Ludzie, którzy mnie trochę lepiej znają,
zauważyli, jak wycofuję się w pewnym momencie, gdy może dojść do
zadzierzgnięcia silniejszych więzów, dajmy na to – przyjaźń…. Jakbym bał się zbytniego
zbliżenia do ludzi – to pewnie kwestia nieprzyjemnych przeżyć, ale też – myślę,
że jestem gdzieś w głębi, podświadomie, przekonany, że przyjaźnie, które miałem
zawrzeć, już zawarłem i niewiele pozostało mi czasu, żeby zaczynać coś nowego…
Góra z górą się nie zejdzie… ‑
przysłowia i powiedzenia mają być mądrością narodów, choć tyle w nich czasem
logiki i mądrości, że tylko zapłakać. Ale, jak to z ludem bywa, kto by się tam
detalami przejmował.
Zdaję sobie sprawę z tego, że tak
zaczynając, licznika odsłon blogowych nie napędzam. Czy jednak koniecznie
wszystko trzeba robić pod licznik? Wtedy z pewnością mamy do czynienia z
ilością, a nie jakością. Jeśli robimy coś tak, że mamy gdzieś ludzki poklask,
wątpliwą sławę czy uznanie, to wtedy nasza robota ma prawdziwy sens.
Spotkałem w niedzielę znajomego. Wow,
jeszcze z czasu szkoły średniej w Bartoszycach. To raczej on mnie spotkał, on
mnie rozpoznał i zaczepił, bo ja za Chiny tego bym nie zrobił z prostej
przyczyny – nie kojarzyłem chłopaka z czasów Bartoszyc, a w niedzielę stanął
przede mną dojrzały facet, do tego belfer, a oni, wiecie, specyficznie się
zachowują i można ich rozpoznać na kilometr. Do tego nie był on w mojej
szkolnej lidze, bo ja chodziłem do TS, czyli technikum samochodowego, a on do
PST – pedagogicznego studium technicznego. Byliśmy tylko w tym samym czasie, w
tym samym miejscu i mieliśmy wielu wspólnych znajomych. Wczoraj tak gadaliśmy o
naszym życiu codziennym, o znajomych też i jakichś małych marzeniach, jakbyśmy
nie widzieli się rok, najwyżej dwa i byli przy tym najlepszymi kumplami, a to
już minęło – zaraz! – jakieś trzydzieści albo więcej lat. Jak on mnie poznał?
A, już pamiętam. Moje ogólnopolskie ekscesy i mrożące krew w żyłach dewotów
zachowanie pomogło mu mnie namierzyć i skojarzyć moją twarz. Oczywiście
wolałbym wierzyć, że przez te trzydzieści z górką lat nic się nie zmieniłem i
przez następne sto również się nie zmienię.
Kurczę, tyle uśmiechu, tyle gadania, że
w ogóle nie było czasu spojrzeć na zegarek, a gdy nam przerwał kolejny gość,
który mnie był rozpoznał i zagadał, to znajomy z Bartoszyc spojrzał na zegarek
i krzyknął, że go żona obedrze ze skóry, bo czeka z pewnością na niego i psioczy,
że znowu gdzieś polazł. Cholera, z tymi żonami to tylko utrapienie. Nawet ze
spotkania po kilkudziesięciu latach blednie przy gniewie żony. Pożegnaliśmy się
bez żadnych jakichś tam – odwiedzimy się albo może by tak się spotkać… ‑ po
prostu, rozstaliśmy się być może na kolejne trzydzieści lat z kawałkiem. To,
kurde, może być tak, że spotkamy się gdzie indziej, niż ta rzeczywistość!
Pozytywna postać ten mój dawny znajomy.
Zapytajcie mnie teraz może o jego imię, palcie mnie ogniem żywym albo łamcie na
kole, a i tak wam nie powiem – nie pamiętam, o w mordę! Co tam imię! Liczy się
przecież człowiek, a nie jego imię! A ten człowiek jest taki, że same pozytywy
– sympatyczny, skubaniec, uśmiechnięty i krzyczał, że tacy jesteśmy młodzi, że
tylko trochę zdrowia i góry można przenosić.
A ten drugi znajomy, co przerwał nam
wspominki? – O wyborach od razu. Oskubali mnie, dranie, oszukali jak nic, nie
doliczyli mi głosów, a sondaże były, że prowadzę z nimi nawet ponad dwa razy… Sondaże
– pomyślałem i wzniosłem oczy do nieba. Niedziela przecież była, to odpowiednia
chwila.
Ciągle tak nawijał, a ja go przecież nie
znam. Spotkałem go wtedy w życiu może trzeci raz, a przynajmniej tyle
przelotnych spotkań z tym człowiekiem pamiętam. A on tak do mnie mówił,
jakbyśmy razem co najmniej morze wódki wypili, zjedli beczkę śledzi, spali na
froncie wojennym przytuleni w okopach…
Po radości wspomnień zmęczył mnie i
zasmucił ten drugi mój znajomy, którego imienia, nie pamiętam też, więc coś tam
wymyśliłem, że muszę lecieć gdzieś tam i coś tam głupiego zrobić, ale gadać
więcej z nim już nie mam czasu i bardzo mi, bardzo przykro i bardzo, bardzo
żałuję, ale naprawdę nie mogę, bo tam kawa stygnie i konie już odpoczęły…
To, że góra z górą się nie zejdzie to może
być kłamstwo. My o spotkaniu takim nie możemy nic wiedzieć. Prawdą natomiast
jest, że ludzie obok żyjący nigdy się nie spotkają, jeśli tego nie chcą!
A co z tym wycofywaniem? Tak właśnie
jest ze mną. Gdy tylko wyczuwam w moczu, że coś tam się buduje, coś się klei,
coś spaja, coś mnie z innymi spina, to wtedy się wycofuję, jakbym się czegoś
bał…
Muszę sobie jakiś niewielki seansik
psychoanalityczny zafundować kiedyś!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz