13 sierpnia 2017

Moja szkoła...

Był taki moment, gdy byłem nauczycielem. Napiszę jeszcze o tym w moim „Podsumowaniu”. Piszę „byłem”, ponieważ w pewnym momencie swojego życia powiedziałem sobie, że do pracy w szkole nie wrócę. Głównym powodem był chyba fakt, że zinstytucjonalizowane nauczanie nie ma nic wspólnego z prawdziwym rozwojem jednostki ludzkiej, a zwłaszcza człowieka w najpiękniejszym jego wydaniu, czyli dziecka i nastolatka.
Zinstytucjonalizowana szkoła, nie tylko w Polsce, nie kładzie nacisku na nauczenie dzieci samodzielnego myślenia, analizy i oceny otaczającej człowieka rzeczywistości. Trzeba wprost powiedzieć ‑ uczniowie w szkole są za samodzielne myślenie karceni, a nawet ze szkół relegowani.
Wiem od starożytnych, że uczyć się a nie myśleć, to bezużyteczne, ale myśleć, a nie uczyć się, to już niebezpieczne.

Mój patent
na niepowtarzalne ogrodzenie
Tak, starożytni wiedzieli, na czym rzecz polega i w uczeniu kładli główny nacisk na myślenie, a nie na mechaniczne przyswajanie i odtwarzanie zapamiętanej wiedzy.
Tymczasem w szkole współczesnej nauczyciel nie ma szans tak właśnie nauczać uczniów. Nie ma na to czasu, a przede wszystkim nie może sobie pozwolić na szanowanie indywidualizmu myślenia ucznia, który jest jednym z iluś tam uczniów nauczanych przez tegoż nauczyciela. Tu trzeba uczniom wrzucić do głowy odpowiednią porcję wiedzy, następnie sprawić, by uczniowie zapamiętali tę wiedzę, a następnie potwierdzenie tego w odpowiedzi na pytania, testach, kartkówkach czy jakichś tam sprawdzianach, jak choćby matura.
Tu nie ma szans na rozważania nad tym, jakimi drogami można dotrzeć do wiedzy, jak można ją w życiu wykorzystywać i czy będzie ona w ogóle w życiu jednostki przydatna.
Instytucja szkoły wyklucza indywidualizm, choć bardzo szumnie wspomina się w wielu miejscach o indywidualizmie uczniów, poszanowaniu tegoż indywidualizmu itp.
Dziwne?
Nie!
Jeszcze moje palenisko
Instytucja współczesnej szkoły to takie umysłowe koszary dla ucznia. Nie ma miejsca na myślenie. Trzeba natomiast wykonywać, bez zadawania żadnych pytań, rozkazy, które tutaj nazywają się poleceniami albo teraz jakoś tam inaczej.
Dlatego w pewnym momencie swojego życia, kiedy już spróbowałem pracy w szkole po drugiej stronie biurka, doszedłem do wniosku, że to nie dla mnie. Oszukiwałbym siebie i innych. A ja nie chcę oszukiwać przede wszystkim siebie.
Żebym nie został opatrzenie zrozumiany. Jestem zdania, że człowiek powinien posiadać pewien zakres wiedzy, która pozwoli mu odnaleźć się z otaczającej rzeczywistości. Powinien wiedzieć, że to nie Słońce wokół Ziemi, ale odwrotnie…
W procesie szkolnego nauczania, zwłaszcza w jego początkowym etapie, powinno kłaść się nacisk na zaciekawienie małego człowieka otaczającym go światem i przekazaniu mu o tym świecie minimum informacji. To, moim zdaniem, stanowiłoby punkt wyjścia jednostki do odkrycia u siebie indywidualnych zainteresowań. Później podążać tym właśnie śladem indywidualnych zainteresowań ucznia i włączyć w edukację elementarną wiedzę ogólną.

Tyle, dlaczego „byłem” nauczycielem i być nim już nie chcę.
Rodzice, nie ci od poprawiania swoim pociechom ocen, powinni pomagać swoim maluchom zrozumieć cały ten szkolny bajzel i chronić dzieciak przed powszechnym już dzisiaj w murach szkolnych wyścigiem szczurów!
Jeszcze zakończenie?
Nie chce mi się!
(...)
Nie piszę przecież na ocenę!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

SATANISTA – ALKOHOLIK – czy ANIOŁ?

  Nie o Boyu Żeleńskim będzie to wpis, ale o Przybyszewskim Stanisławie, którego Boy znał osobiście. Muszę też od razu napisać, że o ile bar...