9 września 2015

Religia niezgody

Jeden mały przykład dotyczący nie tyle Boga, co Marii, matki Jezusa i tylko na przykładzie trzech punktów widzenia – katolików, świadków Jehowy i Petera de Rosy, pokazuje nam, jak bardzo różnimy się tam, gdzie powinniśmy być jednością; jak bardzo kwestia wiary; kwestia tego, co do końca niepoznawalne w tym wymiarze ludzkiego bytowania, różni nas.

Kwestie religijne zamiast łączyć, skutecznie ludzi dzielą, co chyba aż nadto widać na przykładzie ostatniego exodusu uchodźców z Bliskiego Wschodu.
Wyznawcy Boga miłości sieją dziś postrach i śmierć wśród setek tysięcy ludzi. Spełniają się co do joty słowa Jezusa o wojnach, prześladowaniach, trzęsieniach ziemi… I jeśli nawet, zgadzając się z Peterem de Rosą, że ewangeliści w wielu miejscach pisali swoje teksty pod dyktando potrzeb grup społecznych, jak choćby chrześcijan żydowskiego czy też innego pochodzenia, to nie możemy przy tym zakładać, że zniekształcili główny sens wypowiedzi Jezusa czy też jego przepowiedni przyszłych losów świata. W kwestiach dotyczących religijnych wojen, prześladowań i ludzkiego cierpienia zadawanego przez fanatyków religijnych wszyscy ewangeliści byli zgodni.
Jasne, że mają rację ci, którzy twierdzą, że tak było zawsze, odkąd religijny człowiek pojawił się na ziemi. Wcześniej mógł co najwyżej zabijać dla zdobycia pożywienia i w obronie własnego czy też pobratymców życia. Zachowywał się wówczas jak dziecko bezgrzesznej natury. Kiedy jednak w dziejach ludzkości pojawił się pierwiastek boski, usprawiedliwione zabijanie dla przetrwania ustąpiło miejsca zabijaniu dla udowodnienia racji czy narzucenia drugiemu człowiekowi własnej prawdy.
Jasne, że mają rację ci, którzy twierdzą, że wojny i prześladowania to cykliczne elementy nieustannie pojawiających się działań człowieka.
To tyko zdaje się potwierdzać fakt, że Jezus miał rację, a chrześcijaństwo jest religią jednostkowych losów człowieka i zamyka się w ramach jego ziemskiego życia, a następnie rozciąga w jego nieogarnionych obszarach duchowych eschatologii.
To rodzi pytania: Czy chrześcijaństwo potrzebuje zinstytucjonalizowanej organizacji w formie Kościoła? Czy inne religie potrzebują ziemskich instytucji kościelnych, aby ich wyznawcy osiągnęli założony religijny cel?
Pewne jest tylko to, że obecnie religia/ religie dzielą ludzi a nie łączą, a spory pomiędzy wyznawcami poszczególnych wyznań czy religii, jak choćby rozdrapywany na tym blogu spór o Marię, matkę Jezusa, ów podział dobitnie potwierdza; podział, który dzieje się na poziomie jednostkowego odczuwania, rozumienia, postępowania.
Nie przyniosłem pokoju na ziemię, ale miecz; nie przyszedłem po to, by na ziemi zapanował pokój, ale żeby zapłonął ogień; nie przyszedłem, żeby siać zgodę, ale będą z mojego powodu w nienawiści nawet najbliżsi członkowie rodziny… Można mnożyć tego typu sparafrazowane wypowiedzi Jezusa o Jego religijnym przesłaniu.
I choć w kościołach ciągle słyszymy, że chrześcijaństwo to religia miłości, to nie sposób nie widzieć, że pod łopoczącymi na wietrze sztandarami tejże miłości słychać płacz prześladowanych, mordowanych i wygnanych.

Trudno to ogarnąć, jeszcze trudniej pojąć. Jeśli dodać do tego jednostkowe problemy codzienności małego człowieka, to rzeczywiście dla niektórych może się wyłonić ziemskie piekło, w którym nieodzownie króluje Szatan. A Bóg? Bóg od czasu do czasu wpada tu na chwilę poprzez swoich wysłanników, aby rozpalić kolejny ogień nadziei na dobre życie później, w nagrodę za to, co teraz.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

SATANISTA – ALKOHOLIK – czy ANIOŁ?

  Nie o Boyu Żeleńskim będzie to wpis, ale o Przybyszewskim Stanisławie, którego Boy znał osobiście. Muszę też od razu napisać, że o ile bar...