Wczoraj całkiem nieźle
sypnęło białym puchem i dzisiaj jest pięknie. Od razu pomyślałem o jednej z
modlitw Korczaka.
Skoro jeśli napisałem
„pięknie jest”, to koniecznie musi być Modlitwa
radosna.
Tak mi to przypomina
miejscami Mistrza z Czarnolasu, ale przecież Staremu Doktorowi Jan z jego lipą
słynną nie byli przecież obcy.
Nastroiła mnie biel i
radośnie, i modlitewnie, i filozoficznie. Taką radość w sercu mam, że aż strach
pomyśleć o tym, co mam zamiar pisać. I chyba sobie to moje złośliwe, aczkolwiek
uzasadnione, pisanie odpuszczę w ten weekend, o ile będzie ciągle tak pięknie.
No i żebym nie
zapomniał – słonce, tyle słońca za oknem i ten śnieg w nim się skrzący,
przeglądający, świecący!
Modlitwa
radosna
Promienny
Boże.
Uniosłem
w górę ramiona, oczy szeroko otwarte, pierś naprzód, usta uchylone w uśmiechu,
czoło ku niebu. Patrzę, czekam, słucham. W żyłach nie krew. A co? Radość!
Czego
chcesz, Boże promienny, za Twe hojne dary?
Nie
trzeba skrzydeł: nie cięży mi ziemia. Niech: nade mną obłoki, wokół tysiąc
zieleni naiwnych i szczerych, i dumnych. Strumień gaworzy.
Piję
powietrze: „Zdrowie Twoje, Boże”.
Stoję
przed Tobą w odświętnej szacie, w jedwabiu nici słonecznych, tęczą przepasałem
biodra, pragnieniem śpiewu oddycham.
Śpiewał
nie będę, nie znam pieśni dość godnej.
Pogodna
świadomość, że wiem, dostojny spokój, że władam, lube poczucie, że czuję. Silny
jestem bez wahań i bez wątpień dobry. Tak trwał będę…
Jeszcze
nie jesteś szczęśliwy? Jeszcze, młody nurek, nie umiesz z głębiny wyłowić swego
Słońca, swego — Słońcu Bożemu naprzeciw? Nie słyszysz, rycerzyku, wołań i
łomotów walki Boga w tobie, o ciebie? Będziesz!…
Bratem
mi jesteś, Boże, nie Ojcem.
Wpatrzonym,
wsłuchany w bajkę Twojego życia radosną.
Wiele
dróg, każda odmienną ochotą inna.
Wierzę!
Rodzi
się we mnie tyle nowych prawd.
Prawdą
jest, że widzę. Prawdą jest, że mam serce. Prawdą moja myśl i kwiat wiśniowy.
Prawdą jest, że zanucę, że — krzyknę.
Rozkochanym
szeptem źrenic kurzawę radosnych prawd całuję.
—
Zdrowie Twoje, prawdo!
Czego
chcesz, powiedz, Boże, za Swe hojne dary? Za śniegu kryształy i bańki mydlane,
za toń wieczności i nieba?
Tak,
tak! — serce bije, a w niegruntowanej przez myśl ducha głębinie raz wraz, raz
wraz nowe się rodzi uczucie.
Radością
jest mi i poczęcie, i śmierć.
Szczebel
po szczeblu wspinam się ku Tobie w ochoczym wysiłku, cicha snu siostro, biała
śmierci, dziewico-królewno.
—
W ręce Twoje.
Rój
kolibrów, kwiatów i motyli opadł mnie. Strącam je w swawolnej uciesze, w dłonie
klaszczę, by spłoszyć, chwytam i ciskam w powietrze, nie urażam skrzydeł, nie
gnę piórek, nie mnę płatków, nie strzepuję barwnego pyłu. Dzwonki i kielichy
fruwają, padają, wnet zrastają się z ziemią, nowym lotu płomieniem wokół
oddychają.
W
górę ramiona, usta uchylone w uśmiechu.
—
Czego chcesz od nas, Panie, za Twe hojne dary?
Aż mnie zatkało podczas
lektury.
A niech cię, Stary
Doktorze, dobre Niebo gości!
Wszystkim takiej
radości, jaką wyraził Korczak!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz