30 października 2018

Wycofywanie


Ludzie, którzy mnie trochę lepiej znają, zauważyli, jak wycofuję się w pewnym momencie, gdy może dojść do zadzierzgnięcia silniejszych więzów, dajmy na to – przyjaźń…. Jakbym bał się zbytniego zbliżenia do ludzi – to pewnie kwestia nieprzyjemnych przeżyć, ale też – myślę, że jestem gdzieś w głębi, podświadomie, przekonany, że przyjaźnie, które miałem zawrzeć, już zawarłem i niewiele pozostało mi czasu, żeby zaczynać coś nowego…

Góra z górą się nie zejdzie… ‑ przysłowia i powiedzenia mają być mądrością narodów, choć tyle w nich czasem logiki i mądrości, że tylko zapłakać. Ale, jak to z ludem bywa, kto by się tam detalami przejmował.
Zdaję sobie sprawę z tego, że tak zaczynając, licznika odsłon blogowych nie napędzam. Czy jednak koniecznie wszystko trzeba robić pod licznik? Wtedy z pewnością mamy do czynienia z ilością, a nie jakością. Jeśli robimy coś tak, że mamy gdzieś ludzki poklask, wątpliwą sławę czy uznanie, to wtedy nasza robota ma prawdziwy sens.
Spotkałem w niedzielę znajomego. Wow, jeszcze z czasu szkoły średniej w Bartoszycach. To raczej on mnie spotkał, on mnie rozpoznał i zaczepił, bo ja za Chiny tego bym nie zrobił z prostej przyczyny – nie kojarzyłem chłopaka z czasów Bartoszyc, a w niedzielę stanął przede mną dojrzały facet, do tego belfer, a oni, wiecie, specyficznie się zachowują i można ich rozpoznać na kilometr. Do tego nie był on w mojej szkolnej lidze, bo ja chodziłem do TS, czyli technikum samochodowego, a on do PST – pedagogicznego studium technicznego. Byliśmy tylko w tym samym czasie, w tym samym miejscu i mieliśmy wielu wspólnych znajomych. Wczoraj tak gadaliśmy o naszym życiu codziennym, o znajomych też i jakichś małych marzeniach, jakbyśmy nie widzieli się rok, najwyżej dwa i byli przy tym najlepszymi kumplami, a to już minęło – zaraz! – jakieś trzydzieści albo więcej lat. Jak on mnie poznał? A, już pamiętam. Moje ogólnopolskie ekscesy i mrożące krew w żyłach dewotów zachowanie pomogło mu mnie namierzyć i skojarzyć moją twarz. Oczywiście wolałbym wierzyć, że przez te trzydzieści z górką lat nic się nie zmieniłem i przez następne sto również się nie zmienię.
Kurczę, tyle uśmiechu, tyle gadania, że w ogóle nie było czasu spojrzeć na zegarek, a gdy nam przerwał kolejny gość, który mnie był rozpoznał i zagadał, to znajomy z Bartoszyc spojrzał na zegarek i krzyknął, że go żona obedrze ze skóry, bo czeka z pewnością na niego i psioczy, że znowu gdzieś polazł. Cholera, z tymi żonami to tylko utrapienie. Nawet ze spotkania po kilkudziesięciu latach blednie przy gniewie żony. Pożegnaliśmy się bez żadnych jakichś tam – odwiedzimy się albo może by tak się spotkać… ‑ po prostu, rozstaliśmy się być może na kolejne trzydzieści lat z kawałkiem. To, kurde, może być tak, że spotkamy się gdzie indziej, niż ta rzeczywistość!
Pozytywna postać ten mój dawny znajomy. Zapytajcie mnie teraz może o jego imię, palcie mnie ogniem żywym albo łamcie na kole, a i tak wam nie powiem – nie pamiętam, o w mordę! Co tam imię! Liczy się przecież człowiek, a nie jego imię! A ten człowiek jest taki, że same pozytywy – sympatyczny, skubaniec, uśmiechnięty i krzyczał, że tacy jesteśmy młodzi, że tylko trochę zdrowia i góry można przenosić.
A ten drugi znajomy, co przerwał nam wspominki? – O wyborach od razu. Oskubali mnie, dranie, oszukali jak nic, nie doliczyli mi głosów, a sondaże były, że prowadzę z nimi nawet ponad dwa razy… Sondaże – pomyślałem i wzniosłem oczy do nieba. Niedziela przecież była, to odpowiednia chwila.
Ciągle tak nawijał, a ja go przecież nie znam. Spotkałem go wtedy w życiu może trzeci raz, a przynajmniej tyle przelotnych spotkań z tym człowiekiem pamiętam. A on tak do mnie mówił, jakbyśmy razem co najmniej morze wódki wypili, zjedli beczkę śledzi, spali na froncie wojennym przytuleni w okopach…
Po radości wspomnień zmęczył mnie i zasmucił ten drugi mój znajomy, którego imienia, nie pamiętam też, więc coś tam wymyśliłem, że muszę lecieć gdzieś tam i coś tam głupiego zrobić, ale gadać więcej z nim już nie mam czasu i bardzo mi, bardzo przykro i bardzo, bardzo żałuję, ale naprawdę nie mogę, bo tam kawa stygnie i konie już odpoczęły…
To, że góra z górą się nie zejdzie to może być kłamstwo. My o spotkaniu takim nie możemy nic wiedzieć. Prawdą natomiast jest, że ludzie obok żyjący nigdy się nie spotkają, jeśli tego nie chcą!
A co z tym wycofywaniem? Tak właśnie jest ze mną. Gdy tylko wyczuwam w moczu, że coś tam się buduje, coś się klei, coś spaja, coś mnie z innymi spina, to wtedy się wycofuję, jakbym się czegoś bał…

Muszę sobie jakiś niewielki seansik psychoanalityczny zafundować kiedyś!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

SATANISTA – ALKOHOLIK – czy ANIOŁ?

  Nie o Boyu Żeleńskim będzie to wpis, ale o Przybyszewskim Stanisławie, którego Boy znał osobiście. Muszę też od razu napisać, że o ile bar...