszy treść wpisu. Mam bowiem zamiar przytoczyć Modlitwę skargi Korczaka. Chociaż, tak prawdę mówiąc, to znalazłbym
kilka spraw, żeby się poskarżyć. I może poskarżę się jeszcze dzisiaj Bogu! Jeszcze
wieczór trwa. Zobaczymy, jak będzie.
Znów zapis oryginalny i
zapewniam Was, z tekstem każdej modlitwy warto się zapoznać. Z modlitwą jest bowiem
tak, że nie zaszkodzi wcale, a pomóc zawsze może.
Przypomniały mi się taka fajna wypowiedź, bodajże Pascala. Gdy zapytano go czy wierzy w Boga i dlaczego, odpowiedział
tak jakoś: Wierzę, ponieważ jeśli Bóg istnieje, to mogę wszystko zyskać, a jeśli
Boga nie ma, to przecież nic nie tracę!
No to do modlitwy!
Modlitwa
skargi
Opuściłeś
mnie, Boże, cóżem Ci zawinił?
Samotny
teraz jestem i drogi nie wiem.
Zabłądziłem
w posępnym zmierzchu, zabłądziłem w ponurej życia gęstwinie.
Opuściłeś
mnie, Boże; czyżem się uprzykrzył?
Samotny
błądzę i stroskany.
Miga
światło; a boż wiem, czy chata, czy zdradny ognik, co klika na topiele?
Widzę
zdrój; a boż wiem, czy nie miraż zmysłów?
Spieczone
wargi moje, choć mrok, który jak słońce piecze, a może mrozi, może ogień z
wewnątrz mu naprzeciw we mnie. Nie wiem.
Cóżem
Ci, Boże, zawinił, że teraz właśnie Cię zbrakło, gdy mi się stopy w ciernie
uplątały, a ręce i serce krwawią?
Wołam:
„ludzie!”. — Żadnej odpowiedzi. Wołam: „mamo!”. I nic. Ostatnim wołaniem wołam:
„Boże!”. I cóż? Nic — sam.
Anioła
mi daj Smutku. Nie o radość proszę, nie o zielone szczyty, nie sny błękitne,
nie skrzydlate snopy promieni. Bodaj smutek, bo tak znów samemu, bo sam
jedniusieńki mam dalej błądzić, przedzierać się i krwawić w mroku?
Sobie
się skarżę, duszy własnej zwierzam mój do Ciebie żal, mój do Ciebie, Boże, żal.
Nie proszę — upominam się, Boże.
Z
Tobą wyszedłem w drogę, porzucony czy mam samotny teraz dalej, gdym zdrożony,
znużony i w gęstwinie drogi nie znam?
Czy
pamiętasz, Boże, ufałem Ci, czyś zapomniał, Boże, naiwne z Tobą szepty, tajemnic
ciche wyznania, rzewne Tobie łzy?
Nie
żal, a zdumienie, nie wątpienie, a niepokój, nie gniew, a prośba, gdy
widziałem, że mnie opuszczasz, że się oddalasz, że znikasz.
Bez
słowa.
Winy
w sobie szukam, ale żadna nie tak wielka, że nie skarcić, nie zagrozić, ale
sobie zaraz zupełnie odejść musiałeś.
Jakże
teraz powrócisz, co do Ciebie zagadam, co powiesz?
Zabłądziłem
w posępnym zmierzchu, a Bóg poszedł sobie gdzieś daleko, samego mnie zostawił.
Skargę
na łez paciorkach na piersi zawiesiłem. Twoja wina, Boże.
Za oknem dość tęgi mróz!
Wy trzymajcie się ciepło!
Dobranoc!
I do jutra!
O ile dożyję!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz