Wczoraj
i dzisiaj do tej pory wiele i całkiem nic.
1. Wstałem, jak z krzyża zdjęty, wszystko mnie
bolało. W głowie huczało tak, jak po wiadrze wódy albo co najmniej wannie do
kąpieli piwa.
2. Ostra jazda: Wstawaj, Matołku Koziołku, i
zapierdzielaj w drogę, bo do zaplanowanego Pacanowa nawet sienie zbliżysz, nie
mówiąc o podkuciu kopyt…
3. Obiecałem wcześniej, że młodszemu synowi pokażę od
A do Z, jak się oddaje krew. No to zwlokłem zwłoki z łóżka, nakładłem sobie do
głowy, żem rześki i pełen chęci do drogi w kierunku punktu krwiodawstwa
zwanego.
4. Po dłuższej chwili już leżę na wygodnym fotelu,
syn asystuje przy moim krwi innym oddawaniu, jeszcze tylko ukłucie i już ze
mnie ciecze ciecz czerwona, brunatna i leje się, leje… Po niespełna godzinie
było po całej zadymie. Fajnie jest dla innych coś takiego zrobić. Nie wiesz,
komu pomagasz, ale wiesz, że pomagasz. Trochę mnie ta wizyta podniosła na
duchu.
5. Ruszamy znów w drogę z synem. Gadamy po drodze.
Jedziemy teraz odebrać z naprawy coś, bez czego mój syn bardzo nieswojo się
czuje. Co to? Jasne, że tablet, a cóż by innego.
6. Lekkość mnie dziwna ogarnia – lżejszym o ileś tam
krwi i ileś tam dzieńgow w portfelu, ale przy tym radosny. Syn uśmiecha się do
mnie, bawimy się słowami, później słuchamy muzyki, gdy znowu jesteśmy w drodze.
7. Słuchanie – słucham różnych opowieści mojego syna.
Nawet gdy mnie coś wcale, ale to wcale nie interesuje, to jego to przecież nie
interesuje, że mnie może coś tam nie interesować. Słucham wiec uważnie, na ile
tylko mogę.
8. Zdziwienie – oznajmiam synowi, że musimy kupić
pieniądze na nasz przyszły londyński wypad. A ona na to – Tato, ale to
śmiesznie brzmi: Musimy kupić pieniądze! Cholera! Jaki bystrzacha. Jasne, że
dziwnie brzmi, nawet głupio brzmi. Nie przyznaję się jednak, że głupio
powiedziałem i wyjaśniam, że lepiej by było, gdybym powiedział: wymienić.
9. Jesteśmy drodze do domu. Znów słuchamy muzyki,
gadamy o tym i tamtym, śmiejemy się, żartujemy. W domu dociera do mnie, że mam
dziś przecież trasę – przecież jadę z bratem i jego rodziną na lotnisko. Żeby
jednak to zrobić, jadę najpierw po brata i jego rodzinę.
10. Zanim pojadę po brata i jego rodzinę, wypadam do
lasu, żeby grzybów poszukać. Tam spotykam pszczółki, niekoniecznie gościnne,
spotykam pająka cwaniaka, znajduję sporo śmieci. Grzybów w tym najmniej, ale co
tam, pomyślałem trochę. Snułem rozważania nad AKTEM TWÓRCZYM i postanowiłem, że
rozwinę to później. Przemyślałem też trochę, że moje ostatnie rozmyślania nad
jedną z przypowieści ewangelicznych (Łukasz) o Marii i Marcie. Wiecie, o tych
siostrach, które odwiedził Chrystus. Tak mi ta historia pasuje do współczesnego
człowieka, którego postrzegam w ewangelicznej Marcie, która krząta się i
zajmuje całą masą spraw, tylko nie tym, co istotne i ważne.
11. Wspólnie spędzony czas do późnych godzin nocnych,
dzieciaki świetnie się bawią, dorośli gadają sobie. Rano odlatują. Dziś staje
się wczoraj równo o północy, a my po północy ruszmy znowu w drogę. Fajnie się
jedzie i gada, gada i jedzie i znowu, i tak aż do lotniska, a później, wiadomo,
trzymajcie się do jutra. No tak, przecież jutro będę u nich z synem. No to do
jutra, cześć i droga powrotna. Jadę sam, więc muza na maksa, że siebie nie
słyszę, jak fałszuję piosenki, ale czas mi leci i droga.
12. Wróciłem po ósmej rano. Cholera, trochę zmęczony.
Warto by się przespać. No to hop, do wyrka. Budzę się i, o cholera, muszę gonić
co sił i wydrukować na jutro karty pokładowe, bo mnie i mojego syna do samolotu
nie wpuszczą.
13. Aaaa! No i jeszcze wczoraj dowiedziałem się tego,
o czym nie wiedziałem, choć nie wiem, po co mi to. Dowiedziałem się, że słoneczniki
oznaczają szaleńczą miłość, bardzo silne uczucie, a nawet zaślepieniem tym
uczuciem… Nie wiem tylko po co mi to, skoro i tak słoneczniki to dla
mnie słoneczniki, roślina oleista, no i jeszcze może obrazy Van Gogha, tylko że
wtedy słoneczniki symbolizowały radość i idealizm.
14. No i cały czas myślałem o tym, żeby siąść do pisania,
ale nie siadam do niego, gdy nie jestem pewny, że tylko to będę mógł robić, nic
więcej. Zamiast więc się katować, przygotowuję rower i ruszam znów przed siebie,
popatrzę na słońce, poczuję podmuch wiatru i to piękne zmęczenie.
15. Jutro lecę do brata. Lecę z młodszym synem. Obiecałem
mu, że zobaczy to i jeszcze owo. Czuję, że będę miał tyle czasu dla siebie, co z
kota można mieć gnoju. Ale się przecież nie skarżę… nawet się z tego cieszę, że
spędzę z nim znowu czas taki tylko dla siebie.
16. …
No
i kto dotąd dotarł, niech mi łaskawie odpowie: Jak tu, kurwa, pisać, przy takiej organizacji?
Ale
ktoś może też krzyknąć: A co ty, kurwa, robisz?
Dobra,
racja, spadam…
Do
następnego razu!
(…)
Już
dawno mnie tu nie ma!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz