Jak święty Franciszek mówię często do muchy – Mucho, siostro moja!
A potem wieszam lep i cieszę się, że kolejna mucha czy inne skrzydlate
stworzonko wpadnie w jego lepkie łapska. Taki już mam paskudny charakter dla skrzydlatych
mych braci i skrzydlatych sióstr moich. Ale staram się, staram się i pracuje nad
tym, aby po urządzenia, jak lepy, nie sięgać!
Ostatnio, gdy przez całą noc paliłem ogień dla zmarłych,
pracowałem też trochę. W pewnym momencie usłyszałem jakiś odgłos, który mnie
zaintrygował. Wiecie, północ już minęła, człowiek siedzi w chacie na pustkowiu,
drzwi pootwierane, przez okno widać palące się ognisko i tłum cieni, a tu nagle
jakiś odgłos i to nie wiadomo co i gdzie.
Przerwałem pracę, rozejrzałem się dokładnie. Nic ciekawego jednak nie zauważyłem. Powróciłem zatem do pracy, ale, gry tylko dotknąłem klawiatury
komputera, odgłos znów się pojawił. Redagowałem właśnie tekst o ogniu dla
zmarłych. „Co jest?” Pytam siebie w myślach i znów uważnie się rozglądam
dookoła. Cisza. Ale tuż nad moja głową coś trzepocze niesamowicie. To jest to!
Nad moją głową wisi lep na muchy. Właśnie wpadła nań ćma i przylepiła się
jednym skrzydłem. Drugim natomiast wali w powietrze z taką prędkością, że aż
wstaję, żeby jej kibicować. Na pokrytej klejem powierzchni widzę jasną smugę. Ma długość
kilkunastu centymetrów. Domyślam się, że to droga ćmy od miejsca, w którym
przykleiła się do lepu, do miejsca, w którym ją właśnie zobaczyłem. To ona
wydawała te dziwne odgłosy. Stoję i patrzę, i nadziwić się nie mogę, z jaką
determinacją walczy o swoje uwolnienie. Dotarła już niemal do krawędzi lepu i
myślę, że jej się uda. „Niech ci się uda!” Krzyczę w myślach i patrzę na
wojownika.
Ćma co jakiś czas odpoczywa, ale są to bardzo krótkie odpoczynki. Za to
szamotanina i próby uwolnienia są długie i heroiczne.
A, byłbym zapomniał, robię przy tym zdjęcia ćmie, jakbym miał
przed oczyma prawdziwego bohatera, którego muszę koniecznie uwiecznić na
fotografii.
Postanowiłem, że jej pomogę. Wziąłem skrawek papieru i próbuję
przesunąć jej przyklejone skrzydło do krawędzi lepu z nadzieją, że jeśli będzie przylegało do lepu małą powierzchnią, to ćma zdoła się
oswobodzić. Robię to jednak tak, że jeszcze pogarszam sytuację i ćma klei się do
lepu jeszcze bardziej.
Cholera, jestem na siebie już całkiem zły. Postanawiam jednym
ruchem przesunąć ćmę w kierunku krawędzi lepu i ta moja niedźwiedzia przysługa
kończy się tym, że ćma spada na stolik,
ale bez jednego skrzydła. Kręci przy tym jakieś obłąkańcze kółka, jakby
oszalała.
O w mordę! Myślę. Przecież miało być całkiem inaczej! I
natychmiast postanawiam, że ćmę zabiję, żeby się nie męczyła. Ale gdzie tam.
Zanim pozbierałem swoje cielsko, ćma spadła ze stolika i gdzieś tam się
potoczyła albo zakręciła, że nie mogłem jej znaleźć.
Siadam znów do komputera, ale jestem na siebie zły za to, co przed
chwilą zrobiłem. Czego pchałeś tam swoje łapy? Pytam siebie i siedzę
skruszony, bo nie wiem, co odpowiedzieć. Głupio mi. Cały czas jednak latają mi
po głowie myśli o tym, jak ćma walczyła. Nie mogę dojść do siebie. Czuję taki
szacunek do tego stworzonka, że obłęd.
Ćmo, siostro moja, bohaterko, prawdziwy szacun dla twojego
wyczynu!
Gdybym ja miał taką wolę walki o wolność moją, jak ty, ćmo, o swoje życie i wolność swoją, to świat
w ciągu kilku dni leżałby u stóp moich i miałbym taki szacun od świata, jak ty ode mnie. Słabym jednak przy tobie,
ćmo, pełna woli walki!
Patrzę przez okno, ogień przygasa. Idę więc i wrzucam suche drewno.
Ogień błyska, jest coraz większy i jaśniejszy. Czuje jego ciepło, a później
widzę ćmy lecące wprost w jego objęcia.
Kurczę, nie pojmuję życia naprawdę!
Że też na Zadupiu można się aż tyle nauczyć!
PS
No to już wiecie, że oprócz bardzo ciekawych skorków, można na Zadupiu
spotkać waleczne i tajemnicze ćmy!
Kto następny?
Spokojnie!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz