Jeden mały
przykład dotyczący nie tyle Boga, co Marii, matki Jezusa i tylko na przykładzie
trzech punktów widzenia – katolików, świadków Jehowy i Petera de Rosy, pokazuje
nam, jak bardzo różnimy się tam, gdzie powinniśmy być jednością; jak bardzo
kwestia wiary; kwestia tego, co do końca niepoznawalne w tym wymiarze ludzkiego
bytowania, różni nas.
Kwestie religijne
zamiast łączyć, skutecznie ludzi dzielą, co chyba aż nadto widać na przykładzie
ostatniego exodusu uchodźców z Bliskiego Wschodu.
Wyznawcy Boga
miłości sieją dziś postrach i śmierć wśród setek tysięcy ludzi. Spełniają się
co do joty słowa Jezusa o wojnach, prześladowaniach, trzęsieniach ziemi… I
jeśli nawet, zgadzając się z Peterem de Rosą, że ewangeliści w wielu miejscach
pisali swoje teksty pod dyktando potrzeb grup społecznych, jak choćby
chrześcijan żydowskiego czy też innego pochodzenia, to nie możemy przy tym
zakładać, że zniekształcili główny sens wypowiedzi Jezusa czy też jego
przepowiedni przyszłych losów świata. W kwestiach dotyczących religijnych
wojen, prześladowań i ludzkiego cierpienia zadawanego przez fanatyków
religijnych wszyscy ewangeliści byli zgodni.
Jasne, że mają
rację ci, którzy twierdzą, że tak było zawsze, odkąd religijny człowiek pojawił
się na ziemi. Wcześniej mógł co najwyżej zabijać dla zdobycia pożywienia i w
obronie własnego czy też pobratymców życia. Zachowywał się wówczas jak dziecko
bezgrzesznej natury. Kiedy jednak w dziejach ludzkości pojawił się pierwiastek
boski, usprawiedliwione zabijanie dla przetrwania ustąpiło miejsca zabijaniu
dla udowodnienia racji czy narzucenia drugiemu człowiekowi własnej prawdy.
Jasne, że mają
rację ci, którzy twierdzą, że wojny i prześladowania to cykliczne elementy
nieustannie pojawiających się działań człowieka.
To tyko zdaje się
potwierdzać fakt, że Jezus miał rację, a chrześcijaństwo jest religią jednostkowych
losów człowieka i zamyka się w ramach jego ziemskiego życia, a następnie
rozciąga w jego nieogarnionych obszarach duchowych eschatologii.
To rodzi pytania:
Czy chrześcijaństwo potrzebuje zinstytucjonalizowanej organizacji w formie
Kościoła? Czy inne religie potrzebują ziemskich instytucji kościelnych, aby
ich wyznawcy osiągnęli założony religijny cel?
Pewne jest tylko
to, że obecnie religia/ religie dzielą ludzi a nie łączą, a spory pomiędzy
wyznawcami poszczególnych wyznań czy religii, jak choćby rozdrapywany na tym
blogu spór o Marię, matkę Jezusa, ów podział dobitnie potwierdza; podział,
który dzieje się na poziomie jednostkowego odczuwania, rozumienia,
postępowania.
Nie przyniosłem
pokoju na ziemię, ale miecz; nie przyszedłem po to, by na ziemi zapanował
pokój, ale żeby zapłonął ogień; nie przyszedłem, żeby siać zgodę, ale będą z
mojego powodu w nienawiści nawet najbliżsi członkowie rodziny… Można mnożyć
tego typu sparafrazowane wypowiedzi Jezusa o Jego religijnym przesłaniu.
I choć w
kościołach ciągle słyszymy, że chrześcijaństwo to religia miłości, to nie
sposób nie widzieć, że pod łopoczącymi na wietrze sztandarami tejże miłości
słychać płacz prześladowanych, mordowanych i wygnanych.
Trudno to ogarnąć,
jeszcze trudniej pojąć. Jeśli dodać do tego jednostkowe problemy codzienności małego
człowieka, to rzeczywiście dla niektórych może się wyłonić ziemskie piekło, w którym
nieodzownie króluje Szatan. A Bóg? Bóg od czasu do czasu wpada tu na chwilę poprzez
swoich wysłanników, aby rozpalić kolejny ogień nadziei na dobre życie później, w
nagrodę za to, co teraz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz