25 kwietnia 2018

Przez łzy


Jest teraz tak pod górę, że bardziej stromo być chyba nie może. Wspinam się jednak mozolnie, aż pazury krwawią. Patrzę ja jutro jak obłąkany i szukam w chwili bieżącej jakichś punktów zaczepienie. Niełatwo, ale trzeba, trzeba się szarpać z życiem.
Pocieszam się czasami niedolą tych. Co wcale lżej ode mnie nie mieli – chorowali śmiertelnie, wtedy beznadziejnie i żyli z tą świadomością krócej, niż ja żyję – ja już jestem staruszek przy kolegach po piórze – Słowacki, Liebert, Bułhakow, Poe…

Ależ ustawiłem się w doborowym towarzystwie. Ktoś powie od razu: ‑ Daleko ci jeszcze do nich. Ale gdy weźmiemy pod uwagę względność oceny ludzkiej tworów umysłu ludzkiego, to każdego literata (nawet tego małego) trzeba stawiać na równi z Sienkiewiczem, Miłoszem, Mickiewiczem, Krasińskim… i innymi z teraz. Człowiek nie pisze przecież pod jakąś tam ocenę – wyłączając szkołę i wypracowania – krytyka też może też nerwy zszarpać – ale człowiek pisze, żeby z siebie wyrwać tęsknotę nienazwaną i nienazwany ból.
Ale, ale… Miałem napisać, jak to wczoraj w sklepie na moim zadupiu metropolią zapachniało, że aż dusza się śmiała. Stałem właśnie w kolejce, za mną młodzi ludzie, weseli byli tacy, że im zazdrościłem. Ja smutny, oni weseli – kontrast pewnie rzucał się w oczy. W pewnym momencie jeden z nich zaczął grać na organkach – pięknie przycinał. Wszyscy zaczęli się śmiać. Ja też się uśmiechnąłem. Jakoś tak lekko na duszy od razu się zrobiło. Zarazili mnie młodzi swoim entuzjazmem, mnie – niby jeszcze młodego, a duchem już starca. I niosłem ten ich entuzjazm aż do zachodu słońca, a później noc mnie wchłonęła, koszmarny sen zesłała – zgubiłem się, szukałem osób i rzeczy, a gdy się przebudziłem z przyspieszonym oddechem, z radością zauważyłem, że to był tylko sen. Nie zasnąłem jednak przez kolejną godzinę, żeby przypadkiem nie trafić ponownie w tamto miejsce.
Miałem tym młodym ludziom, tam w sklepie powiedzieć: ‑ Dziękuję! Zapomniałem, a raczej nie zdążyłem. Tak mnie bowiem tam w sklepie jakoś zamurowało, że zapomniałem o wszystkim, gdy dusza zaczęła się śmiać.
Zatem teraz:
‑ Dziękuję! Dziękuję! Dziękuję! I proszę o więcej!

A teraz inny temat – to, co ostatnio czytam.
Korczak jakby specjalnie wprowadzał w błąd swoich czytelników tytułami swych książek. Dorośli myślą od razu – to książki dla dzieci – weźmy „Kajtuś czarodziej” albo „Koszałki Opałki”…, ale gdy po nie sięgnąć, to szybko sie okazuje, że mamy do czynienia z prozą, której treści niejeden dorosły unieść, zwyczajnie, nie zdoła.
Taki maleńki fragment jednego z felietonów ze wspomnianego zbioru „Koszałki Opałki”. Tytuł felietonu „List otwarty”:
Ów właśnie mój znajomy posiada ten rzadki dar, owoc rozumowań i pracy myślowej.
Gdy dzieciska darły się wniebogłosy, uniemożliwiając panu Michałowi ulubioną poobiednią drzemkę, pan Michał uśmiechał się błogo i szeptał:
‑ Jak to dobrze, że mam czworo dzieci, a nie – ośmioro.
Gdy żona narobiła panu Michałowi piekła: uśmiechał się pobłażliwie i myślał:
‑ A co bym ja robił, gdyby mi tak nagle zmartwychwstała teściowa?

Albo kawałek felietonu „Po co?” z tegoż zbioru:
A powiedz mi, panie Janie, dlaczego pan żyjesz?
Pan Jan spojrzał na mnie dziecięco – naiwnie.
‑ Bo się urodziłem – odparł.
‑ Ślicznie. Mogłeś pan jednak umrzeć, mając rok, dwa, trzy, cztery lata…
‑ No, ale nie umarłem.
‑ Więc żyjesz pan nie tylko dlatego, żeś się urodził, ale i dlatego, żeś jeszcze nie umarł?
‑ Ano tak. Żyję dlatego, żem się urodził i jeszcze nie umarłem.
‑ Doskonale, a z jakiego powodu ludzie umierają?
‑ Z różnych… Ale po co to?
‑ Z różnych, powiadasz pan. Słusznie! Mogła pana piastunka upuścić na ziemię, mogły pana konie na śmierć przejechać, mogłeś pan sie spalić benzyną, wylecieć oknem, mógł się nad panem sufit oberwać, pociąg wykoleić, mogłeś pan się zarazić błonicą, płonicą, tyfusem, ospą – wreszcie i od odry dzieci umierają.
‑ A ja przechodziłem odrę.
‑ Ano widzisz pan. Więc dlaczego pan nie umarłeś?
‑ Nie umarłem, bo mnie piastunka nie upuściła, konie nie przejechały, nie utonąłem w rzece, nie spaliłem się benzyną… Ale po co to?
(…)
‑ No tak… Ale widzi pan: jak się już tak wszystko wie, to potem człowiekowi tak jakoś dziwnie, bo mu się zdaje, że on nic nie znaczy na świecie. Przedtem to mi się zdawało, że ja rzeczywiście jestem czymś bardzo ważny, a teraz…
‑ Myli się pan. Gdy się wie – nie wszystko, bo wszystkiego sienie wie, ale trochę tylko, to dla człowieka jasnym się wówczas staje, po co on żyje. Rozważyliśmy pokrótce, panie Janie, dlaczego pan żyjesz; czy chcesz pan teraz przyjrzeć się temu, po co pan żyjesz?
Pan Jan zerwał się z krzesła i wyskoczył oknem.
Pogotowie udzieliło mu pierwszej pomocy.

Takich dialogów – perełek nie znajdziemy nawet u rosyjskich klasków, a tu, proszę – Korczak!

W tych mrocznych dla mnie chwilach twórczość Starego Doktora to prawdziwe wytchnienie dla nerwów skołatanych, dla myśli błądzących w „zewnętrznych ciemnościach”, oddzielonych od Boga, szukających Światła.
Teraz się właśnie mierzę z „Senatem szaleńców…” – a ten tytuł – przyznacie – zapowiada jazdę.

Trzymajcie się, Błądzący!
Nie przestawajcie szukać!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

SATANISTA – ALKOHOLIK – czy ANIOŁ?

  Nie o Boyu Żeleńskim będzie to wpis, ale o Przybyszewskim Stanisławie, którego Boy znał osobiście. Muszę też od razu napisać, że o ile bar...