Kiedy oznajmiłem znajomym,
że znów paliłem ogień zmarłym…
Co robiłeś?!!!
Paliłem ogień zmarłym!
(…)
Myślę wtedy o zmarłych, jak
się myśli o żywych…
Patrzę prosto w ogień, a z
zewsząd skradają się cienie i słyszę wyraźnie słowa, których nie zdążyłem
powiedzieć tym, którzy odeszli na tyle daleko, że – niby żywy – nie umiem
zrozumieć, że wcale nie jest za późno…
Ogień płonie, a wokół świat
wydaje się spać, ale to tylko złudzenie. Owady w tańcu życia lecą prosto w
objęcia ognia, jak gdyby szukały w ogniu wybawienia.
Szum drzew obok, gwiazdy
nade mną i przestrzeń we mnie nie do ogarnięcia, i cienie, skąd tyle cieni?
Aż w końcu do dociera, że
ogień jest dla wszystkich, a j go rozpaliłem, żeby zniknąć na chwilę –
rachunki, zobowiązania, umówione spotkania, pragnienia, aspiracje – vanitas
vanitatum i powoli dociera jak język jest ułomny w zderzeniu ciała z cieniem, a
rozumu z duchem.
Paliłem ogień dla zmarłych,
całą noc czuwałem, by nie zabrakło wspomnienia i co chwilę znikać. I tak
niepostrzeżenie noc się wykrwawiła. Łąki się prały nad ranem mgłą białą jak
śnieg. Cienie spokojnie odeszły. Ogień słońca zapłonął…
Skołatany na ciele i
skołatany na duszy zebrałem ziemskie graty i w drogę – do domu.
I credo minionej nocy:
Vanitas vanitatum et omnia vanitas! I próba zrozumienia od nowa, że wszystko,
co ziemskie, przemija, a ja – z duchem skarlałym – wypieram to skutecznie,
wmawiając sobie tu wieczność.
Bóg się objawił w ogniu!
Powiedział do mnie syn.
Tak! Przyznałem mu rację.
Popiół jest potwierdzeniem,
że ogień płonął nocą!
Rozpalę kolejny ogień.
Kiedy?
Zaprawdę, nie wiem!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz