Wystarczy jakieś słowo albo sytuacja, a przypominają mi się czasem
takie zdarzenia z mojego życia, że wcześniej tylko siła wypierania ich za
wszelką cenę spowodowała, żeby o nich nie myśleć. A może po prostu nie chciałem
myśleć.
Z czasów, gdy pracowałem z dzieciakami i młodzieżą w szkole
przypominają mi się sytuacje, gdy dorośli zachowywali się tak, że to przede
wszystkim im chodziło o to, aby ich pociechy miały jak najlepsze oceny.
Dorośli powinni wiedzieć, że oceny w szkole są subiektywnym
narzędziem karania i nagradzania uczniów. Subiektywizm tegoż narzędzia wynika z
wielu czynników, wśród których warto wymienić nastawienie nauczyciela do
ucznia, wymagania poszczególnych nauczycieli wobec siebie i innych, czasem
nawet na oceny szkolne mają wpływ przeżycia ostatniej nocy nauczyciela, który
jest tylko człowiekiem, a nie chodzącym ideałem, choć takim najczęściej
chciałoby się go widzieć.
Czynników subiektywizujących ocenianie uczniów może być dużo
więcej.
Oceny w szkole, moim zdaniem, nie były i nie są obiektywnym
odzwierciedleniem pracy i posiadanego zasobu wiedzy ucznia. I o ile zasób
wiedzy można jeszcze w miarę obiektywnie podzielić na pewne części i przypisać
je do poszczególnych ocen, o tyle w żaden sposób nie da się zmierzyć
indywidualnego wysiłku ucznia włożonego w przyswojenie sobie danej partii
materiału.
Aby ocena była zatem obiektywnym narzędziem, za pomocą którego
niedoskonały nauczyciel ma ocenić posiadaną przez ucznia wiedzę, należałoby w
tej ocenie zawrzeć wszystkie składniki procesu przyswojenia i utrwalenia tejże
wiedzy przez ucznia, a zatem – czas, możliwości intelektualne ucznia, jego
zaangażowanie, warunki domowe, predyspozycje…
Trzeba jasno sobie
uzmysłowić fakt, że oceny w szkole to tylko niedoskonałe narzędzie, jakim
dysponuje nauczyciel. I rodzicie powinni o tym wiedzieć. Mało, powinni
tłumaczyć swoim pociechom, że nie dla oceny się uczą, ale po to, aby posiąść
pewnien zasób wiedzy, która ułatwić może im przyszłe życie.
Nie wiem zatem, dlaczego dorośli nie tłumaczą tego swoim
dzieciakom i nie chronią ich przed niepotrzebnym stresem spowodowanym tzw.
wpadkami, czyli otrzymaniem gorszej, niż oczekiwana, oceny.
Rodzice powinni wiedzieć o tym i za wszelką cenę chronić swoje dzieci
przed szkolnym wyścigiem szczurów.
Tymczasem jest tak, że
to właśnie rodzice napędzają dzieciaki, nakręcają dzieciaki i gotowi są „podać”
dziecku najgorszy „doping”, żeby tylko zdobyło ocenę na miarę ich oczekiwań i
było w szkole w gronie „najlepszych” uczniów.
Kiedy natomiast możliwości dziecka, czynniki zewnętrzne i
uwarunkowania indywidualne ucznia uniemożliwiają mu zdobycie zadawalającej, nie
tyle samo dziecko, co jego rodzica, oceny, rodzic ten posuwa się do działań, na
które dziecko nigdy samo by nie wpadło.
Oczywiście nie odczytywać tego ogólnie, gdyż mam nadzieję, że
takich właśnie rodziców jest jak na lekarstwo.
Przypomnę jeszcze raz, że to, co już wcześniej napisałem: Zawsze dzieci mają głupich rodziców, nigdy
odwrotnie!
A zatem, kiedy już do wrażliwego na punkcie sukcesów swojego
dziecka rodzica, kiedy już do rodzica z jego wyobrażeniem mądrego i najlepszego
pod każdym względem dziecka dociera w jakiś sposób, że dzieciak nie zdoła
osiągnąć wyniku na miarę jego oczekiwań; kiedy do takiego rodzica dociera, że
wymyka mu się z rąk możliwość wyczytania jego dzieciaka wśród najlepszych
uczniów w szkole, kiedy zaczyna rozumieć, że nie usłyszy na zakończenie roku
szkolnego imienia i nazwiska swojego dzieciaka na uroczystej akademii
szkolnej…, słowem: gdy dociera do niego, że dzieciak nie spełni pokładanych w
nim nadziei, które są najczęściej niespełnionymi marzeniami czy czymś tam
samego rodzica…; kiedy to wszystko wreszcie do takiego rodzica dociera, to co?
Nie, taki rodzic nie przyzna się do tego, że ma wspaniałego
dzieciaka, jeśli ten nie będzie miał dobrych ocen w szkole, jeśli nie będzie
wśród najlepszych, a najlepiej - najlepszy. Nie ma nawet mowy. Taki rodzic sam
bierze sprawy ocen swojego dziecka w swoje ręce i:
1. Szuka wśród nauczycieli
znajomych i przez nich próbuje dotrzeć do innych nauczycieli, u których oceny
dzieciaka mogłyby być lepsze. Rozmawia ze znajomymi, że by pogadali z kumplami
po fachu i oceny dzieciaka trochę poprawili; poprawili na tyle, żeby dzieciak
mógł znaleźć się w gronie najlepszych w szkole.
2. Gdy nie ma znajomości
wśród nauczycieli, to szuka tych znajomości wśród innych znajomych, którzy mogą
wśród swoich znajomych mieć nauczycieli i taką właśnie drogą próbuje dopiąć
swego.
3. Ma znajomego radnego czy
zna żonę radnego, a ten z kolei radny zna samego wójta, a ten sam wójt przecież
to kumpel dyrektora, a dyrektor to przecież przełożony belfrów. Nie, no takimi
kanałami to musi się udać. Uda się na pewno poprawić oceny dzieciaka.
Tych kilka przykładów działań „ambitnych” (czytaj: chorych)
rodziców znam z mojego życia, sam się z nimi zetknąłem i wiem, o czym piszę.
Wierzcie mi, ludzka głupota naprawdę nie zna granic i potrafi podsuwać
człowiekowi takie rozwiązania, że tylko paść na kolana i gorzko zapłakać!
Gdy myślę o takich
sprawach, wierzcie, smutno mi bardzo!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz