30 sierpnia 2017

I jak tu pisać?

Wczoraj i dzisiaj do tej pory wiele i całkiem nic.
1.       Wstałem, jak z krzyża zdjęty, wszystko mnie bolało. W głowie huczało tak, jak po wiadrze wódy albo co najmniej wannie do kąpieli piwa.
2.       Ostra jazda: Wstawaj, Matołku Koziołku, i zapierdzielaj w drogę, bo do zaplanowanego Pacanowa nawet sienie zbliżysz, nie mówiąc o podkuciu kopyt…
3.      Obiecałem wcześniej, że młodszemu synowi pokażę od A do Z, jak się oddaje krew. No to zwlokłem zwłoki z łóżka, nakładłem sobie do głowy, żem rześki i pełen chęci do drogi w kierunku punktu krwiodawstwa zwanego.
4.      Po dłuższej chwili już leżę na wygodnym fotelu, syn asystuje przy moim krwi innym oddawaniu, jeszcze tylko ukłucie i już ze mnie ciecze ciecz czerwona, brunatna i leje się, leje… Po niespełna godzinie było po całej zadymie. Fajnie jest dla innych coś takiego zrobić. Nie wiesz, komu pomagasz, ale wiesz, że pomagasz. Trochę mnie ta wizyta podniosła na duchu.

5.      Ruszamy znów w drogę z synem. Gadamy po drodze. Jedziemy teraz odebrać z naprawy coś, bez czego mój syn bardzo nieswojo się czuje. Co to? Jasne, że tablet, a cóż by innego.
6.      Lekkość mnie dziwna ogarnia – lżejszym o ileś tam krwi i ileś tam dzieńgow w portfelu, ale przy tym radosny. Syn uśmiecha się do mnie, bawimy się słowami, później słuchamy muzyki, gdy znowu jesteśmy w drodze.
7.      Słuchanie – słucham różnych opowieści mojego syna. Nawet gdy mnie coś wcale, ale to wcale nie interesuje, to jego to przecież nie interesuje, że mnie może coś tam nie interesować. Słucham wiec uważnie, na ile tylko mogę.

8.      Zdziwienie – oznajmiam synowi, że musimy kupić pieniądze na nasz przyszły londyński wypad. A ona na to – Tato, ale to śmiesznie brzmi: Musimy kupić pieniądze! Cholera! Jaki bystrzacha. Jasne, że dziwnie brzmi, nawet głupio brzmi. Nie przyznaję się jednak, że głupio powiedziałem i wyjaśniam, że lepiej by było, gdybym powiedział: wymienić.
9.      Jesteśmy drodze do domu. Znów słuchamy muzyki, gadamy o tym i tamtym, śmiejemy się, żartujemy. W domu dociera do mnie, że mam dziś przecież trasę – przecież jadę z bratem i jego rodziną na lotnisko. Żeby jednak to zrobić, jadę najpierw po brata i jego rodzinę.
10.   Zanim pojadę po brata i jego rodzinę, wypadam do lasu, żeby grzybów poszukać. Tam spotykam pszczółki, niekoniecznie gościnne, spotykam pająka cwaniaka, znajduję sporo śmieci. Grzybów w tym najmniej, ale co tam, pomyślałem trochę. Snułem rozważania nad AKTEM TWÓRCZYM i postanowiłem, że rozwinę to później. Przemyślałem też trochę, że moje ostatnie rozmyślania nad jedną z przypowieści ewangelicznych (Łukasz) o Marii i Marcie. Wiecie, o tych siostrach, które odwiedził Chrystus. Tak mi ta historia pasuje do współczesnego człowieka, którego postrzegam w ewangelicznej Marcie, która krząta się i zajmuje całą masą spraw, tylko nie tym, co istotne i ważne.

11.    Wspólnie spędzony czas do późnych godzin nocnych, dzieciaki świetnie się bawią, dorośli gadają sobie. Rano odlatują. Dziś staje się wczoraj równo o północy, a my po północy ruszmy znowu w drogę. Fajnie się jedzie i gada, gada i jedzie i znowu, i tak aż do lotniska, a później, wiadomo, trzymajcie się do jutra. No tak, przecież jutro będę u nich z synem. No to do jutra, cześć i droga powrotna. Jadę sam, więc muza na maksa, że siebie nie słyszę, jak fałszuję piosenki, ale czas mi leci i droga.
12.    Wróciłem po ósmej rano. Cholera, trochę zmęczony. Warto by się przespać. No to hop, do wyrka. Budzę się i, o cholera, muszę gonić co sił i wydrukować na jutro karty pokładowe, bo mnie i mojego syna do samolotu nie wpuszczą.
13.   Aaaa! No i jeszcze wczoraj dowiedziałem się tego, o czym nie wiedziałem, choć nie wiem, po co mi to. Dowiedziałem się, że słoneczniki oznaczają szaleńczą miłość, bardzo silne uczucie, a nawet zaślepieniem tym uczuciem… Nie wiem tylko po co mi to, skoro i tak słoneczniki to dla mnie słoneczniki, roślina oleista, no i jeszcze może obrazy Van Gogha, tylko że wtedy słoneczniki symbolizowały radość i idealizm.
14.   No i cały czas myślałem o tym, żeby siąść do pisania, ale nie siadam do niego, gdy nie jestem pewny, że tylko to będę mógł robić, nic więcej. Zamiast więc się katować, przygotowuję rower i ruszam znów przed siebie, popatrzę na słońce, poczuję podmuch wiatru i to piękne zmęczenie.
15.   Jutro lecę do brata. Lecę z młodszym synem. Obiecałem mu, że zobaczy to i jeszcze owo. Czuję, że będę miał tyle czasu dla siebie, co z kota można mieć gnoju. Ale się przecież nie skarżę… nawet się z tego cieszę, że spędzę z nim znowu czas taki tylko dla siebie.
16.  

No i kto dotąd dotarł, niech mi łaskawie odpowie: Jak tu, kurwa, pisać, przy takiej organizacji?
Ale ktoś może też krzyknąć: A co ty, kurwa, robisz?
Dobra, racja, spadam…
Do następnego razu!
(…)
Już dawno mnie tu nie ma! 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

SATANISTA – ALKOHOLIK – czy ANIOŁ?

  Nie o Boyu Żeleńskim będzie to wpis, ale o Przybyszewskim Stanisławie, którego Boy znał osobiście. Muszę też od razu napisać, że o ile bar...