19 kwietnia 2018

Podsumowanie


Kościół, praktycznie każdy Kościół, nakazuje swoim wyznawcom, aby codziennie przed zaśnięciem czynili dzienny rachunek sumienia – co się udało dobrego zrobić, czego warto żałować, z czym trzeba w przyszłości się zmierzyć, na co zwracać uwagę…

Życie codzienne wygląda inaczej – człowiek jest tak zmęczony po całodziennej gonitwie, że myśleć nic mu się nie chce, gdy dzień się właśnie kończy, a on idzie spać i zasypia jak kamień, zanim głowa jego na poduszce spocznie albo chce zasnąć przed włączonym telewizorem, żeby tylko nie myśleć o tym, co było i o tym, co może być.
Ja też, po ponad trzech latach, czynię swoisty rachunek. Może wyglądać to tak, że chwalę się tymi 1432 postami – wpisami na blogu i niemalże albo ponad dwoma tysiącami stron tekstu. Nawet nie zauważyłem, kiedy to się stało – to były małe kroki, takie małe, ale codziennie. Czasem kilka tam dni pauzowałem sobie, bo albo zapiłem, albo nie mogłem – po prostu nie mogłem – napisać ani słowa (takie dni bywają, choć nie wiadomo, dlaczego).
Dzisiaj jestem zdziwiony, że wyszło tego aż tyle. Kiedy to zsumowałem i uświadomiłem sobie rozmiar (około dwóch tysięcy stron), byłem szczerze zdziwiony.
Często bywało tak, że pisałem jakby w amoku, pisałem, żeby uciec, zapomnieć, nie myśleć…
Często też myślałem sobie, że gdyby jakiś filantrop postanowił zapłacić mi za każdą odsłonę bloga tylko złotówkę, to mógłbym spokojnie do końca życia poświęcać się tylko pisaniu!
Nawiedzają mnie czasem takie marzenia. Faktem jest bowiem, że z tej niezłej całkiem masy pisania nie mam nic, poza jakimś wewnętrznym zadowoleniem i nienazwaną satysfakcją oraz dziwnym uczuciem spełnienia. To wcale nie buduje w sensie ziemskim, codziennym. Często nawet frustruje. Nie narzekam jednak!
Zdaję sobie doskonale sprawę, że nie da się wszystkiego przeliczyć na pieniądze, przeciwko którym tak często przecież występowałem publicznie na forum tego bloga. Do teraz zresztą uważam, że mamona czyni w życiu człowieka więcej szkód, niż szczęścia przysparza. Jestem głęboko przekonany, że prawdziwe szczęście nie wypływa z posiadanych dóbr, ale z tego, co dajemy innym i co nosimy w sobie niezniszczalnego, jak choćby dobre słowo czy uśmiech szczery naprawdę.
Ja daję to, co mam – daję swoje teksty, a z nimi całkiem spory kawałek siebie…
To moje pisanie jest w tej chwili jak hobby, choć na żadne hobby teraz, po prostu, mnie nie stać. Nie potrafię jednak wyobrazić sobie dnia, żeby czegoś nie skrobnąć, nie zanotować, nie ubrać w słowa…
Dlaczego wspomniałem o hobby? Może dlatego, że nie tylko blog, ale i książki nie dają mi żadnych dochodów, bo chyba nie mogę mówić poważnie o kilkunastu sprzedanych egzemplarzach książek. Ale o tym jeszcze napiszę za czas jakiś niedługi.
Mimo wszystko piszę, piszę uparcie „Wstyd”.
Co ta kolejna książka mi przyniesie?
Być może rozczarowanie.
Nie znaczy to bynajmniej, że mam przestać pisać.
Rozumiem to odwrotnie – muszę koniecznie ją skończyć.
A tera jeszcze pytania: Cóż warte to moje pisanie (za każdym wirażem słowa kolejny zakręt myśli i kolejny, i jeszcze kolejny, i wiem, że to nie ostatni, więc wypatruję następnego…)? Skąd? Dokąd? Dlaczego? Po co? Jak długo? Gdzie? Dla kogo?
Mnożą się ciągle pytania, a odpowiedzi nie znam!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

SATANISTA – ALKOHOLIK – czy ANIOŁ?

  Nie o Boyu Żeleńskim będzie to wpis, ale o Przybyszewskim Stanisławie, którego Boy znał osobiście. Muszę też od razu napisać, że o ile bar...