Bunt
to przejaw frustracji i niezadowolenia, ale w takim zachowaniu tkwi też alternatywa!
Bunt, nawet totalny, to
fajny przymiot młodości, okresu dojrzewania, wchodzenia w nurt życia dorosłych.
Później człowiek nawet nie zauważą, gdy przestaje się buntować i godzi się z jakimś
otępieniem w sercu na to, co dookoła. A przecież bunt to nic innego, jak krótkotrwały
sprzeciw na otaczającą nas rzeczywistość, może być też sprzeciwem na panujące prawa,
lokalny porządek publiczny czy lokalny obyczaj.
Nie jest więc bunt sam w
sobie aż tak strasznie zły. Dlatego niepokoi mnie, że ja się nie buntuję. Cholera,
czyżby wszystko było cacy?!
To może przynajmniej Modlitwa buntu na dobranoc?
Modlitwa
buntu
Nie
zadrwisz ze mnie, Przepotężny Boże, bo sam drwię z życia mego drwiny, bo w
pancerzu śmierć tylko może mnie ugodzić, a ja ze śmierci drwię.
Ja
— kilka kubłów brudnej wody, pomyje skórą obleczone. Takim stworzyłeś,
przepotężny, aby Ci było wesoło.
Uskrzydliłeś
myśl; ale ryj życia skrzydła ponadgryzał, skrzepy krwi gnojem umorusał. Hej,
skrzydłami nieba bym dosięgnął, ale ono tylko dla wielbiących Cię kornie
służalców.
A
we mnie ani pokory, ani uwielbienia, jeno bunt. Nie zaczepna ambicja, a obronna
duma.
Dumnie
wyprostowany, ani łaski nie pragnę, ani się kary boję.
Jam
sobie światem, ja tego mojego świata Pan i Bóg. Jam sobie jedyny rozkaz, jedyne
hasło, jedyna wola tworzenia z siebie i zniszczenia. Mam własne słońca i własne
w sobie pioruny.
Co
zechcę, uczynię.
Chcę
krew do biała rozżarzyć, chcę wszystkich żądz dzwony rozkołysać, obejmę w jeden
piorun wszystkie grzeszne chcenia i nawet chętki tylko, trucizną przepoję myśli
— zapalę wielki pożar na ołtarzu buntu mego przeciw Tobie i sam w płomieniu się
spalę. Bo tak właśnie chcę.
Nie
pragnę starości, w łaskawym darze rzuconą jałmużnę wrastania częściami w
mogiłę, jałmużnę powolnego konania.
Zbuntowany
jestem niewolnik, który ma ostatnią i jedyną wolność, jedyny oporu wyraz: nie!
Nie
chcę, nie będę — nie posłucham — nie ulegam.
Część
Ciebie jest duch mój, a więc zbuntowałeś się Sam przeciw Sobie. Ja Bóg wyzywam
Ciebie, Boże, równi Sobie. Potężnemu Bogu, który drwi, przeciwstawiam Boga,
który się mści: sponiewieram, zszargam, zrupiecę Ciebie w sobie.
Byś
się wyparł i pokarał — i — niechże przypomnę: — i pogrążył w czeluście
piekielne.
Przepotężny
jesteś, a tryumfująca podłość urągliwie szczuje bezdomne Dobro.
Przepotężny
jesteś, a prawdaródź bezmocna pasuje się z zachłannym kłamstwa oceanem.
Sprawiedliwość
zasłoniła oczy.
Wszystko
jest podłością i kłamstwem w rozdwojonym człowieku, wszystko prócz pazurów i
kłów.
Więc
warczę na Ciebie jak pies, więc drapieżny, sprężony do skoku wpić się pragnę —
wzrokiem krwawym mierzę kierunek — i — uderzam w próżnię.
Dlatego
wierzę, że Tyś stworzył i kierujesz, aby móc Ci bluźnić.
Ciekawe słowo prawdaródź, nieprawdaż? I to zestawienie
z kłamstwa oceanem! Nawet nie myślałem, że i odrobinę poezji daję Wam na dobranoc!
No to, do…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz