Ciąg dalszy mojego
religijnego weekendu.
Zauważam, że
katolicy potrafią na amen obrazić się na świadków Jehowy za to, że nie oddają należytej czci Marii i że nie uważają jej do końca za święta.
Nikt jednak złego
słowa nie powie o pierwszych chrześcijanach, którzy też Marii żadną czcią nie
darzyli.
To pewnie kwestia
niewiedzy i typowego zacietrzewienia.
Mam pretensję do
świadków Jehowy, że trochę na siłę wyrywają fragmenty z Biblii, żeby umniejszyć
rolę Marii, jak choćby historia z Kany Galilejskiej, kiedy Maria mówi Jezusowi,
że wina nie mają.
Świadkowie Jehowy
twierdzą, że wówczas Jezus jasno odpowiedział Marii, żeby dała mu spokój, gdyż
czas jego nie nastał.
Jednak nie
wspominają już o tym, co się stało później, gdy Maria nie odpuściła. Cud się stał, bo
Jezus spełnił jej milczącą prośbę. To nawet, zdaje mi się, nie była prośba,
tylko suche stwierdzenie, a później nakaz „zróbcie, co wam powie”, co może wskazywać na świadomość swojej roli w dziele zbawienia.
Nie powiedzą tego
jednak ci, którym to nie na rękę, w tym świadkowie Jehowy.
W Kanie jasno
widać, że Jezus jako mężczyzna oddziela się od matki, naturalne aż boli, ale
jako dziecko jest jej podporządkowany.
Przeciwnicy
szczególnej roli Marii w dziele zbawienia powiadają, że w Kanie Jezus miał
okazję okazać jej szczególną cześć, ale tego nie zrobił.
No a co z Jego
misją uniwersalną, na cały świat, wszystkich ludzi i czasy się rozciągającą?
Moim zdaniem, Jezus musiał oddzielać się od tego, co łączyło go z życiem
ziemskim na rzecz tego, co ponad! Jeśli ktoś mnie wywoła na ubitą ziemię, to szerzej
myśl rozwinę, a teraz biegnę dalej.
Ktoś w sporze ze
świadkami Jehowy napisał, że Maria pochodzi z rodu królewskiego i należą jej
się wszystkie królewskie przywileje wypływające z przynależności do domu
Dawidowego.
Spokojnie! Po co
tak ostro! A przede wszystkim tak na skróty, a przez to nie najmądrzej!
Chyba nie trzeba
być biblistą czy zginąć na krzyżu, żeby wiedzieć, że sama przynależność do domu
królewskiego nie zapewnia po wiekach królewskich przywilejów, a zwłaszcza domu Dawida,
który sam stracił uznanie w oczach Boga za swoje nieciekawe co do wiary
występki.
Ktoś inny znów
napisał twardo i bez ogórek, że dla nauczycieli z Brooklynu (wiadomo, o kogo
idzie) niezrozumiałe jest określenie Marii (napisał Maryi) jako
współodkupicielki. I dalej, że ona w dziele zbawczym Chrystusa miała największy
udział.
Spokojnie,
spokojnie, spokojnie!
Nie okradajmy z
zasług zbawczych samego Jezusa!
A jeśli już
szukamy tych, co Jezusowi pomogli misję Jego dokończyc, to stwórzmy uczciwie listę i zacznijmy od
Judasza, a później dopisujmy wszystkich tych, bez których Golgoty by nie było.
Tak będzie uczciwiej. Nie musimy przecież brać przykładu z naszych religijnych
przeciwników i na wyrywki traktować czy Biblii czy historii zbawienia.
Świadkowie Jehowy
nazywają Marię zwykłą grzeszną kobietą, jak wszystkie inne. To wprawia
katolickie serca w religijną palpitację. Ktoś nawet wykrzyczał w sieci, że to
dla Marii uwłaczające!
A ja twierdzę, że
grzech nie jest niczym uwłaczającym dla człowieka śmiertelnego, jeśli tylko z
upadku grzechu potrafi się podnieść.
I znowu okrzyk w
sieci, że pełnia łaski wyklucza wszelki grzech!
Do cholery,
kochani, nie bądźmy fanatykami. Przecież nie mogę zakładać, że Karol Wojtyła i
wszyscy święci Boży, byli od kołyski do trumny nieustannie święci.
Nikomu nie zaszkodzi
trochę wyhamować i zamiast nawracać innych pochylić się nad sobą, nad swoim myśleniem,
kondycją swojej wiary i tym, z czym wychodzimy do innych, żeby ich oświecić.
Jestem przed dogmatem
wniebowzięcia Marii, ale o tym w następnym chaotycznym wpisie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz