Naprawdę, gdy
rozpoczynałem swoją szkolną przygodę po drugiej stronie biurka, nic o tym nie
wiedziałem, nie miałem pojęcia, że jest jakiś tam raport Delorsa, który został
opublikowany w roku 1996, w którym ja pracę w szkole rozpoczynałem. Zresztą,
nawet gdybym o nim wiedział, to i tak pewnie nie zwróciłbym na niego uwagi.
Byłem taki nabity pomysłami na pracę z młodymi, że nie sposób sobie teraz tego
teraz wyobrazić. Po prostu szaleństwo w małej głowie świeżo upieczonego belfra.
Ale teraz, gdy mam luksus
spojrzenia z dystansu na swoją szkolna robotę, to przyznaję, że byłem może nie
mądrym, ale odważnym gnojkiem. Do tego byłem na tyle szalony, żeby młodzież za
sobą pociągnąć. Oczywiście te, jak ja szalone, młode egzemplarze. Będę jeszcze
nieraz o tym swoim szkolnym szaleństwie pisał. Teraz wracam do raportu.
Raport Delorsa zakłada, że
człowiek powinien uczyć się całe życie, edukacja powinna być ustawiczna i
sięgać poza dotychczasową praktykę edukacyjną powszechną w Europie. Kształcenie
ma służyć ustawicznemu uzupełnianiu czy aktualizowaniu wiedzy, co z kolei
powinno dorosłym ułatwiać awans zawodowy.
Jacques Delors napisał, że
taka edukacja powinna opierać się na czterech filarach:
1. uczyć
się, aby
żyć wspólnie – obejmuje to edukację o innych społeczeństwach, historii,
tradycji, duchowości, tolerancji oraz nieustannie doskonalić w sobie
umiejętności współdziałania i rozwiązywania konfliktów,
2. uczyć
się, aby
wiedzieć – należy przyswoić sobie narzędzia umożliwiające zdobywanie
wiedzy, pamiętając o koncentracji, wykorzystywaniu posiadanej wiedzy, no i
myśleniu; celem uczenia się jest radość z rozumienia i odkrywania posiadanej
wiedzy;
3. uczyć
się, aby
działać – celem jest nabycie umiejętności wykorzystywania wiedzy w
praktyce, nauczyć się komunikacji i współdziałania w celu radzenia sobie w
nieprzewidzianych sytuacjach, umieć twórczo pracować w zespołach nad
kształtowaniem przyszłości;
4. uczyć
się, aby
być – tutaj głównym celem jest wszechstronny rozwój jednostki,
pielęgnowanie niezależnego myślenia, zdolności krytycznego osądu, wyrażania
uczuć i fantazji, co ma zapobiec odhumanizowaniu świata.
Tak rozumiana edukacja
powinna umożliwić człowiekowi poznanie dynamiki świata, innych ludzi oraz
samego siebie. Te zmiany jakościowe w edukacji są bardzo istotne w okresie
dynamicznych przemian społeczno-gospodarczych i współczesnego konsumpcjonizmu.
Nietrudno zauważyć, że to
założenia ideowe w dążeniu do wzorca edukacyjnego, z którym współczesne systemy
szkole mają tyle wspólnego, że okazjonalnie realizują jego poszczególne
elementy.
W skrócie napisałbym, że
trzeba ciągle się uczyć, trzeba ciągle szukać, aby próbować zrozumieć zasady
życia międzyludzkiego, próbować zrozumieć ciągle zmieniającą się rzeczywistość
oraz nieustanne zmiany zachodzące w nas samych.
Dlatego od samego początku
mojej pracy w szkole, a teraz to dosłownie tego nie trawię, gdy ktoś tam
twierdził, że on już uczyć się nie musi, bo wie swoje i tyle.
Swoje to wiedzą członkowie
sekt, powtarzacze jakichś utartych kanonów myślowych, propagatorzy niezmiennych
zachowań w obliczu dynamicznie zmieniającej się rzeczywistości…
Tacy ludzie nie rozumieją
do końca sytuacji, w jakiej się w danym momencie znajdują. Są przy tym, moim
zdaniem, niebezpieczni.
Wszystko to wynika z pychy
i braku pokory wobec samego siebie, i posiadanej o sobie wiedzy, nie mówiąc już
o zasobie wiedzy na temat stosunków interpersonalnych czy praw rządzących
dynamiką zmian w otaczającym nas świecie.
Tacy ludzie nie rozumieją,
nie dopuszczają do siebie, że na dany temat ktoś może mieć inne zdanie niż oni.
Zaczyna wtedy działać machina ośmieszania, wyszydzania, obrażania tych, co
myślą inaczej niż narzucony wzorzec. Jeśli nie myślisz tak, jak wspomniani
ludzie, jesteś „malowanym ptakiem” w stadzie i koniecznie trzeba cię za inność twoją
zadziobać! Odbiorcom swoich rozważań nie muszę dawać tu przykładów takiego
zachowani na polu religijnym, kulturowym, obyczajowym czy politycznym.
Ktoś się zapyta: A ty to
wszystko, co trzeba, wiesz?
Odpowiem: Skąd! Ja tylko
wiem – za Sokratesem – że nic nie wiem! Wiem też, że codziennie wcale nie
zbliżam się do sensu swojego istnienia tutaj. Jednak wiem też, że poprzez
wysiłek myślowy przynajmniej od tego sensu nie oddalam się. Próbuję, próbuję,
próbuję.
Napisałem kiedy, że dla
mnie porażka nie jest przegraną, tylko
początkiem sukcesu! Takie podejście do sprawy pomaga mi podnosić się po
każdej indywidualnej klęsce i podejmować próby na nowo.
Nie zarzucajcie mi też, że
odbiegłem od tematu. Wrócę na chwilę do początku swoich rozważań, a następnie
rozwinę je w następnym wpisie.
Na początku swojej pracy w
szkole odrzuciłem wszelkie kanony dydaktyczne i metodyczne. Jasne, że podczas
jakiejkolwiek hospitacji czy lekcji poglądowej na każdym kroku podkreślałem
metody nauczania, techniki edukacyjne i tym podobne bzdety, których nie da się
przecież zastosować do całości zróżnicowanej pod względem intelektualnym i
charakterologicznym grupy młodych ludzi, do tego z buzującymi hormonami.
Żywioł w przekazie wiedzy i
jej egzekwowaniu, próby indywidualnego wskazania poszczególnym uczniom, jak drogą
mogą dojść do zrozumienia pewnej partii materiału, tworzenie sytuacji
stawiających ucznia w roli nauczającego samego siebie... To wszystko wypompowało
mnie dość szybko.
Teraz widzę, że to
strasznie mnie ubogacało twórczo, ale jednocześnie pustoszyło jako nauczyciela,
który przecież musiał poruszać się w ramach zinstytucjonalizowanej edukacji
danego momentu.
Wystarczyło kilka lat
takiej nieustannej edukacyjnej improwizacji, wsłuchiwania się w przeżycia
wewnętrzne uczniów… i doszedłem do wniosku, że nie poświęcam odpowiedniej dawki
czasu na proces edukacyjny moich wychowanków. To rodziło frustrację i konflikt
w podziale życia na pracę zawodową oraz życie rodzinne i prywatne (takie tylko
dla siebie). Całkowicie rozłożyłem swoje plany o pisaniu. Leczyłem się z
narastającej frustracji każdym sukcesem uczniów, ale też i mniej chwalebnymi
sposobami, jak choćby gorzała.
W końcu padłem na twarz i
przed samym sobą przyznałem się, że jestem totalnie wypalony. Albo zwieję ze
szkoły w inne, zupełnie inne, rejony działalności zawodowej, albo popłynę. I odszyłem
do pracy samorządzie.
Zanim jednak przejdę do
samorządowej jazdy, posmęcę jeszcze o swojej szkolnej przygodzie. Oczywiście
nie teraz! Bo mogę zepsuć Wam całe święto wojska polskiego!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz