Spotykam z rana, po
odwiezieniu syna od szkoły, Panią P. Witam ją serdecznie i otwieram drzwi do
sklepu. O, jak dobrze pan wgląda!, mówi mi Pani P., a ja na to zmieszany: Dziękuję, bardzo dziękuję!
Czuję przypływ energii, szukałem tego od
przebudzenia i daremnie szukałem, a tu, pstryk, i jest! Ludzie mnie napędzają
niesamowicie, myślę i staram się zachować spokój godny stoików.
Będzie pan startował? –
pyta mnie Pani K.
Odpowiadam, że tak, że
spróbuję i dodaję jeszcze: ‑ Nic przecież nie tracę, najwyżej będę musiał znów
jechać na wygnanie! I pytam siebie od razu, dlaczego Pani K., kobieta ma 89 lat, żyje myślą o
wyborach, myśli o mnie? Uśmiecham się do tych myśli, uśmiecham się do Pani K., uśmiecham się do siebie – próżnego po pachy.
Wczorajszego wieczora
uważnie patrzyłem na niebo nad Polską i namierzałem konstelację Wielkiej
Niedźwiedzicy. Wszystko przez Piaseckiego i jego powieść Kochanek Wielkiej Niedźwiedzicy. Zawsze próbuję nadać głębszy sens
swoim myślom. Konstelację znam, namierzyłem ją, myślałem przy tym tyle i na tyle długo, że zdążyłem nieźle zmarznąć.
Dzisiaj mróz wzmógł się
na tyle, że na poręczy balkonu wymalował gwiazdki. To będzie dobry czas na
oglądanie nieba nocnego, pomyślałem od razu i uśmiechnąłem się. Już wybiegam w
przyszłość nocy dzisiejszej, choć wiem, że to grzech, ponieważ nie wiem czy uda
mi się nocy doczekać! Wiem jednak, że jeśli tak, to będę szukał sposobu, żeby się z
domu wyrwać, iść na małe bezludzie, rzucić się na ziemi swojej matki łono i
patrzeć w nocne niebo!
Ech, żeby żył Grisza! Z
nim poszedłbym na wódkę, a później by mi pokazał wszystko na mapie nieba. Nikt
z moich znajomych nie potrafi jak on
czytać mapy nieba i objaśniać jej innym!
I jadę dzisiaj z rana
swoją stalową trumną po drodze asfaltowej, która prowadzi do domu i widzę nagle
kolegę, co tam?, przyjaciela. Piaseckiego widzę, ale nie Sergiusza. Zakołowałem
zatem swoja trumną stalową, niezgodnie z przepisami, na trotuarze miejskim i
wyskakuję się witać. Dobrze cię widzieć, brachu! Cześć! Cześć! A on do
mnie - Startujesz w wyborach? Startuje,
co mi tam! Nic przecież nie tracę. Jasne, stary, masz rację, ja tam jestem za
tobą. Ja też jestem za tobą – śmiejemy się obaj.
Uśmiechamy się do
słońca w ten mroźny poranek. Palimy papierosy i gadamy w najlepsze.
Zaparkowałem auto na środku chodnika. Przechodzi kobieta, przedziera się obok
auta, przepraszam ja i mówię, że spotkałem kolegę. Uśmiecha się do nas i mówi:
– Dzień dobry! Nie ma sprawy!
Fajnie jest spotkać z rana uśmiechniętych ludzi!
Chwile rozmowy mijają,
a słońce takie jaskrawe. W pewnym momencie, hajda, każdy w swoją stronę.
Najpierw uścisk ręki i znów wsiadam do trumny. A w domu to już można
wszystko spokojnie przemyśleć. I podczas tych przemyśleń wspomnienie wczorajszego
wieczoru. Podchodzi do mnie człowiek, z widzenia go znam, ale ani imienia, ani
miejsca zamieszkania przypomnieć sobie nie mogę. Po chwili jednak z rozmowy
wyjaśnia się, skąd człowiek jest, ale imienia – zabij – nie mogłem sobie
przypomnieć.
Startuje w wyborach? ‑
pyta się młody człowiek. Lubię te bezosobowe zwroty. Startuję! – odpowiadam, a on, że to dobrze, że trzeba
próbować, bo jestem równy gość.
No i cieszę się bardzo, cholerny próżniak ze mnie, jeszcze dziś się cieszę, choć wcale się nie podniecam tymi pytaniami i
tymi zapewnieniami, bo wiem, że w wyborach, jak nigdy, łaska pańska na pstrym koniu
jeździ. Planować można dużo. Ile z tego wychodzi, wiedzą ci, co tak planowali.
Śmieję się na samą myśl
na spotkania z ludźmi i teraz i w kampanii – lubię się z ludźmi spotykać. I tutaj
kolejna sprzeczność we mnie - lubię się z ludźmi spotykać, a przecież jestem odludkiem.
Pani K., przyjaciel, nieznajomy
– znajomy i jeszcze tylu innych, jak na przykład ta Pani, którą podwiozłem dzisiaj
swoją stalową trumną. To nic, że większość z nich pyta mnie ciągle o jedno.
Wystartuję, a co mi?! A
co będzie, to będzie! Ale czuję już dreszczyk, ten dreszczyk niepewności, choć wiem,
już dzisiaj wiem, że wcale nie muszę wygrać. Czasami, już to pisałem, przegrywający
wygrywa!
Dzisiaj jest jeszcze za
wcześnie, żeby o tym myśleć. Patrzę więc w słońce za oknem. Ależ pięknie świeci!
Co ja bym zrobił bez Słońca? Pytam się i się śmieję, jak głupi do Słońca!
Czekam na noc gwiaździstą,
żeby móc w sobie krzyknąć: Niebo gwiaździste
nade mną, prawo moralne we mnie!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz