15 sierpnia 2017

Taki mądrala ze mnie?

Naprawdę, gdy rozpoczynałem swoją szkolną przygodę po drugiej stronie biurka, nic o tym nie wiedziałem, nie miałem pojęcia, że jest jakiś tam raport Delorsa, który został opublikowany w roku 1996, w którym ja pracę w szkole rozpoczynałem. Zresztą, nawet gdybym o nim wiedział, to i tak pewnie nie zwróciłbym na niego uwagi. Byłem taki nabity pomysłami na pracę z młodymi, że nie sposób sobie teraz tego teraz wyobrazić. Po prostu szaleństwo w małej głowie świeżo upieczonego belfra.
Ale teraz, gdy mam luksus spojrzenia z dystansu na swoją szkolna robotę, to przyznaję, że byłem może nie mądrym, ale odważnym gnojkiem. Do tego byłem na tyle szalony, żeby młodzież za sobą pociągnąć. Oczywiście te, jak ja szalone, młode egzemplarze. Będę jeszcze nieraz o tym swoim szkolnym szaleństwie pisał. Teraz wracam do raportu.

Raport Delorsa zakłada, że człowiek powinien uczyć się całe życie, edukacja powinna być ustawiczna i sięgać poza dotychczasową praktykę edukacyjną powszechną w Europie. Kształcenie ma służyć ustawicznemu uzupełnianiu czy aktualizowaniu wiedzy, co z kolei powinno dorosłym ułatwiać awans zawodowy.
Jacques Delors napisał, że taka edukacja powinna opierać się na czterech filarach:
1.       uczyć się, aby żyć wspólnie – obejmuje to edukację o innych społeczeństwach, historii, tradycji, duchowości, tolerancji oraz nieustannie doskonalić w sobie umiejętności współdziałania i rozwiązywania konfliktów,
2.       uczyć się, aby wiedzieć – należy przyswoić sobie narzędzia umożliwiające zdobywanie wiedzy, pamiętając o koncentracji, wykorzystywaniu posiadanej wiedzy, no i myśleniu; celem uczenia się jest radość z rozumienia i odkrywania posiadanej wiedzy;
3.      uczyć się, aby działać – celem jest nabycie umiejętności wykorzystywania wiedzy w praktyce, nauczyć się komunikacji i współdziałania w celu radzenia sobie w nieprzewidzianych sytuacjach, umieć twórczo pracować w zespołach nad kształtowaniem przyszłości;
4.      uczyć się, aby być – tutaj głównym celem jest wszechstronny rozwój jednostki, pielęgnowanie niezależnego myślenia, zdolności krytycznego osądu, wyrażania uczuć i fantazji, co ma zapobiec odhumanizowaniu świata.
Tak rozumiana edukacja powinna umożliwić człowiekowi poznanie dynamiki świata, innych ludzi oraz samego siebie. Te zmiany jakościowe w edukacji są bardzo istotne w okresie dynamicznych przemian społeczno-gospodarczych i współczesnego konsumpcjonizmu.
Nietrudno zauważyć, że to założenia ideowe w dążeniu do wzorca edukacyjnego, z którym współczesne systemy szkole mają tyle wspólnego, że okazjonalnie realizują jego poszczególne elementy.
W skrócie napisałbym, że trzeba ciągle się uczyć, trzeba ciągle szukać, aby próbować zrozumieć zasady życia międzyludzkiego, próbować zrozumieć ciągle zmieniającą się rzeczywistość oraz nieustanne zmiany zachodzące w nas samych.
Dlatego od samego początku mojej pracy w szkole, a teraz to dosłownie tego nie trawię, gdy ktoś tam twierdził, że on już uczyć się nie musi, bo wie swoje i tyle.
Swoje to wiedzą członkowie sekt, powtarzacze jakichś utartych kanonów myślowych, propagatorzy niezmiennych zachowań w obliczu dynamicznie zmieniającej się rzeczywistości…
Tacy ludzie nie rozumieją do końca sytuacji, w jakiej się w danym momencie znajdują. Są przy tym, moim zdaniem, niebezpieczni.
Wszystko to wynika z pychy i braku pokory wobec samego siebie, i posiadanej o sobie wiedzy, nie mówiąc już o zasobie wiedzy na temat stosunków interpersonalnych czy praw rządzących dynamiką zmian w otaczającym nas świecie.
Tacy ludzie nie rozumieją, nie dopuszczają do siebie, że na dany temat ktoś może mieć inne zdanie niż oni. Zaczyna wtedy działać machina ośmieszania, wyszydzania, obrażania tych, co myślą inaczej niż narzucony wzorzec. Jeśli nie myślisz tak, jak wspomniani ludzie, jesteś „malowanym ptakiem” w stadzie i koniecznie trzeba cię za inność twoją zadziobać! Odbiorcom swoich rozważań nie muszę dawać tu przykładów takiego zachowani na polu religijnym, kulturowym, obyczajowym czy politycznym.
Ktoś się zapyta: A ty to wszystko, co trzeba, wiesz?
Odpowiem: Skąd! Ja tylko wiem – za Sokratesem – że nic nie wiem! Wiem też, że codziennie wcale nie zbliżam się do sensu swojego istnienia tutaj. Jednak wiem też, że poprzez wysiłek myślowy przynajmniej od tego sensu nie oddalam się. Próbuję, próbuję, próbuję.
Napisałem kiedy, że dla mnie porażka nie jest przegraną, tylko początkiem sukcesu! Takie podejście do sprawy pomaga mi podnosić się po każdej indywidualnej klęsce i podejmować próby na nowo.
Nie zarzucajcie mi też, że odbiegłem od tematu. Wrócę na chwilę do początku swoich rozważań, a następnie rozwinę je w następnym wpisie.
Na początku swojej pracy w szkole odrzuciłem wszelkie kanony dydaktyczne i metodyczne. Jasne, że podczas jakiejkolwiek hospitacji czy lekcji poglądowej na każdym kroku podkreślałem metody nauczania, techniki edukacyjne i tym podobne bzdety, których nie da się przecież zastosować do całości zróżnicowanej pod względem intelektualnym i charakterologicznym grupy młodych ludzi, do tego z buzującymi hormonami.
Żywioł w przekazie wiedzy i jej egzekwowaniu, próby indywidualnego wskazania poszczególnym uczniom, jak drogą mogą dojść do zrozumienia pewnej partii materiału, tworzenie sytuacji stawiających ucznia w roli nauczającego samego siebie... To wszystko wypompowało mnie dość szybko.
Teraz widzę, że to strasznie mnie ubogacało twórczo, ale jednocześnie pustoszyło jako nauczyciela, który przecież musiał poruszać się w ramach zinstytucjonalizowanej edukacji danego momentu.
Wystarczyło kilka lat takiej nieustannej edukacyjnej improwizacji, wsłuchiwania się w przeżycia wewnętrzne uczniów… i doszedłem do wniosku, że nie poświęcam odpowiedniej dawki czasu na proces edukacyjny moich wychowanków. To rodziło frustrację i konflikt w podziale życia na pracę zawodową oraz życie rodzinne i prywatne (takie tylko dla siebie). Całkowicie rozłożyłem swoje plany o pisaniu. Leczyłem się z narastającej frustracji każdym sukcesem uczniów, ale też i mniej chwalebnymi sposobami, jak choćby gorzała.
W końcu padłem na twarz i przed samym sobą przyznałem się, że jestem totalnie wypalony. Albo zwieję ze szkoły w inne, zupełnie inne, rejony działalności zawodowej, albo popłynę. I odszyłem do pracy samorządzie.


Zanim jednak przejdę do samorządowej jazdy, posmęcę jeszcze o swojej szkolnej przygodzie. Oczywiście nie teraz! Bo mogę zepsuć Wam całe święto wojska polskiego!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

SATANISTA – ALKOHOLIK – czy ANIOŁ?

  Nie o Boyu Żeleńskim będzie to wpis, ale o Przybyszewskim Stanisławie, którego Boy znał osobiście. Muszę też od razu napisać, że o ile bar...