Czytałem ostatnio Anhellego J. Słowackiego i Promethidion Norwida. Takie tam
przypomnienie lektur. Pragmatycy powiedzą, nie warto tego czytać. I wcale się
nie ciskam, że warto koniecznie. Ale dobrze jest czasem pobyć w świecie fikcji,
żeby odpocząć od nieciekawych realiów.
Podczas lektury
zwróciłem uwagę na jedną sprawę. W obu wydaniach poematów wstęp, wyjaśnienia czy
noty edytorskie zajmują więcej miejsca niż teksty utworów. To takie fajne, gdy
facet pisze poemat na stron 50, a inny, mądry w temacie, pisze stron 100 o
poemacie właśnie i wykłada nam, jak wszystko trzeba pojąć, żeby pojąć
poprawnie, żeby pojąć jak on.
To się szumnie nazywa
opracowaniem naukowym tekstu źródłowego. Tylko że każdy czytelnik, który
„uczciwie” czyta takie właśnie wydania klasyków i „zatrzymuje się” przy każdym
komentarzu, odsyłaczu, objaśnieniu…, to wychodzi, że nie tyle literaturę czy
klasykę literatury pięknej czyta, co jakieś dzieło naukowe naszpikowane
wszelkiej maści odnośnikami, porównaniami, nawiązaniami, sugestiami. Na
przemyślenia albo jakieś wzniosłe przeżycia estetyczne nie ma tu oczywiście
miejsca, gdyż zostało to już w zamiarze wydawniczym zabite suchym, beznamiętnym w swoim konkretyzmie
naukowym opracowaniem.
W przypadku Anhellego, w wydaniu kieszonkowym, to
mamy proporcje jakieś pół na pół, czyli połowę zajmuje tekst utworu, a drugą
różnego rodzaju naukowe opracowanie i szumne wyjaśnienia tego, co poeta miał
na myśli...
W przypadku
Promethidiona (takie same wydanie), to już tekst źródłowy z przypiskami autora
stanowią tylko 1/3 całej książeczki, a dwie trzecie do opracowanie.
I w takim to przypadku
wcale się ludziom nie dziwię, że nie chcą czytać właśnie takich wydań klasyków.
Nie trzeba się jednak zrażać
tym, co mówią i piszą inni. Nie wszyscy piszą czy mówią tylko same głupoty.
Można dyskutować z
wielkimi znawcami literatury, jak na przykład to, że
sztuka jest poniekąd wypełnieniem przez człowieka egzystencjalnej pustki,
pustki egzystencjalnego bólu powstałego po zarzuceniu przez człowieka prawdziwej
wiary.
A ja na to od razu - Człowiek prawdziwej wiary obywa się bez
sztuki i wszelkich niepraktycznych wyrobów rąk ludzkich.
Tak dyskutuję z innymi, nie bezpośrednio – zaocznie.
I teraz przywołam
Norwida i jego Promethidion:
Bo
nie jest światło, by pod korcem stało,
Ani
sól ziemi do przypraw kuchennych,
Bo
piękno na to jest, by zachwycało
Do
pracy – praca, by się zmartwychwstało.
Podczas lektury tego utworu wyczuwałem
jakąś uniżoność Norwida w niektórych fragmentach tego jego pisania. Jakaś uniżoność
próbuje się niepostrzeżenie, jakby niezależnie od piszącego, przebić na wierzch
spod dumy autora.
Może to kwestia biedy, w jaką autor popadł, a może kwestia
zdrowia, a może i jeszcze jakiś środek zaradczy, jakaś polisa na przyszłość, jakaś
deska ratunku, gdy człowieka przyciśnie… i to znów związane z kłopotami finansowymi,
z którymi poeta ciągle się borykał.
A Anhelli? Sen,
jawa, fantasy, narkotyczne wizje, proroctwa, horror, thriller i co tam jeszcze czytelnik
chce. Wszystkiego po trochu w małych rozmiarach utworze. Na pewno nikt się nie zmęczy
zbytnio przy tej lekturze, pod warunkiem jednak, że sobie odpuści wstęp i komentarze.
Co ma wspólnego tytuł z
tym, co napisałem? Kto czytał takie wydania klasyków wie, że ma dużo.
I kończę słowem Norwida
z Promethidiona właśnie:
Różnicą pomiędzy słowem
ludu a słowem pisanym i uczonym jest to, że lud myśli postaciami.
A umiejętnik postaci do
myśli swych dobiera.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz