4 października 2018

Poganka i masochista


W wolnych chwilach, żeby nie zapomnieć, że nie samym chlebem człowiek żyje, staram się czytać. Licho jednak nie śpi – o ile znajduję czas na czytanie beletrystyki czy literatury naukowej, artykułów o tematyce społecznej czy tekstów z historii religii, o tyle na czytanie Biblii jakby brakowało mi czasu. Wiem, że powinno być odwrotnie, ale gdy nocą sięgam po książkę, jestem tak skołowany, że Biblię bym czytał jak powieść przygodową, a każdy głupek to wie, że tak być nie powinno.

„Dotyk zła” Aleksy Kavy (amerykańskiej współczesnej pisarki) to taka nieudolna namiastka „Milczenia owiec”. Autorka, chcąc wzbudzić sensację, chwyta się wątków pedofilii wśród kleru, nieudanych związków małżeńskich, nieszczęśliwego dzieciństwa, którymi przeplata główną myśl – seryjny morderca morduje dzieciaki. Bohaterka główna – agentka FBI – złapała była wcześnie seryjnego mordercę – takiego Hannibala Lectera, a teraz tropi następnego. Przy czym, gdy go w końcu łapie, tamten pierwszy ucieka z więzienia.
Wielkim atutem lektury jest to, że można przy niej odpocząć, bo myśleć wcale nie trzeba i nie trzeba się martwić, że gdy oczy się kleją, to zgubimy wątek – strasznie prosta fabuła.
„Grzesznik” Tess Gerritsen (znów Amerykanka) to kolejna książka, przy której lekturze możemy wyłączyć myślenie. Ofiary – dwie zakonnice, katastrofa ekologiczna w Indiach, wątek miłosny i cała masa opisów ciał ludzkich w prosektorium. Nic dziwnego skoro Głowna bohaterka to patolog sądowy.
Studentom medycyny się nie przyda. Czytelnikom poradników kulinarnych nie polecam. Ale jako rozrywka, żeby się wyciszyć i nie zapomnieć przy tym umiejętności cztania – jak najbardziej!
„Poganka” G. Żmichowskiej to już inna bajka. Kto w czytaniu książek szuka tylko rozrywki, to nie polecam serdecznie – można boleśnie się sparzyć.
Nie przepadam za dziełami literackimi, w których autorki głównymi bohaterami czynią mężczyzn i odwrotnie. Dlaczego? Nie teraz, może kiedyś rozwinę to odpowiednio.
Po przeczytaniu (pobieżnym) „Poganki” doszedłem do wniosku, że jestem intelektualnym masochistą. Nie mogę o sobie inaczej myśleć, ponieważ na siłę czytałem to dzieło. Notabene najlepsze i jedyne skończone dzieło tej autorki.
Nie szło mi to od początku, od samego początku zmagałem się z myślą, żeby walnąć to w cholerę, a z drugiej strony coś mnie przy tekście trzymało. Teraz, gdy mam to za sobą, nie żałuję wcale, że wytrzymałem do końca, choć nie mam pojęcia, dlaczego!
Po tej lekturze muszę stwierdzić, że rzesze ludzi dzisiaj to duchowe karły, ze mną na samym szczycie! Tylko taka konkluzja nasuwa mi się po kolejnym zanurzeniu w myślenie i mentalność ludzi z epok minionych – zmieniły się wartości, spłyciło się myślenie, człowiek podeptał to, co było wczoraj sacrum, oddaje się bez reszty bożkom mamony, sukcesu czy zaprzedaje duszę za chwilę poklasku.
Miejscami tak mi Żmichowska przypomina Słowackiego.
– Słuchaj, Beniaminie – rzekła ze swoim czarodziejskim półuśmiechem na twarzy – prześlicznie konno jeździsz, piękny jesteś jak przypomnienie dawnych czasów, kiedy się natura nie zubożyła jeszcze, kiedy musiało być mniej ludzi na świecie i kiedy każdy człowiek był zbiorem owych pierwiastków siły, wdzięku i szczęśliwości, którymi się później rozdrobnieni jego następcy dzielić musieli, jak dzieli trupem wylęgłe z niego robactwo – piękny jesteś, sama ci to przyznaję, ale nie gniewaj się – ale… bardzo nudny także.
(…)
Od tej chwili Aspazja częściej w niebo patrzyła, a ja gwiazdy kochać przestałem.
(…)
Wtem spomiędzy drzew ciemnych, przez otwarte okno wzbił się ku nam głos czysty, dźwięczny; głos ten nucił piosnkę miłosną; prostą, nieozdobną, ale tak rzewną, tak tkliwą, że przypomniałem sobie o moją Julkę, i ławeczkę, na której siadywała – i wszystkie dumki, których siedząc przy jej nogach tak słuchać lubiłem.
(…)
W naszą pierś zbiegły się wszystkie jasności promienie, lecz z naszej piersi nie wystąpiły na zewnątrz, niczego nie ogrzały – nie oświeciły niczego, a my potem złamaliśmy się i upadli pod zbytkiem naszym – dobro nowego dobra nierodzące, jest złem najgorszym…

„Poganka” miejscami to niemalże Juliusza S. „Anhelli”. Nic w tym jednak dziwnego, bo była Żmichowska młodsza od Słowackiego o lat 20, a jej „Poganka” od „Anhellego” o lat 8, biorąc pod uwagę rok wydania – w latach 1842-1845 Żmichowska mieszkała w Rzeczycy, gdzie prowadziła nielegalną szkołę wiejską i napisała „Pogankę”. W 1842 roku „Anhelli” był już 4 lata na rynku literackim.
Podczas tej drogi przez lekturową mękę dostrzegłem wewnętrzne rozdarcie autorki. To samo można wyczytać w jej korespondencji. Ta jej wewnętrzna, duchowa szarpanina sprawiła, że wróciłem na trochę do lektury niektórych jej listów do Grabowskiej (Żeleńskiej).
Smutny to utwór „Poganka”, jak smutne życie autorki. Trzeba i dzisiaj przyznać, że życie nie jest wesołe, zwłaszcza dla tych jednostek, którym nieobca wrażliwość i coś więcej niż tylko pełne kiesa i brzuch.
Moja chwilowa niechęć do lektury tej wynikała też z pewnością z głębi myśli w utworze zawartej i faktu, że coraz bardziej przesiąkam w tej mojej resztce życia powierzchownością dzisiejszą i brakiem refleksji. Z rozrzewnieniem stwierdzam, że dzisiaj wrażliwi, duchowo przebogaci, są wysepkami na wielkim oceanie pogardy dla szlachetności, nie mówiąc o rycerskości, bo to już prehistoria.
Dwie Amerykanki i polska feministka.
Amerykanki mogą za Polką teczkę nosić!
Żmichowska ma to jednak w wielkim poważaniu!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

SATANISTA – ALKOHOLIK – czy ANIOŁ?

  Nie o Boyu Żeleńskim będzie to wpis, ale o Przybyszewskim Stanisławie, którego Boy znał osobiście. Muszę też od razu napisać, że o ile bar...