Dzisiaj
byłem z młodszym synem u fryzjera, ale jakbym był w barze, ponieważ zakłada
fryzjerski mieści się w budynku po byłym barze. Gdy wchodziliśmy do budynku,
wróciły dawne wspomnienia aż miło!
Oczywiście
wnętrze wygląda zupełnie inaczej, niż ostatnim razem, gdy nawiedziłem to
miejsce, aby zapomnieć, odpłynąć, rozluźnić się, pogadać z kolegami, pośmiać
się kolegami, popłakać z kolegami nad marnością życia naszego.
Syn
poddany został czynnościom strzyżenia, a ja poddałem się wspomnieniom. Wodziłem
po kątach pomieszczenia i przypominałem sobie. Tu był kontuar, za którym
zobaczyłem Panią… Kurczę, jakie ona robiła kiełbaski z ziołami. Zawsze
zjadaliśmy kiełbaskę, gdy głód był bardziej dokuczliwy niż pragnienie upicia
się. Najczęściej nocą, po kilkugodzinnej nasiadówie, zjadaliśmy z kumplem
kiełbaskę. Było na tyle późno, że w barze siedzieli tylko stali bywalcy. Kiedy
Pani… miała już nas dość, ogłaszała zamknięcie tej świątyni rozbitków. Braliśmy
ze sobą jakieś paliwo, odprowadzaliśmy Panią… do domu i rozpoczynaliśmy powrót
do domu. Kumpel znał mapę nieba jak własną kieszeń, toteż w drodze powrotnej do
domu zatrzymywaliśmy się w jednym miejscu. Spoglądaliśmy w niebo i kumpel
tłumaczył mi, na co właśnie patrzę. Nikt, pewnie nawet Kopernik, nie potrafił tak
opowiadać o rozgwieżdżonym niebie, jak…
Przypominałem
sobie dzisiaj wszystkich, z którymi toczyłem słowne boje o polityce, sensie
życia, jego znikomości i niepowtarzalności.
Jasne,
że ktoś nawiedzony zaraza wypali mi, że pieprzyliśmy po pijanemu o dupie
Maryni. Jeśli tak będzie, to ludziska te nie mają pojęcia o dupie Maryni albo
sami tak robili, a dzisiaj się tego wstydzą.
Byłem
i jestem przekonany, że w barach wszelkiej maści można spotkać wspaniałych
ludzi. Zaryzykuję nawet, że sensowniejszych niż ci w większości spotykani na
kościelnej cotygodniowej mszy świętej. Może dlatego, że na mszę ludzie często
chodzą z jakiegoś tam dziwnie pojmowanego obowiązku, a do baru z własnej
nieprzymuszonej woli.
Atmosfera
baru w sobie coś z tajemnicy konfesjonału. W odpowiednim towarzystwie można tam
pogadać o wszystkim, co cię boli i to bez obawy, że sprawa wyjdzie poza mury
baru.
Taki
był właśnie bar zamieniony obecnie na zakład fryzjerski. Nie wiem, jak to jest
w zakładach fryzjerskich, w sumie to nie wiem tez, jak jest teraz w barach, bo
w nich nie bywam, a jeśli już to rzadziej niż okazjonalnie. W barze, który
dzisiaj wspominałem, nikt nikogo nie podsłuchiwał; nikt, nikomu nie zazdrościł;
nikt, nikogo nie oceniał. Po prostu gadaliśmy, śmialiśmy się, płakaliśmy, no i
oczywiście… piliśmy!
Zanim
zabieg strzyżenia mojego syna dobiegł końca, ja w najlepsze powspominałem sobie
stare dobre czasu. A później wyszedłem z obecnie zakładu fryzjerskiego, a
byłego baru, trzeźwy jak świnia i odjechaliśmy z synem w siną dal.
Świat
się zmienia, ja się zmieniam. A jednak noszę w sobie niezapomniany barów czar.
I wątpię, abym kiedykolwiek o tym zapomniał. Chyba że życie to ziemskie
zapomnieć przyjdzie mi całkiem!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz