MODLITWA WYCHOWAWCY (27
IV 1920)
Nie
niosę Ci modłów długich, o Boże. nie ślę westchnień licznych… Nie biję niskich
pokłonów, nie składam ofiary bogatej ku czci Twej i chwale. Nie pragnę wkraść
się w Twą możną łaskę, nie zabiegam o dostojne dary.
Myśli
moje nie mają skrzydeł, które by pieśń niosły w niebiosa.
Wyrazy
moje nie mają barwy ani woni, ani kwiatów. Znużony jestem i senny.
Wzrok
mój przyćmiony, a grzbiet pochylony pod ciężarem wielkim obowiązku.
A
jednak prośbę serdeczną zaniosę, o Boże. a jednak klejnot posiadam, którego nie
chcę powierzyć bratu – człowiekowi. Obawiam się, że człowiek nie zrozumie, nie
odczuje, zlekceważy, wyśmieje.
Jeżeli
jestem szarą pokorą wobec Ciebie, Panie, to w prośbie mej staję przed Tobą –
jako płomienne żądanie. Jeśli szepcę cicho, to prośbę tę wygłaszam głosem
nieugiętej woli. Wzrokiem nakazu strzelam ponad chmury.
Wyprostowany
żądam, bo już nie dla siebie.
Daj
dzieciom dobrą dolę, daj wysiłkom ich pomoc, ich trudom błogosławieństwo.
Nie
najłatwiejszą prowadź ich drogą, ale najpiękniejszą.
A
jako prośby mej zadatek przyjm jedyny mój klejnot: smutek.
Smutek
i pracę.
Ja jeszcze jestem za mały!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz