Niewielu
chyba jest takich, zwłaszcza wśród dorosłych, którzy nie wiedzą, czyich słów w tytule
posta tego użyłem. Jednak na wszelki wypadek i żeby pisać do wszystkich, to i tym
„niewielu” przypomnę – z pewnością wiedzieli, tylko pewnie przez nawał codziennych
obowiązków albo z powodu zbytniego zachłyśnięcia się dorosłością z jej wątpliwymi
atrakcjami mogli o tym zapomnieć, skąd wytrzasnąłem te słowa. No to już przyznaję,
że żywcem sobie ściągnąłem od Księcia Małego, mieszkańca asteroidy równie małej
jak on, zakochanego w Róży chimerycznej, efemerycznej. On wypowiedział te słowa,
a ja je zacytowałem, zaczerpnąłem, zapożyczyłem – wziąłem i napisałem.
Cholera,
znów wstęp długi, zamiast od razu do rzeczy. No to zatem do rzeczy. Często robię
tak, że gdy żona moja śmiga pomiędzy półkami i robi jakieś zakupy, ja w tym czasie…
chowam się w swoim aucie, odpalam sobie czytnik i czytam w najlepsze, bo to lubię
i już. czas mi się wcale nie dłuży, gdy czekam czytając. A co najważniejsze – nie
mam do nikogo żadnej, ale to najmniejszej pretensji, że czekam długo.
Tak
też było w sobotę. Siedzę sobie w aucie, odpaliłem czytnik i czytam „kiedy znów
będę mały” Janusza Korczaka i wcale mi się nie dłuży czekanie na parkingu. Czasami
się rozglądam na lewo albo prawo, żeby powiedzieć: „Dzień dobry!” albo zawołać:
„Cześć!”. Tak było i tym razem, aż tu nagle widzę, że jakaś przedstawicielka płci
nazywanej piękną uśmiecha się do mnie przyjaźnie i nawet macha ręką. Porzuciłem
Korczaka i, dawaj, próbuję sobie przypomnieć, skąd panią znam, ale się przy tym
uśmiecham, asekuracyjnie i oszukańczo uśmiecham się do kobiety, że niby wiem doskonale,
skąd i jak długo się znamy. Z sekundy na sekundę czuję jednak, że nie zdołam sobie
przypomnieć i mogę wyjść na dudka. Biegnę więc kątek oka jeszcze kawałek w bok i
widzę przy kobiecie swojego kolegę. To przecież jego siostra. Już wszystko wiadomo!
Już wiem, skąd jest kobieta i gdzie się poznaliśmy.
Wyskakuję
z auta, witam się z nimi przyjaźnie. Kobieta na zakupy, a ja z kolegą zostaję. W
rękach dzierżę czytnik, więc kolega pyta: ‑ Coś taki zaczytany?
Wyjaśniam,
że czas tak umilam, zamiast siedzieć bezczynnie.
‑
A co czytasz? – ciekawski!
‑
Korczaka – odpowiadam.
‑
Ale to przecież Żyd! – wypala do mnie kolega.
‑
Wiem, że Żyd, no i… - i powietrza normalnie zabrakło mi na odpowiedź. Zatkało mnie
na całego i nie wiem, co mam powiedzieć. Nie spodziewałem się czegoś akurat tak
dziwnego usłyszeć na początku spotkania ze znajomym.
I
wiecie, co zrobiłem? Powiedziałem coś o tym, jak to Stary Doktor tak umiłował dzieciaki,
że poszedł z nimi na śmierć, a wcale przecież nie musiał. I mówię jeszcze o tym,
że wszyscy powinni wiedzieć, że wcale nie musiał z dziećmi Korczak iść na pewną
śmierć, bo nie był Stary Doktor takim zwyczajnym Żydem, takim Żydem – szarakiem,
pierwszym lepszym z tłumu. Był Korczak znanym Żydem i jako taki Żyd, mógł sobie
śmiało załatwić, żeby być gdzie indziej, gdzie przeczekałby spoko wojenną zawieruchę
i to wcale nie w biedzie, ale całkiem wygodnie.
Korczak
tego nie zrobił. Nie chciał zawieźć tych, co mu tak ufali. Co z tego, że dzieciaki?
Korczak to był gigant w postrzeganiu dzieciaków, w dzieciaków rozumieniu Korczak
był gigantem. Nikt na dzieciaki nie patrzył, jak patrzył właśnie Korczak i po Korczaku
pewnie nikt tak na dzieci nie patrzy. No, żebym tylko nie przegiął ze swoją niepamięcią
– był wcześniej przecież Chrystus i on dobitnie powiedział wszystkim wielkim świata,
jak mają traktować dzieci i jaką pozycję mają dzieciaki w Niebie. To On był pierwszy
a potem długo, długo nikt, aż do 1878 roku, kiedy narodził się Korczak.
No
i kiedym tak stał przed moim kolegą, i kiedym tak tłumaczył, że co z tego, że Żyd,
zjawili się jeszcze kolejni moi znajomi, na szczęście. Przeprosiłem kolegę i pogadałem
z nimi, a kiedy odjechali, wróciłem do kolegi. Tematu żydowskiego już między nami
nie było –był inny temat, zastępczy, taki o wszystkim i niczym.
Twierdziłem
tak i twierdzę, że w każdej sytuacji, nawet i najgłupszej, można się czegoś nauczyć.
I to właśnie kolegi: „Ale to przecież Żyd!” – dało mi do myślenia i już mam pomysł
na wpis. A może nawet na dwa.
Mówiłem
i mówię, że zawsze, a do tego wszędzie – na najgorszym zadupiu, w najgorszych okolicznościach,
głupich sytuacja, wśród zalanych w trupa, wśród najgorszy grzeszników, łotrów, zdrajców,
niewiernych albo i nawet wśród farbowanych świętych można się czegoś nauczyć. Tak
było i tym razem.
Zrozumiałem
na nowo, znowu do mnie dotarło, że Mały Książę miał rację:
‑
Dorośli naprawdę są dziwni!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz