2 września 2015

Na zadupiu nie ma zasad

Smutno mi, że mieszkam na umysłowym zadupiu, które tworzą ci, co się za wybrańców uważają, w świąteczne szaty się wystroili i zasiadają na pierwszych miejscach. Wewnątrz jednak nie mają nic do zaoferowania poza żądzą władzy i, może, pieniądza.

Mieszkanie na zadupiu ma jednak trochę zalet. Można na przykład się pośmiać z ludzi bardzo poważnych; tak bardzo, bardzo poważnych, że najzwyczajniej śmiesznych, co się nie mogli doczekać objęcia nowych stanowisk (nie zawsze uczciwie zdobytych). Włazili więc do nie swoich jeszcze gabinetów, podejmowali decyzje, choć nie mieli uprawnień, uczestniczyli w posiedzeniach, choć trzeba było poczekać, zmieniali dokumenty organizacyjne bez uprawnionych osób, żądali nawet podpisów, aby uprawomocnić swoje prostackie, tak – prostacie – posunięcia!
Pamiętam, że pomyślałem: To takie rządy cielaków, których działanie obraża ludzi trochę myślących. Bo na zadupiu też ludzie potrafią myśleć!
Pamiętam, kiedy kilkanaście lat temu wygrałem wybory i byłem jeszcze elektem, stary wódz zaproponował, abym wziął udział w konstruowaniu budżetu. Odmówiłem stanowczo, gdyż w głowie mi się nie mieściło, żeby pracować w nie swoim jeszcze gabinecie i wchodzić w kompetencje jeszcze rządzącego.
Nie przyszło mi też do głowy, żeby panoszyć się po urzędzie i pokazywać wszystkim, że zaraz będę szefem. 
Robiłem to naturalnie. Wiedziałem, że trzeba czekać do właściwego momentu, prawnego objęcia urzędu!
Tępiłem też bezwzględnie zapędy innych, którzy próbowali wchodzić w kompetencje urzędników czy kierowników jednostek. A tych, co chcieli rządzić wszystkimi dokoła, nigdy nie brakowało. Twardo jednak stałem na stanowisku, że chęci to jedno, a prawo drugie. Byli to głównie ludzie z tzw. opozycji, których wiedza na temat funkcjonowania samorządu była odwrotnie proporcjonalna do wygórowanych ambicji i chęci rządzenia.
Teraz jest zgoła inaczej. Nowy wódz wie wszystko. Prawo ma w paluszku. Zdaje się znać nawet przyszłość. Zna się na wszystkim i wszystkich. Nawet ocenia pracę, na temat której nic nie wie. A gdy ktoś niewygodny w ocenie swojej pracy dobrze wypada, to razem z ekipą bierze się za załatwienie takiego delikwenta. Możliwości jest dużo, jak choćby „informuję…”
Poplecznicy wodza dzielą stanowiska, ugrywają co lepsze posady znajomym i członkom rodzin i tak im się przy tym spieszy, że nie czekają nawet na pełnoprawne objęcie stanowisk. Przykładem może być tutaj podejmowanie decyzji bez urzędującej jeszcze kilka dni temu dyrektor.
Wczorajszy szlachcic na zagrodzie, symbol warcholstwa, pieniactwa, to przy nich człowiek rozsądny, pełen pokory i powściągliwości.
Jeden z ważnych urzędników małej gminy na końcu świata stwierdził, że to mała społeczność i takie rzeczy, jak podejmowanie decyzji czy zajmowanie gabinetów przed objęcie stanowiska, to w sumie nic takiego, bo tutaj wszyscy się znają. Skwitował, że nic się nie stało i szat nie warto rozdzierać.
Jasne, że świat się nie skończy, a słońce nagle nie zgaśnie z powodu kilku człowieczków żądnych zanadto władzy, żądnych pierwszych miejsc przy stole i pierwszych ławek w świątyni, a przede wszystkim foteli naprędce dla nich zwalnianych.
Jasne, że mała gmina, nawet ta na zadupiu, i mieszkańcy tej gminy wytrzymają niejedno. Można się w końcu nawet przyzwyczaić do życia w głupocie i zakłamaniu graniczącymi z szaleństwem. Można też nieźle się bawić, patrząc na wszystko z dystansu! Ale zabawne to nie jest i śmiać się nie ma z czego.
Dziś jestem przekonany, że o zapowiadanej nowej jakości władzy w małej gminie można już pisać rozprawy. Chociaż to skromny początek nowej lokalnej elity, to materiału do pracy autor już miałby aż nadto. Można analizować i badać mechanizmy dusz ludzkich, żądzę władzy, katolicką miłość bliźniego, reaktywację faryzeizmu w obłudnej pobożności, religijność na pokaz…

Najgorsze w tym wszystkim jest to, że obecnie rządzący wystawiają na próbę moją wiarę słabą. Jak bowiem mam ich kochać, zgodnie z nakazem Mistrza, skoro nawet nie myślę o nich pozytywnie?! Robią dosłownie wszystko, aby mnie utwierdzić w łamaniu przykazań, zwłaszcza miłości bliźniego!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

SATANISTA – ALKOHOLIK – czy ANIOŁ?

  Nie o Boyu Żeleńskim będzie to wpis, ale o Przybyszewskim Stanisławie, którego Boy znał osobiście. Muszę też od razu napisać, że o ile bar...