Był taki moment, gdy byłem nauczycielem. Napiszę jeszcze o tym w
moim „Podsumowaniu”. Piszę „byłem”, ponieważ w pewnym momencie swojego życia
powiedziałem sobie, że do pracy w szkole nie wrócę. Głównym powodem był chyba
fakt, że zinstytucjonalizowane nauczanie nie ma nic wspólnego z prawdziwym rozwojem
jednostki ludzkiej, a zwłaszcza człowieka w najpiękniejszym jego wydaniu, czyli
dziecka i nastolatka.
Zinstytucjonalizowana szkoła, nie tylko w Polsce, nie kładzie
nacisku na nauczenie dzieci samodzielnego myślenia, analizy i oceny otaczającej
człowieka rzeczywistości. Trzeba wprost powiedzieć ‑ uczniowie w szkole są za
samodzielne myślenie karceni, a nawet ze szkół relegowani.
Wiem od starożytnych, że uczyć się a nie myśleć, to bezużyteczne,
ale myśleć, a nie uczyć się, to już niebezpieczne.
Mój patent na niepowtarzalne ogrodzenie |
Tak, starożytni wiedzieli, na czym rzecz polega i w uczeniu kładli
główny nacisk na myślenie, a nie na mechaniczne przyswajanie i odtwarzanie
zapamiętanej wiedzy.
Tymczasem w szkole współczesnej nauczyciel nie ma szans tak
właśnie nauczać uczniów. Nie ma na to czasu, a przede wszystkim nie może sobie
pozwolić na szanowanie indywidualizmu myślenia ucznia, który jest jednym z iluś
tam uczniów nauczanych przez tegoż nauczyciela. Tu trzeba uczniom wrzucić do
głowy odpowiednią porcję wiedzy, następnie sprawić, by uczniowie zapamiętali tę
wiedzę, a następnie potwierdzenie tego w odpowiedzi na pytania, testach,
kartkówkach czy jakichś tam sprawdzianach, jak choćby matura.
Tu nie ma szans na rozważania nad tym, jakimi drogami można
dotrzeć do wiedzy, jak można ją w życiu wykorzystywać i czy będzie ona w ogóle
w życiu jednostki przydatna.
Instytucja szkoły wyklucza indywidualizm, choć bardzo szumnie
wspomina się w wielu miejscach o indywidualizmie uczniów, poszanowaniu tegoż
indywidualizmu itp.
Dziwne?
Nie!
Jeszcze moje palenisko |
Instytucja współczesnej szkoły to takie umysłowe koszary dla
ucznia. Nie ma miejsca na myślenie. Trzeba natomiast wykonywać, bez zadawania
żadnych pytań, rozkazy, które tutaj nazywają się poleceniami albo teraz jakoś
tam inaczej.
Dlatego w pewnym momencie swojego życia, kiedy już spróbowałem
pracy w szkole po drugiej stronie biurka, doszedłem do wniosku, że to nie dla
mnie. Oszukiwałbym siebie i innych. A ja nie chcę oszukiwać przede wszystkim
siebie.
Żebym nie został opatrzenie zrozumiany. Jestem zdania, że człowiek
powinien posiadać pewien zakres wiedzy, która pozwoli mu odnaleźć się z
otaczającej rzeczywistości. Powinien wiedzieć, że to nie Słońce wokół Ziemi,
ale odwrotnie…
W procesie szkolnego nauczania, zwłaszcza w jego początkowym
etapie, powinno kłaść się nacisk na zaciekawienie małego człowieka otaczającym
go światem i przekazaniu mu o tym świecie minimum informacji. To, moim zdaniem,
stanowiłoby punkt wyjścia jednostki do odkrycia u siebie indywidualnych
zainteresowań. Później podążać tym właśnie śladem indywidualnych zainteresowań
ucznia i włączyć w edukację elementarną wiedzę ogólną.
Tyle, dlaczego „byłem” nauczycielem i być nim już nie chcę.
Rodzice, nie ci od poprawiania swoim pociechom ocen, powinni pomagać
swoim maluchom zrozumieć cały ten szkolny bajzel i chronić dzieciak przed powszechnym
już dzisiaj w murach szkolnych wyścigiem szczurów!
Jeszcze zakończenie?
Nie chce mi się!
(...)
(...)
Nie piszę przecież na ocenę!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz