16 sierpnia 2017

Jaki straszny byłem

Już wspominałem o swojej niechęci do jakiejkolwiek instytucjonalizacji. Kiedy zacząłem pracę w szkole, to nieźle szalałem na każdej płaszczyźnie szkolnej działalności.
Jeśli ktoś traktuje zawód nauczyciela poważnie i jako zawód, musi koniecznie trzymać się ram narzuconych przez metodykę i dydaktykę, do tego dochodzi cała masa regulaminów i zaleceń, które nauczyciela obowiązują w jego pracy. ja nigdy nie potrafiłem się trzymać ram. Wszelkie ramy były i są dla mnie więzieniem i zaprzeczeniem mojej wolności. Dlatego odszedłem ze szkoły, żeby nie siać zamętu w za młodych jeszcze do moich poglądów umysłach.
Ze swoimi pierwszymi uczniami miałem układ, że lepsi uczniowie musieli dużo więcej pracować na tak zwane dobre oceny. Pamiętam jak umówiłem się z jedną uczennicą (bardzo zdolną, inteligentną, a do tego pracowitą), że będę obniżał jej ocenę o jeden stopień, jeśli znajdę w jej pracy choćby błąd interpunkcyjny i uzasadnię przed nią, że to jest właśnie błąd. To było niesamowite. Dziewczyna pisała na koniec prace doskonałe pod względem gramatycznym, ortograficznym i stylistycznym. Sam bym pewnie takich prac nie napisał. Ale gdy znalazłem choć brak przecinka, to zamiast piątki (wtedy to była najwyższa ocena), stawiałem jej czwórkę, a ona w ogóle się nie gniewała. To była taka gra i jeśli któreś z nas wygrało, drugie gratulowało pierwszemu zwycięstwa.

Pamiętam też swoje polecenie, gdy zadałem uczniom pracę domową „Co lubisz najbardziej”. Zaznaczyłem, że najkrótsza i wyczerpująca praca zostanie najwyżej oceniona. Jeden z uczniów napisał pracę tej treści: Najbardziej lubię jeść. Uczeń ten to był taki fajny misio i na pierwszy rzut oka widać było, że napisał szczerą prawdę. Do tego tak to odczytał, a później czekał na ocenę, że nieźle się razem uśmialiśmy. Co zrobiłem? Postawiłem piątkę, czyli najwyższą ocenę.
Gdy przypominam sobie o obowiązku pisania konspektów, to śmieje się jeszcze dzisiaj. Dla niewtajemniczonych napisze, że konspekty to takie pisemne scenariusze lekcji. Nauczyciele przed mianowaniem powinni je pisać, aby w każdym momencie można było sprawdzić, jaki temat i w jaki sposób oraz za pomocą jakich metod, technik… itp. młody nauczyciel zrealizował z uczniami na lekcji. Wiecie, data, temat i te inne bzdety. Zauważyłem, że nikt moich konspektów nie czytał, tylko skrobali na nich swoje podpisy ci, którzy mieli to sprawdzać. Po jakimś czasie zatem pisałem sobie konspekty na zaś, czyli na przykład na miesiąc do przodu i miałem je w biurku w szkole, żeby w każdej chwili mieć je pod ręką. Dbałem tylko o to, aby tematy w dzienniku i na konspektach były identyczne. Żeby sobie udowodnić, że nikt moich konspektów nie czytał, wypisywałem w przebiegu lekcji takie oto słowa: Wiem, że tego nikt nie czyta, dlatego uważam, że pisanie konspektów to bzdura. Jestem zdania, że nikt nie jest w stanie przewidzieć zachowania uczniów w trakcie realizacji tematu. Jest to zwykły, głupi, biurokratyczny wymóg….
I co? Nic! Ponieważ nikt tego nie czytał.
Wychodziłem z założenia, że kiedy uczeń dostawał pałę, to nie była porażka ucznia, ale nauczyciela. Tak myślę do dzisiaj. Dobry nauczyciel powinien zrobić wszystko, użyć wszelkich sposobów, aby uczeń zapracował na najmarniejszą, ale pozytywną ocenę. Ocena negatywna jest odzwierciedleniem nie tyle niewiedzy ucznia, co nieznajomości swojego fachu przez nauczyciela.
Kurczę, pamiętam wspaniałe wypady z moimi uczniami na ogniska i inne klasowe imprezy. Młodzi potrafią wspaniale bawić się. Kiedy na nich patrzyłem, odczuwałem prawdziwą radość. Kiedy tańczyli, śmiali się, kłócili, płakali… robili to całym sobą. Niech to, do dzisiaj czuję dreszcz emocji!
Szkoła, w moim mniemaniu, zabijała w nich to, co najlepsze – spontaniczność i otwartość.
Może to wszystko i jeszcze więcej sprawiło, że na swoje mianowanie czekałem dwa razy dłużej niż przewidują to odpowiednie przepisy. A to byłem niepokorny, a to za coś podpadłem i zarwałem upomnienie, a to znów nie podobały się dyrekcji moje metody nauczania, a to znów ktoś miał obiekcje co do zachowania uczniów na próbach teatru szkolnego. Zawsze coś się znalazło, żeby tylko mianowania mi nie dać. A wiadomo, nauczyciel niemianowany jest mniej chroniony prawem niż mianowany, no i mniej zarabia.

Ja miałem w dupie jakąś tam ochronę prawną i tych kilka złotych do wypłaty. Najważniejsze dla mnie było to, że nauka dla uczniów była przygodą i zabawą.
Tak było!

Dlatego dobrze, że dałem sobie z tym spokój. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

SATANISTA – ALKOHOLIK – czy ANIOŁ?

  Nie o Boyu Żeleńskim będzie to wpis, ale o Przybyszewskim Stanisławie, którego Boy znał osobiście. Muszę też od razu napisać, że o ile bar...