28 sierpnia 2017

Nie być głupcem!

Mój przyjaciel
na chwilę...
Już mnie nie przeraża fakt, że to, co dla mnie denne, zbędne, bezwartościowe, dla innych może być ważne; a to, o czym nawet nie myślę, dla innych to obiekt marzeń.
Nawet chyba już przestałem się dziwić, że jest właśnie tak, jak jest. Zdziwienie i przerażenie ustępuje miejsca jakiemuś smutkowi niepojętemu.
Wiem, że właśnie na tym polega piękno niepowtarzalności człowieka i staram się o tym nieustannie pamiętać.
Nie potrafię jednak przechodzić obok tego beznamiętnie i kiedy tylko myślę o swoim istnieniu, próbuję zrozumieć, dlaczego i po co tu jestem; kto i dlaczego wyznaczył mi taką, a nie inną rolę? Do tego nieustannie pytam, co to jest za rola?
Coraz bardziej też dociera do mnie fakt, jak nie pasuję do tego świata, jak ten świat jest mi obcy i jakbym do tego świata został wrzucony, skazany na ten świat. 

Spróbuję na spokojnie rozpisać to, co we mnie coraz bardziej krzyczy i powoduje ten nieznośny szum w głowie, co domaga się ode mnie uzewnętrznienia i ujawnienia. To nie jest ani ciekawe, ani pewnie interesujące. Bo jak mogą być interesujące rozważania wewnętrzne człowieka znikąd, który w dodatku wciąż myśli, że błądzi po omacku i nie do końca wie, dokąd zmierza? Co innego nowe trendy w ubiorze, fryzurach czy kolejny hit muzyczny. To jest i zajmujące i takie na czasie, że tylko się tym chwalić, chłonąć i rozgłaszać.
Ale skoro się rzekło, to spróbujmy powoli.
Chodzi mi o to ze mną i przed samym sobą, żeby być jak najmniej głupim, żeby być jak najbardziej odpornym na ogłupianie mnie przez to, co dzisiaj w świecie jest tak powszechne, że nie sposób bez tego sobie już życia wyobrazić.
Wierzę, że nie jestem sam, że jest cała masa ludzi podobnie, jak ja, zagubionych w absurdach tego świata. Z pewnością wielu ludzi odczuwa, że to, co wokół się dziej, to nie jest ich bajka. Trzeba jednak żyć. Lina czy bardziej estetyczne sposoby kończenia farsy ziemskiej egzystencji nie wchodzą tu bowiem w rachubę, ponieważ to nie licowałoby z tym, że nie wolno się poddawać.
Moda? To nie dla mnie!
Mnie zupełnie nie interesuje marka ubrania, które mam sobie czy kupić, czy na siebie założyć, czy ktoś tam ma na sobie albo ma zamiar włożyć.
Kiedy zedrę buty, po prostu kupuję buty. Gdy mi się ubranie porwie, kupuję kolejną sztukę. Nie myślę o marce czy tych innych pierdołach, tylko kupuję to, co mi jest właśnie potrzebne.
Tak samo jest z innymi rzeczami, które potrzebne mi są do życia – od długopisu i skarpetek po samochód zjeżdżony mój stary, którego nie mam zamiaru zmieniać, aż go zużyję do końca.
Wiem, że to mnie czyni i szarym, i nudnym. Nie mam jednak zamiaru ubierać się modnie, bo mi to wcale nie leży. Trudno, zostanę szary i nudny.
Próbuję odnaleźć sens swojego pobytu na ziemi. To, że jestem zlepkiem atomów, które mają później rozsypać się, nie zadawala mnie, ponieważ jestem w jakiś tam niepojęty dla mnie sposób przekonany, że człowiek to coś więcej niż tylko cielesna powłoka. Szukam więc nieustannie, nieustannie się uczę i próbuję, ciągle próbuję, choć wcale nie jest łatwo. Strasznie mnie przy tym mierzi, gdy osoby duchowne mówią publicznie bzdury.
Ostatnio w sieci, z tego co słyszałem, ponieważ nie sprawdzałem, jakieś tam rekordy popularności bije filmik z pędzącą ponad sześćdziesiąt kilometrów na godzinę prędkością na rowerze zakonnicą, w dodatku w tak zwanej pozycji aerodynamicznej. Jakiś telewizyjny serwis informacyjny postanowił t nagłośnić i okazało się, że istotnie zakonnica zapalała rowerem ponad 60km/h. Odnaleziono zakonnicę i jej zakonne koleżanki, chyba siostrami zwane, zrobiono wywiady i stwierdzono, że to niezwykła kobieta. Sama zakonnica wyznała, że podczas jazdy na rowerze przybiera pozycję aerodynamiczną, ponieważ jeśli nie blokuje się powietrza, to jedzie się szybciej.
Nic odkrywczego nie powiedziała, ale nawet mi się podobała, ponieważ babka co najmniej sześćdziesiąt lat miała. Lubię ludzi aktywnych i ją też polubiłem. Później zapytali, skąd u niej tyle siły, że tak może rowerem zapalać, a ona na to, że jechała do największej świętości i wymieniła coś tam św. Jakuba (pewnie jakieś relikwie czy sanktuarium kolejne).
Wtedy od razu włączył mi się wewnętrzny komentarz. Jak siostra zakonna może mówić na coś „największa świętość”, gdy nie ma na myśli Boga. Myślałem, że to Bóg jest największą świętością, przynajmniej tak jest ze mną. I denerwują mnie strasznie takie słowa u osób, które powinny być przykładem jak i w co wierzyć. Nie znoszę oddawania czci relikwiom, obrazom, figurom, posągom… Z drugiej jednak strony uwielbiam pielgrzymować, wędrować do tzw. miejsc świętych, ale dla mnie jest to przede wszystkim droga wewnątrz siebie, pielgrzymowanie pośród kamieni mojego zwątpienia, naprawianie siebie duchowo poprzez ducha.
Tak napisałem „na gorąco” po tym, jak usłyszałem słowa rzeczonej zakonnicy: „Jakiż kretynizm wiary płynie z wypowiedzi zakonnicy, która ostatnio bije rekordy w sieci, a to za sprawą swojej aerodynamicznej jeździe na rowerze. Powiedziała była przed kamerami telewizyjnymi, że jechała tak szybko (ponad 60km/h), ponieważ jechała do największej świętości, a później coś powiedziała o świętym Jakubie”.
Niedobrze się dzieje, gdy przedstawiciele Kościoła mówią o największej świętości innej niż sam Bóg. A wystarczyło tylko powiedzieć, że Bóg dał siły i zapalała siostrzyczka na swoim rowerku szybciej niż zwykle jeździ się na rowerach.
Pomimo kursywy to przecież moje słowa. Chciałem je tylko w jakiś sposób wyszczególnić.
Nie znoszę najmniejszej oznaki przedkładania kultu nad wiarę, formy nad treść…
Strasznie pokrętnie wychodzi to pisanie o sobie, ale może się uda to kiedyś robić prościej.
Teraz o tym, że zawsze chciałem być pisarzem, marzyłem o tym tak bardzo, że nie zauważyłem nawet tej prawdy oczywistej, że nic innego nie robię, tylko piszę.
I jeszcze jeden znak szczególny na mnie przed światem ukrytym – Tak bardzo chciałbym spokoju! Jak się jednak okazuje, o spokój trzeba dzisiaj walczyć, jak o kasę czy poklask!
I żeby się lepiej poznać. Miałem ostatnio problem, co wybrać do czytania – „Opowieści wschodnie” Yourecenar, „Anhellego” Słowackiego czy „Pormethidiona” Norwida.
Wszystko już wcześniej czytałem, nawet nie jeden raz, ale powracam czasem do znanych mi tekstów.
W końcu wyliczanka wskazała na Słowackiego.

Zanurzę się zatem w imaginowany romantyczny świat twórcy „Balladyny”. Odczuwam dużą satysfakcję, gdy czytam kolejny raz tekst i mogę się skupić na jego walorach językowych, ponieważ przekaz treściowy jest mi już na tyle znany, że ni muszę nawet o nim myśleć.

A tak na marginesie, kto nie czytał Anhellego, to zachęcam okrutnie, bo to świetna lektura. Niewielkich rozmiarów utwór, a doskonale potwierdza, że mamy świetnych twórców, których dzieła mogą spokojnie jeszcze po ostro ponad 100 latach konkurować ze współczesnymi. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

SATANISTA – ALKOHOLIK – czy ANIOŁ?

  Nie o Boyu Żeleńskim będzie to wpis, ale o Przybyszewskim Stanisławie, którego Boy znał osobiście. Muszę też od razu napisać, że o ile bar...