20 sierpnia 2017

Moja pierwsza miłość...

Z moją pierwszą miłością było tak, że jak szybko się zaczęła, tak szybko się skończyła. A może to zatem nie była prawdziwa miłość.
Pamiętam, zobaczyłem ja w podstawówce na szkolnej dyskotece i od razu pomyślałem, że żyć bez niej nie potrafię. Odważyłem się poprosić ją do tańca, a później zechciała iść ze mną na spacer. To była chyba semestralna dyskoteka, po której czekała nas jakaś laba. Zatem postanowiłem pospacerować z nią dłużej. Oczywiście, umówiłem się na randkę, na moście. Mieliśmy się tam spotkać następnego dnia po zmroku.
Następny dzień był jednym z dłuższych w moim życiu, ale jakoś go przetrwałem, a kiedy tylko zapadł zmrok od razu ruszyłem w drogę, bo przygotowany byłem od kilku godzin. Drałowałem na randkę ze trzy kilometry pieszo. Doszedłem na miejsce z pół godziny wcześniej. Cóż było robić? Czekałem. Czas się dłużył, jak cholera. Jeszcze bardziej zaczął się dłużyć, gdy umówiony czas minął, a jej nie było. Czekałem z mocno bijącym sercem i wpatrywałem się w mrok nocy czy nie widać jej cienia. Nic. To trochę trwało. Godzinę? Pewnie dłużej. W końcu powiedziałem sobie, że będę chodził po moście, od jednego końca do drugiego. Będę tak chodził 100 razy. Jeśli do tego czasu moja wybranka się nie pojawi, wracam.

Jak postanowiłem, tak zrobiłem. Im bardziej zbliżałem się do setki, tym wolniej chodziłem, ponieważ miałem nadzieję, że ona się pojawi. Co tam dużo gadać. Wystukałem na moim moście sto przejść, a wybranka się nie pojawiła. Północ natomiast zbliżała się szybkimi krokami. Co mógł zrobić taki kochaś, jak ja? Zawyłem w duchu niczym wilkołak i ruszyłem po setnym przejściu mostu do domu.

Kurczę, miałem lat kilkanaście i głowę nabitą różnymi opowieściami ludowymi o istotach kochając noc, a zwłaszcza jej północną porę. Szedłem do domu przez las, a wyobraźnia pracowała na najwyższych obrotach. Każdy cień, szmer, spłoszone zwierzę, nie były tym, czym były w istocie, tylko przetwarzane były przez wyobraźnię w duchy zmarłych, istoty z mrocznych legendarnych kurpiowskich opowieści wzięte. Czy się bałem? W mordę! Bałem się jak cholera i psioczyłem na tę moją wybrankę serca, jak tylko psioczyć może podlotek.
Po drodze do domu zrozumiałem dobitnie, ze odkochałem się tak skutecznie, że skuteczniej już się nie da, a mój słynny most nazwałem na własny użytek Mostem Odkochania.

Po latach kilku spotkałem na jednej z imprez moją ówczesną miłość. Tańczyłem wtedy z jej siostrą, gdy pojawiła się zasięgu mojego wzroku. Spojrzała na mnie, uśmiechnęła się i chyba czekała, żebym podszedł, zagadał, poprosił do tańca. Ja również uśmiechnąłem się, ale uśmiechnąłem się też do siebie w duchu, ponieważ przypomniałem sobie tę moją nieszczęsną pierwszą randkę na Moście Odkochania. Nie podszedłem do niej, nie zagadałem, nie poprosiłem do tańca. Nie czułem takiej potrzeby. Most Odkochania to jedno, a fakt, że byłem już pewnie znów kimś tam zakochany, to drugie.
Mijały lata, a Most Odkochania siedział we mnie, jak symbol. Kiedy urodził mi się syn i był już w wieku, w którym można mu było opowiedzieć moją historię, zrobiłem to, gdy swego czasu przejeżdżaliśmy prze mój Most Odkochania. Opowiedziałem mu też historyjkę o szkole, do której uczęszczałem. Od tamtej pory, gdy przejeżdżamy wspólnie obok szkoły i przez Most Odkochania, mój syn zawsze mówi: „szkoła” i „most” albo „most” i „szkoła”, to zależy, w którym kierunku jedziemy. W ten sposób przypomina mi moje dzieciństwo, pierwszą miłość, z której szybciutko się wyleczyłem.

Teraz nadchodzi czas, żebym historie opowiedział młodszemu synowi, ponieważ ciągle pyta, gdy słyszy od starszego brata „szkoła” i „most”, o co chodzi w tym naszym gadaniu.

A później to już chyba tak będzie do końca mojego ziemskiego życia, gdy pojawię się w pobliżu szkoły i na Moście Odkochania z moimi synami, że będą mi przypominać o czasach mojej cielęcej kochliwości. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

SATANISTA – ALKOHOLIK – czy ANIOŁ?

  Nie o Boyu Żeleńskim będzie to wpis, ale o Przybyszewskim Stanisławie, którego Boy znał osobiście. Muszę też od razu napisać, że o ile bar...