Już się trochę
zebrało różnic w odbieraniu i rozumieniu roli Marii, matki Jezusa, przez
katolików i świadków Jehowy. To jednak dopiero początek wyliczanki niezgody w
tej, zdawałoby się z pozoru bardzo prostej, kwestii!
Jezus w pewnym
momencie swojej drogi rzekł, że królestwo Jego nie jest z tego świata. Tam,
gdzie on będzie panował, jest zgoła inny porządek rzeczy…
Katolicy wierzą,
że Maria została wzięta do tegoż królestwa i razem z Synem tam panuje.
Świadkowie Jehowy
wiary temu nie dają, bo i dawać nie mogą, skoro Biblia o tym milczy, a cała
sprawa wniebowzięcia oparta jest na dogmacie papieskim.
Wydaje mi się, że
w sporze o Marię pomiędzy katolikami a świadkami Jehowy cała zadyma rozgrywa
się na płaszczyźnie podejścia i interpretacji Biblii. Jeśli Biblię będziemy
czytać linearnie i jej treść będziemy starali się sprowadzić tylko do spraw
ziemskich, do rozumienia ziemskiego, do ludzkiego pojmowania, to wyjdzie nam jak nic złożona opowieść o narodzie wybranym na przestrzeni kilku tysięcy lat.
Będzie to raczej naukowe niż intuicyjne poznawanie Prawdy.
Jeśli natomiast
podchodzimy do Biblii jako skarbnicy uniwersalnego kodu zbawienia (to moje
określenie i wara od niego wszelkiej maści Brownom), to wtedy jej przekaz
będzie różny dla każdej jednostki szukającej siebie w Bogu. Wtedy treści Słowa
nie możemy interpretować dosłownie, gdyż szukający dociera w duchu do Słowa
mówionego, a Słowo mówione to nie to samo co zapis!
Świadkowie Jehowy
wiedzą, że nie da się wojować z katolikami w sprawie Marii samą Biblią, gdyż
to, w co w sprawie Marii wierzą katolicy zgoła w Biblii nie jest zapisane.
Posiłkują się zatem przekazami i dokumentami wczesnochrześcijańskimi. I jak już
powiedziano, Maria, matka Jezusa, przez pierwszych Ojców Kościoła i pierwszych
chrześcijan było traktowana jak zwykła kobieta, bez żadnej późniejszej czci,
jaką wiernym narzucił Kościół k.
Wspomniano
również o tym, że dogmaty o jej bezgrzeszności, wolności od grzechu Adama,
wniebowzięcia z ciałem i duszą są młode i mało warte w samych kwestiach wiary.
Kiedy człowiek to sobie uświadamia, to aż dziw bierze, skąd niektórym papieżom
przyszło do głowy wymyśleć takie dogmaty. Odpowiedź może się kryje w domysłach
Petera de Rosy, który tropi z pozycji nauki wszelkie niepotwierdzone kwestie
wiary chrześcijańskiej. Będzie jeszcze o tym mowa. Nie należy jednak wykluczać,
że kult Marii w Kościele został podyktowany przede wszystkim względami
ekonomicznymi i próbą przywrócenie kobiecie roli, jaką zajmowała w dawnych,
jeszcze przed chrześcijańskich wierzeniach.
U poszczególnych
wyznawców nie widzę chęci zrozumienia faktu, że chyba spierają się o to, co było pierwsze: kura czy jajko? Będę powoli dążył do rozjaśnienia tej sprawy. a teraz dogmat...
Dogmat jest jak
plotka, którą ktoś tam wymyślił. Ktoś następny powtórzył i zmodyfikował. I tak
się tworzy łańcuch kolejnych uzupełnień, aż ktoś to w końcu spisuje i na
podstawie wiary ludzkiej ubiera w znaczenie faktu, na potwierdzenie jednak
którego nie ma żadnych dowodów. Taką plotką np. mogło być zmartwychwstanie dla
Tomasza. Ktoś tam powiedział, że Jezus zmartwychwstał, ale on jasno stwierdził,
że dopóki nie zobaczy i nie dotknie, nie uwierzy. Wiemy, jak to się skończyło i
że Tomasz został upomniany przez zmartwychwstałego, że nie uwierzył tym, co widzieli.
W kwestii Marii jest
trochę gorzej, bo nie ma nawet tych, którzy widzieli, jak choćby jej wniebowzięcie.
Ktoś może równie dobrze
powiedzieć, że nie będzie wierzył w coś, co się tam jakiemuś papieżowi, nie wiadomo
pod wpływem czego, przyśniło!
I też będzie miał
rację.
Może trochę ogólnie.
Nie ma sensu się spierać
o rolę Marii w dziele zbawienia, gdyż Bóg w tymże dziele dał śmiertelnikom różne
role do odegrania. Inną Marii, Piotrowi, Janowi, Szawłowi, niewiernemu Tomaszowi…
i wreszcie Judaszowi. Czynił to i czyni prze cały czas, a lista tych osób jest wciąż
uzupełniana. Wszyscy są ogniwami pewnego łańcucha.
Dlatego tak bardzo
potrzeba nam szerszego spojrzenia niż perspektywa uwielbienia czy potępienia, czci
czy jej braku, które nagminnie wcielamy w swoim myśleniu nie tylko w kwestiach religijnych,
ale również w odniesieniu do ludzi…
W następnym wpisie,
nieco dygresyjnym, postaram się w sposób wręcz humorystyczny ukazać, jak bardzo
w swoich religijnych sporach jesteśmy małostkowi i zasklepieni w swojej tylko prawdzie, a czasem nawet śmieszni.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz