Pomyślałem sobie –
napiszę szybko tekst i polecę załatwiać jakąś życiową drobnicę. A później –
NIE! – jeśli piszę i klepię biedę, to chcę pisać i klepać biedę na spokojnie,
bez pośpiechu, bez szarpaniny, której tyle, ze człowiek się gubi, bez zbędnych
pospieszeń i przynagleń.
Co ma być, to przecież
będzie. I ja wiem, że tylko człowiek w pysze swojej myśli, iż los swój w ręce
swoje wziąć może i do krainy szczęśliwej zaprowadzi siebie.
Życie to nie ramota,
to - klasyka!
Modlitwę nie-moją,
niedawno ją zamieściłem, zaczerpnąłem z Korczaka, z jego Sam na sam z Bogiem. To,
jak napisał Stary Doktor, Modlitwy tych, którzy się nie modlą, a później dodał:
Duszy szeptane
tajemnice, które sobie powierzasz, spiąłem klamrą modlitwy.
Wiem, że każdy twór
musi z sobą poprzez Boga i z Bogiem przez siebie życiem świat ogromny splatać.
Wiem. Pewien jestem — tak mi, Boże, dopomóż.
Teraz „Modlitwa zadumy” (zapis oryginalny), a
później zobaczymy…
MODLITWA ZADUMY
Ojcze
nasz, jakże dziwny ten Twój świat, jakże dziwną gra balladę na harfie mej
duszy. Jak dziwne to wszystko co na ziemi, w jej głębi, wokoło. Tyle dziwów,
gdyby ich mniej było, byłoby łatwiej, ubożej. — I woda — i ogień — i kamień —
ptak i kwiat, i gad — i gwiazda. Tyle małych i wielkich tworów. I człowiek tak
podobny do tego wszystkiego, coś stworzył.
Dziw,
że się można tak długo wpatrywać w las, w jedno lasu drzewo, w jedną drzewa
gałęź, w jeden gałęzi liść, w jedną liścia żyłkę — i takie dziwne płyną w duszy
godziny.
Można
tak długo — długo wpatrywać się w morze lub jedną rosy kroplę — i takie dziwne
płyną w duszy stulecia.
Podobno
wiedza wie — poszukuje, podpatruje, odgaduje, zna niektórych tajemnic Twych
tajemnice.
Niech
sobie.
Ja
wiem, że w barwie, ruchu, woni, w świegocie pisklęcia i modlitwie gwiazd — sam
opowiadasz serdeczną, dla wszystkich zrozumiałą bajkę, którą każdy inaczej
czuje — nie taisz, nie kryjesz.
Patrzę
na niepozorną pokrzywę. — Dziwna roślina — czemu uzbroiła swą zieleń w zatrute
sztylety — jaką ma nadzieję, jaką sprawiedliwość, jaką swoją rację stanu wobec
mnie, wobec ziemi i słońca.
Dlaczego
pokrzywa, konwalia, malina, jabłoń i dąb? — Nie, że to kłuje, to wdzięczne, to
słodkie, to trwałe — szkodliwe czy pożyteczne. Nie, czemu — my — bracia w życiu
nie rozumiemy się?
Rodzimy
się: ja, konwalia i dąb, oddychamy, żywimy się, wzrastamy, kochamy — my: ja,
konwalia i dąb. — I umieramy.
Czemu
z tej samej ziemi: pokrzywa, jaśmin, malina, dąb i ptak, i gad — i ja?
Dlaczego
łabędź i jego śnieżny puch?
Dlaczego
para, woda, lód i śniegu kryształ, i soli kryształ?
Słowik
w nocy, a skowronek w locie zwisając jak kropla słońca?
To
jakieś dziwne coś, które na długich nogach opancerzony dźwiga korpus i
wąsiskami porusza — po co mi wiedzieć, jak się ta śmiesznie mała kreatura
nazywa? — Żyje — i ja żyję. — Bracia. — Teraz żyje i ja teraz żyję. —
Współcześni. — A jeśli jedną z tych sześciu nóg utraci — po swojemu zapłacze. —
Bracia my w bólu. — Skona. — Bracia w śmierci. — I samiec poszukuje samicę. —
Bracia w płomieniu zmysłów, w wichrze, w czadzie namiętności.
A
oto sunie to jakieś najmniejsze zielone coś — mrówka mu jest olbrzymem, sunie
spiesznie, spiesznie, ucieka przed niebezpieczeństwem. — Bracia my w lęku przed
grozą tajemnicy.
A
może ten stary orzech zakochał się w brzozie i tam, pod ziemią, szuka jej
dziewiczego dotknięcia; a brzoza pękiem rozwianych gałęzi kusi i zwodzi — w
głębi ziemi unika korzeniami i zdradza, z innym je drzewem splata.
Wiele
nasza wie wiedza. — Niech sobie.
Dla
mnie prawdą jest, że te wszystkie dziwy bajki Twojej, Ojcze — są nie tylko
wokoło mnie, ale i we mnie. Ja w sobie swoją sobie bajkę opowiadam, a taką od
Twojej odmienną.
Ja
temu wszystkiemu naprzeciw. Nic beze mnie.
Mam
wolną wolę nie patrzeć wcale, patrząc, nie widzieć, widząc, nie dostrzec,
widzieć tak, jak chcę. Twoją kroplę robię oceanem. Zakryłeś słońce chmurą, a
ono dla mnie teraz właśnie najjaśniejsze. Przypiąłem człowiekowi skrzydła. Wypiłem
nieskończoność — nie ma jej. Pod źdźbłem trawy rozpiąłem namiot, w cieniu jego
wypoczywam. Z ziarna piasku wytoczyłem kielich stuletniego wina. Grzeję się na
lodowcach.
Ty
sobie, Ojcze, a ja sobie z Twojej bajki własną dla siebie swoją bajkę splatam.
Aż
dziw, że te dziwy wokół tak dziwne. I że się w minutę przeżywa ich całe epoki.
Dziękuję
Ci, Ojcze nasz, że żyję wiecznie, jestem wszędzie i wszystko wypełniam swym
tchnieniem. Dziękuję Ci, Ojcze nasz, za czarodziejską tajemnicę Twej bajki.
Do tego nie da się nie wracać!
Kto obok przechodzi takich
właśnie słów, mijamy się strasznie.
Aż boję się, że nigdy się
nie spotkamy!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz