Jest teraz tak pod
górę, że bardziej stromo być chyba nie może. Wspinam się jednak mozolnie, aż
pazury krwawią. Patrzę ja jutro jak obłąkany i szukam w chwili bieżącej jakichś
punktów zaczepienie. Niełatwo, ale trzeba, trzeba się szarpać z życiem.
Pocieszam się czasami
niedolą tych. Co wcale lżej ode mnie nie mieli – chorowali śmiertelnie, wtedy
beznadziejnie i żyli z tą świadomością krócej, niż ja żyję – ja już jestem
staruszek przy kolegach po piórze – Słowacki, Liebert, Bułhakow, Poe…
Ależ ustawiłem się w
doborowym towarzystwie. Ktoś powie od razu: ‑ Daleko ci jeszcze do nich. Ale
gdy weźmiemy pod uwagę względność oceny ludzkiej tworów umysłu ludzkiego, to
każdego literata (nawet tego małego) trzeba stawiać na równi z Sienkiewiczem,
Miłoszem, Mickiewiczem, Krasińskim… i innymi z teraz. Człowiek nie pisze
przecież pod jakąś tam ocenę – wyłączając szkołę i wypracowania – krytyka też
może też nerwy zszarpać – ale człowiek pisze, żeby z siebie wyrwać tęsknotę
nienazwaną i nienazwany ból.
Ale, ale… Miałem
napisać, jak to wczoraj w sklepie na moim zadupiu metropolią zapachniało, że aż
dusza się śmiała. Stałem właśnie w kolejce, za mną młodzi ludzie, weseli byli
tacy, że im zazdrościłem. Ja smutny, oni weseli – kontrast pewnie rzucał się w
oczy. W pewnym momencie jeden z nich zaczął grać na organkach – pięknie
przycinał. Wszyscy zaczęli się śmiać. Ja też się uśmiechnąłem. Jakoś tak lekko
na duszy od razu się zrobiło. Zarazili mnie młodzi swoim entuzjazmem, mnie –
niby jeszcze młodego, a duchem już starca. I niosłem ten ich entuzjazm aż do
zachodu słońca, a później noc mnie wchłonęła, koszmarny sen zesłała – zgubiłem
się, szukałem osób i rzeczy, a gdy się przebudziłem z przyspieszonym oddechem,
z radością zauważyłem, że to był tylko sen. Nie zasnąłem jednak przez kolejną
godzinę, żeby przypadkiem nie trafić ponownie w tamto miejsce.
Miałem tym młodym
ludziom, tam w sklepie powiedzieć: ‑ Dziękuję! Zapomniałem, a raczej nie
zdążyłem. Tak mnie bowiem tam w sklepie jakoś zamurowało, że zapomniałem o
wszystkim, gdy dusza zaczęła się śmiać.
Zatem teraz:
‑ Dziękuję! Dziękuję!
Dziękuję! I proszę o więcej!
A teraz inny temat –
to, co ostatnio czytam.
Korczak jakby
specjalnie wprowadzał w błąd swoich czytelników tytułami swych książek. Dorośli
myślą od razu – to książki dla dzieci – weźmy „Kajtuś czarodziej” albo
„Koszałki Opałki”…, ale gdy po nie sięgnąć, to szybko sie okazuje, że mamy do
czynienia z prozą, której treści niejeden dorosły unieść, zwyczajnie, nie
zdoła.
Taki maleńki fragment
jednego z felietonów ze wspomnianego zbioru „Koszałki Opałki”. Tytuł felietonu
„List otwarty”:
Ów
właśnie mój znajomy posiada ten rzadki dar, owoc rozumowań i pracy myślowej.
Gdy
dzieciska darły się wniebogłosy, uniemożliwiając panu Michałowi ulubioną
poobiednią drzemkę, pan Michał uśmiechał się błogo i szeptał:
‑
Jak to dobrze, że mam czworo dzieci, a nie – ośmioro.
Gdy
żona narobiła panu Michałowi piekła: uśmiechał się pobłażliwie i myślał:
‑
A co bym ja robił, gdyby mi tak nagle zmartwychwstała teściowa?
Albo kawałek felietonu
„Po co?” z tegoż zbioru:
A
powiedz mi, panie Janie, dlaczego pan żyjesz?
Pan
Jan spojrzał na mnie dziecięco – naiwnie.
‑
Bo się urodziłem – odparł.
‑
Ślicznie. Mogłeś pan jednak umrzeć, mając rok, dwa, trzy, cztery lata…
‑
No, ale nie umarłem.
‑
Więc żyjesz pan nie tylko dlatego, żeś się urodził, ale i dlatego, żeś jeszcze
nie umarł?
‑
Ano tak. Żyję dlatego, żem się urodził i jeszcze nie umarłem.
‑
Doskonale, a z jakiego powodu ludzie umierają?
‑
Z różnych… Ale po co to?
‑
Z różnych, powiadasz pan. Słusznie! Mogła pana piastunka upuścić na ziemię,
mogły pana konie na śmierć przejechać, mogłeś pan sie spalić benzyną, wylecieć
oknem, mógł się nad panem sufit oberwać, pociąg wykoleić, mogłeś pan się
zarazić błonicą, płonicą, tyfusem, ospą – wreszcie i od odry dzieci umierają.
‑
A ja przechodziłem odrę.
‑
Ano widzisz pan. Więc dlaczego pan nie umarłeś?
‑
Nie umarłem, bo mnie piastunka nie upuściła, konie nie przejechały, nie
utonąłem w rzece, nie spaliłem się benzyną… Ale po co to?
(…)
‑
No tak… Ale widzi pan: jak się już tak wszystko wie, to potem człowiekowi tak
jakoś dziwnie, bo mu się zdaje, że on nic nie znaczy na świecie. Przedtem to mi
się zdawało, że ja rzeczywiście jestem czymś bardzo ważny, a teraz…
‑
Myli się pan. Gdy się wie – nie wszystko, bo wszystkiego sienie wie, ale trochę
tylko, to dla człowieka jasnym się wówczas staje, po co on żyje. Rozważyliśmy
pokrótce, panie Janie, dlaczego pan żyjesz; czy chcesz pan teraz przyjrzeć się
temu, po co pan żyjesz?
Pan
Jan zerwał się z krzesła i wyskoczył oknem.
Pogotowie
udzieliło mu pierwszej pomocy.
Takich dialogów –
perełek nie znajdziemy nawet u rosyjskich klasków, a tu, proszę – Korczak!
W tych mrocznych dla
mnie chwilach twórczość Starego Doktora to prawdziwe wytchnienie dla nerwów
skołatanych, dla myśli błądzących w „zewnętrznych ciemnościach”, oddzielonych
od Boga, szukających Światła.
Teraz się właśnie
mierzę z „Senatem szaleńców…” – a ten tytuł – przyznacie – zapowiada jazdę.
Trzymajcie się,
Błądzący!
Nie przestawajcie
szukać!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz