Im
mniej piszę, tym więcej ludzi mnie czyta!
To
rachunek proporcjonalny, albowiem im mniej piszę, tym mniejsze są moje
oczekiwania co do Czytelników, a im mniejsze oczekiwania, tym większa wartość
każdej odsłony na blogu!
Ale
trzeba zamykać tematy.
Dobrze,
że już po świętach, ponieważ gdyby tak jeszcze z tydzień, to wielu z nas to
całe świętowanie mogłoby przypłacić poważną utratą zdrowia! A ilu namęczyłoby
się ponad miarę, żeby tylko sprostać wszystkim swoim świątecznym planom!
Kolejny
raz w tym roku zauważyłem, że święta BN
niczym się dzisiaj nie różnią od innych spotkań rodzinnych czy towarzyskich. No
może jeszcze czujemy jakiś tam obowiązek pojawić się u najbliższej rodziny i
posiedzieć godzinę lub dwie przy ponad stan zastawionym stole.
Jednak
te wizyty i tak nie różnią się niczym od innych wizyt rodzinnych, podczas
których najczęściej i tak stół ugina się od jadła, które trzeba zjeść na raz, a
którego mogłoby wystarczyć z powodzeniem na tydzień.
Dobra,
wiem, w BN składamy sobie jakieś tam wyświechtane życzenia i dzielimy się
opłatkiem, do tego udajemy, że mamy dla najbliższych prezenty od wymyślonego
Mikołaja, czyli delikatnie mówiąc, powtarzamy bezmyślnie usankcjonowane przez
tradycję kłamstwo.
Tylko
że podczas np. wizyty z okazji urodzin, imienin czy innej jakiejś tam rocznicy, też składamy sobie życzenia, wręczamy prezenty, bez głupiego tłumaczenia, że to
niby nie od nas, tylko od jakiegoś tam fikcyjnego brodacza.
Jedynym
wyróżnikiem bożonarodzeniowych spotkań jest zatem dzielenie się opłatkiem. Ale
weźmy taki przypadek, jaki ja przeżyłem w tym roku. Nie zdążyłem dojechać do
brata w wigilijny wieczór i podzieliłem się z nim opłatkiem w pierwszy dzień
świat, a z częścią rodziny podzieliłem się opłatkiem przed pojawieniem się
pierwszej gwiazdki w wigilię. W jednym przypadku dzieliłem się opłatkiem, kiedy
wigilia była już przeszłością, w drugim, kiedy jeszcze nie nastała.
Czy takie
dzielenie się opłatkiem liczy się?
Chyba tak, bo przecież parlamentarzyści
i tym podobni dzielili się opłatkiem na kilka dni przed BN i to się chyba
liczyło, skoro brali w tym udział nawet hierarchowie Kościoła.
Skoro
więc takie dzielenie się opłatkiem „na zapas” albo „na zaś” liczy się tak samo,
jak dzielenie się przy wigilijnym stole, to równie dobrze mogę kupić sobie
opłatek na zapas i dzielić się nim z innymi w momencie, w którym czuję taką
duchową potrzebę.
Wiem,
z takiego myślenia wynika jak nic, że bożonarodzeniowe spotkania niczym nie
różnią się od innych spotkań z jakiejś tam okazji. Trzeba jasno powiedzieć, że
poza nazwą i otoczką (każde spotkanie ma swoją otoczkę) spotkania bożonarodzeniowe nie różnią się niczym.
Jeśli
o mnie idzie, to ja dorosłym odpuściłbym tę całą bożonarodzeniową szopkę i
ograniczył ją do dzieci i młodzieży uczącej się. Dla dzieciaków to frajda –
prezenty, Mikołaj, choinka itd., a do tego ferie świąteczne i laba od nauki.
Dla nich to ma sens.
Dorosłym
dałbym do dyspozycji kolejny długi
weekend, podczas którego mieliby obowiązek obdarowywać dzieciaki i młodzież
prezentami.
No
dobra, a co z choinką?
To
duży problem! Dzieciaki lubią ubierać choinkę i lubią patrzeć na migocące
lampki. No i znajdują pod choinką prezenty.
Poza
tym, choinka niczemu nie służy! Zajmuje miejsce, jest kolejnym elementem
bożonarodzeniowej machiny marketingowej i takiegoż biznesu. Trzeba przecież co
roku dokupić przepalone lampki, stłuczone bombki, no i jeszcze tam coś.
Jeśli
przy tym mamy w domu sztuczną choinkę (właśnie sztuczna choinka, jak sztuczne
święta), to i tę sztuczną choinkę co jakiś czas trzeba przecież wymienić!
Tyle
zachodu, żeby ewentualnie oko cieszyło! A czyż nie można nacieszyć oczu, np.
patrzeniem na Księżyc albo, jak Mały Książę, na zachody słońca?
Czyż
to nie głupie? A jakie tandetne!
To
żadna herezja, tylko fakt, do którego ludzie zdają się nie przyznawać!
Ile
w tych świętach BN jest religijności to tylko Bóg wie, a ile pogaństwa, to już
sprawka Szatana!
Wypisuję
tu herezje co najwyżej dla tych, którzy na świętach BN cyklicznie robią niezły
interes.
Zrozumiem
też gromy spadające na moją głowę albo gdy zbiorę baty od przedstawicieli
Kościoła k., albowiem święta BN i okres świąteczny, to czas większych wpływów.
Wiadomo, ludzie wracają na święta nawet z zagranicy, idą do kościółka, żeby
podziękować za powodzenie i szczęśliwą podróż, a że z pustymi kieszeniami nie
wracają, tego już chyba udowadniać nie trzeba! A skoro w kieszeniach pełno, to
i podzielić się tym łatwiej! No i wiadomo, że kto więcej daje, tego Bóg
bardziej miłuje! Zatem BN to większe wpływy z tak zwanych datków tacą zwanych!
Powiedzmy
sobie jednak szczerze. Dla człowieka wierzącego, taka ilość zabiegów i
elementów, niemających nic wspólnego z religijnym charakterem tych świąt, musi
być dość frustrująca.
Piszę
to z mojego punktu widzenia. Dla mnie ta cała bożonarodzeniowa otoczka,
niemająca z religią nic wspólnego, jest i frustrująca, i żenująca! Dlatego od
kilku lat okres przedświąteczny i same święta są dla mnie bardzo frustrujące.
To okres, gdy duchowo czuję się fatalnie!
Przyznaję
też ze wstydem, że przez lata uginałem się pod ciężarem tradycji i grałem w
najlepsze.
Pytam
jednak: Grałem rolę dobrego chrześcijanina? Rolę dobrego poganina? Sługusa i
niewolnika tradycji? A może rolę najzwyklejszego i pieprzonego przy okazji konformisty?
W
tym roku doszedłem do muru i postanowiłem coś z tym zrobić! W ilu bowiem procentach
to coroczne Boże Narodzenie jest zwyczajnym robieniem ludzi w bambuko, a w ilu prawdziwie
religijnym świętem?
Dobre
pytanie, co?
Czekam
na odpowiedź!
Jasne,
że chaotycznie to na razie wygląda, jeśli idzie o moje przelewanie myśli na papier
albo do sieci. Nie załamuję jednak rąk, ponieważ wiem, że wszystko, co związane
z BN, wyłoniło się z chaosu!
A
tak, na marginesie, jest coś na tej pięknej ziemi, co się z chaosu nie wyłoniło?
Co
jeszcze?
Później!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz