Nie jestem z
tych, co to co tydzień muszą być w kościele, bo trzeba, bo wypada, bo tak nakazuje
Kościół.
Nie jestem z
tych, co udają miłość do bliźniego przez godzinę w tygodniu i czują się
rozgrzeszeni.
Ale nie tylko
unikam zgromadzeń z fałszywą miłością w tle. Nie lubię też słuchać bzdur, co
płyną z ust wybranych, a co, jak pisał Herbert, wcale nie jest Jordanem; nie lubię
słuchać słów, które potrafią zdołować, oderwać od życia, a przecież powinny być
siłą wiary, paliwem na życie zaraz, bramą do życia w pełni, nadzieją na mnie
lepszego, bo chyba właśnie tak trzeba, bo chyba właśnie po to zostali powołani ci, co podczas każdej mszy mówią
albo starają się mówić.
Ostatnio ksiądz
był wykrzyczał owieczkom swoim brak wiary, bo narzekają na suszę i
nieprzychylność natury. A przecież tak nie wolno, bo chrześcijanie powinni z
nadzieją patrzeć na teraz, z nadzieją patrzeć w jutro; muszą mieć silną wiarę; silną wiarę i już!
A to mi
przypomniało inne podobne zdarzenie, gdy wierni nie dosyć dawali na remont
świątyni swojej. Wówczas kapłan grzmiał z góry, że bez pieniędzy się nie da; że tak
nie wolno i w ogóle narzekał, że pracy nie zdoła dokończyć. Przyszłość prac czarno
widział i wcale nie kipiał nadzieją! Dość jednoznacznie wskazywał, kto go nadziei pozbawił!
A przecież tak
nie wolno – nie wolno narzekać, wątpić, nie wolno biadolić, nie wolno bez nadziei patrzeć w jutrzejszą dal. Trzeba koniecznie dziękować za to, co mamy w tej
chwili i krzyczeć, jak jest nam dobrze, nawet gdy żar doskwiera! Trzeba
krzyczeć, jest super, nawet gdy jest pod górę! Nawet krzyczeć, dziękuję, za to, że wiary brak!
W innym miejscu i
czasie słucham kazania w świątyni. I jakże niewyraźnie mówi wybraniec (czyj?), jak
się plącze w temacie, jak kiepsko dobiera słowa, jak bardzo mu pod górę do
zakończenia homilii.
A wszystko takim
tonem, że sam już nie wiedziałem czy słucham mężczyzny, kobiety czy może słucham
anioła!!!
Ognia tam wcale
nie było. Nie było zdecydowania.
Nie słyszałem
człowieka, który wie, co mówi, a już na pewno postawą i zdecydowaniem nie
zarażał słuchaczy ziewających w ukryciu.
Chcę ognia Prawdy
w Kościele!
Chcę
zdecydowania! Chcę, żeby mnie mówca przygniótł swoim zdecydowaniem, że on wie,
co mówi, bo mówi z nakazu Boga! Bo wszyscy wokół chcą wierzyć, że mówi nie tylko od siebie!
Trzeba mi życia wiecznego
w Kościele posmakować i zatęsknić za wiarą w Tego, który JEST Życiem!
Chcę znaleźć w Kościele
miłość do tych, co mnie kopali i do tych, którym kopanie mnie jeszcze się nie znudziło!
Chcę znaleźć w Kościele
nadzieję!
Chcę znaleźć w Kościele
nadzieję!
Chcę...
Chcę...
Chcę...
Nie znajdę tego wszystkiego
w niedzielnej króciutkiej mszy!
Nie znajdę tego w
słowach coniedzielnych homilii!
Może za dużo chcę
znaleźć?
Może nie szukam, gdzie
trzeba?
....................................................
Ale i tak nie przestanę,
choćbym miał cel poszukiwań osiągnąć w sercu pustyni.
W sercu mojej pustyni jest dosyć miejsca dla Boga!
Czasami trzeba pobłądzić,
żeby odnaleźć drogę!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz