W wolnych chwilach,
żeby nie zapomnieć, że nie samym chlebem człowiek żyje, staram się czytać.
Licho jednak nie śpi – o ile znajduję czas na czytanie beletrystyki czy
literatury naukowej, artykułów o tematyce społecznej czy tekstów z historii
religii, o tyle na czytanie Biblii jakby brakowało mi czasu. Wiem, że powinno
być odwrotnie, ale gdy nocą sięgam po książkę, jestem tak skołowany, że Biblię
bym czytał jak powieść przygodową, a każdy głupek to wie, że tak być nie
powinno.
„Dotyk
zła” Aleksy Kavy (amerykańskiej współczesnej pisarki) to
taka nieudolna namiastka „Milczenia owiec”. Autorka, chcąc wzbudzić sensację,
chwyta się wątków pedofilii wśród kleru, nieudanych związków małżeńskich,
nieszczęśliwego dzieciństwa, którymi przeplata główną myśl – seryjny morderca
morduje dzieciaki. Bohaterka główna – agentka FBI – złapała była wcześnie
seryjnego mordercę – takiego Hannibala Lectera, a teraz tropi następnego. Przy
czym, gdy go w końcu łapie, tamten pierwszy ucieka z więzienia.
Wielkim atutem lektury
jest to, że można przy niej odpocząć, bo myśleć wcale nie trzeba i nie trzeba
się martwić, że gdy oczy się kleją, to zgubimy wątek – strasznie prosta fabuła.
„Grzesznik”
Tess Gerritsen (znów Amerykanka) to kolejna książka, przy której lekturze
możemy wyłączyć myślenie. Ofiary – dwie zakonnice, katastrofa ekologiczna w
Indiach, wątek miłosny i cała masa opisów ciał ludzkich w prosektorium. Nic
dziwnego skoro Głowna bohaterka to patolog sądowy.
Studentom medycyny się
nie przyda. Czytelnikom poradników kulinarnych nie polecam. Ale jako rozrywka,
żeby się wyciszyć i nie zapomnieć przy tym umiejętności cztania – jak
najbardziej!
„Poganka”
G. Żmichowskiej to już inna bajka. Kto w czytaniu książek szuka tylko rozrywki,
to nie polecam serdecznie – można boleśnie się sparzyć.
Nie przepadam za
dziełami literackimi, w których autorki głównymi bohaterami czynią mężczyzn i
odwrotnie. Dlaczego? Nie teraz, może kiedyś rozwinę to odpowiednio.
Po przeczytaniu
(pobieżnym) „Poganki” doszedłem do wniosku, że jestem intelektualnym
masochistą. Nie mogę o sobie inaczej myśleć, ponieważ na siłę czytałem to
dzieło. Notabene najlepsze i jedyne skończone dzieło tej autorki.
Nie szło mi to od
początku, od samego początku zmagałem się z myślą, żeby walnąć to w cholerę, a
z drugiej strony coś mnie przy tekście trzymało. Teraz, gdy mam to za sobą, nie
żałuję wcale, że wytrzymałem do końca, choć nie mam pojęcia, dlaczego!
Po tej lekturze muszę
stwierdzić, że rzesze ludzi dzisiaj to duchowe karły, ze mną na samym szczycie!
Tylko taka konkluzja nasuwa mi się po kolejnym zanurzeniu w myślenie i
mentalność ludzi z epok minionych – zmieniły się wartości, spłyciło się
myślenie, człowiek podeptał to, co było wczoraj sacrum, oddaje się bez reszty
bożkom mamony, sukcesu czy zaprzedaje duszę za chwilę poklasku.
Miejscami tak mi
Żmichowska przypomina Słowackiego.
–
Słuchaj, Beniaminie – rzekła ze swoim czarodziejskim półuśmiechem na twarzy –
prześlicznie konno jeździsz, piękny jesteś jak przypomnienie dawnych czasów,
kiedy się natura nie zubożyła jeszcze, kiedy musiało być mniej ludzi na świecie
i kiedy każdy człowiek był zbiorem owych pierwiastków siły, wdzięku i
szczęśliwości, którymi się później rozdrobnieni jego następcy dzielić musieli,
jak dzieli trupem wylęgłe z niego robactwo – piękny jesteś, sama ci to
przyznaję, ale nie gniewaj się – ale… bardzo nudny także.
(…)
Od
tej chwili Aspazja częściej w niebo patrzyła, a ja gwiazdy kochać przestałem.
(…)
Wtem
spomiędzy drzew ciemnych, przez otwarte okno wzbił się ku nam głos czysty,
dźwięczny; głos ten nucił piosnkę miłosną; prostą, nieozdobną, ale tak rzewną,
tak tkliwą, że przypomniałem sobie o moją Julkę, i ławeczkę, na której
siadywała – i wszystkie dumki, których siedząc przy jej nogach tak słuchać
lubiłem.
(…)
W
naszą pierś zbiegły się wszystkie jasności promienie, lecz z naszej piersi nie
wystąpiły na zewnątrz, niczego nie ogrzały – nie oświeciły niczego, a my potem
złamaliśmy się i upadli pod zbytkiem naszym – dobro nowego dobra nierodzące,
jest złem najgorszym…
„Poganka” miejscami to
niemalże Juliusza S. „Anhelli”. Nic w tym jednak dziwnego, bo była Żmichowska
młodsza od Słowackiego o lat 20, a jej „Poganka” od „Anhellego” o lat 8, biorąc
pod uwagę rok wydania – w latach 1842-1845 Żmichowska mieszkała w Rzeczycy,
gdzie prowadziła nielegalną szkołę wiejską i napisała „Pogankę”. W 1842 roku
„Anhelli” był już 4 lata na rynku literackim.
Podczas tej drogi przez
lekturową mękę dostrzegłem wewnętrzne rozdarcie autorki. To samo można wyczytać
w jej korespondencji. Ta jej wewnętrzna, duchowa szarpanina sprawiła, że wróciłem
na trochę do lektury niektórych jej listów do Grabowskiej (Żeleńskiej).
Smutny to utwór
„Poganka”, jak smutne życie autorki. Trzeba i dzisiaj przyznać, że życie nie
jest wesołe, zwłaszcza dla tych jednostek, którym nieobca wrażliwość i coś
więcej niż tylko pełne kiesa i brzuch.
Moja chwilowa niechęć
do lektury tej wynikała też z pewnością z głębi myśli w utworze zawartej i
faktu, że coraz bardziej przesiąkam w tej mojej resztce życia powierzchownością
dzisiejszą i brakiem refleksji. Z rozrzewnieniem stwierdzam, że dzisiaj
wrażliwi, duchowo przebogaci, są wysepkami na wielkim oceanie pogardy dla
szlachetności, nie mówiąc o rycerskości, bo to już prehistoria.
Dwie Amerykanki i
polska feministka.
Amerykanki mogą za
Polką teczkę nosić!
Żmichowska ma to jednak
w wielkim poważaniu!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz