Byłem
wczoraj w kościele. Promienie słońca wpadały przez okno i oślepiało mnie. Nie
widziałem twarzy ludzkich. Nie widziałem ołtarza. Słyszałem głos kapłana, który
nienaturalnie spieszył się z odprawieniem mszy świętej. W pewnym momencie byłem
mu nawet wdzięczny, że nie zapomniał wymienić intencji, w jakiej mszę
odprawiał.
Wyszedłem
przed zakończeniem. Męczył mnie ten pośpiech kapłana, wręcz przynaglanie ludzi
do szybszego modlenia się. jakby na plebani obiad mu stygł, kawa albo herbata.
Skoro później nawet mama, która jest praktycznie bezkrytyczna w sprawach
Kościoła k. i jego kapłanów, stwierdziła, że może trochę za szybko ksiądz
odprawiał mszę, to musiało coś w tym być. Nie wiem czy to ma jakiś sens.
Wyszedłem
z kościoła i poszedłem na cmentarz odwiedzić grób mojego ojca chrzestnego. To był
dzień jego imienin. Zapaliłem ogień i zapatrzyłem się z dal. Wciąż słyszałem w
głośnikach szybkie modlitwy kapłana.
Później
miłe chwile spędzone w gronie rodzinnym. Błądzenie po ścieżkach dzieciństwa
dziś już nie do poznania. Dobrze jest się zanurzyć w tym, co było, minęło,
odwiedzić groby tych, którzy jeszcze wczoraj byli stałym elementem naszej
przeszłej teraźniejszości.
Tak
prawdę mówiąc, to miałem pisać o tym, że skończyłem już wybór modlitw Korczaka i
że w jego zbiorku Sam na sam z Bogiem
nie tylko teksty modlitw ujęły mnie swoją głębią treści. Ta książka niewielkich
rozmiarów rozpoczyna się pięknym mottem, a kończy jakże osobistą dedykacją.
Motto:
Modlitwy tych, którzy się nie modlą.
Duszy szeptane tajemnice, które sobie powierzasz, spiąłem klamrą modlitwy.
Wiem, że każdy twór musi z sobą poprzez Boga i z Bogiem przez siebie życiem
świat ogromny splatać. Wiem. Pewien jestem — tak mi, Boże, dopomóż.
A
teraz…
Dedykacja
Matuś — Ojczulku. Wy mi te modlitwy
szybko dyktowali, musiałem je mozolnie z pamięci — wyraz po wyrazie, po literze
litera — składać i spisywać. Czasem nie dosłyszałem, często nie rozumiałem,
robiłem błędy, pamięć zawodziła, przepuściłem wiele. — Z rzadka poprawialiście
— niewiele — tyle, by zrozumialej było dla mnie i dla ludzi.
Nie wiem, czy Waszą mowę do mnie mogę
nazwać swoim dla Was nagrobkiem. Dziękuję Wam za życie i za śmierć Waszą, za
moje życie i śmierć. Rozeszliśmy się na chwilę, aby się znów spotkać razem.
Matuś — Ojczulku, ze wszystkich skamieniałych
tęsknot i bólów Waszych i moich przodków pragnę wznieść wysoką, strzelistą,
samotną wieżę dla ludzi. Liczba tych pod ziemią szkieletów, których głosem pod
Wasze dyktando przemawiam — jest tylko za ostatnich lat trzysta — aż tysiąc — i
dwadzieścia — i cztery. Jak różne nosili imiona.
Dlatego na tym małym nagrobku nie
kładnę imienia.
Dziękuję, żeście nauczyli słyszeć
szept zmarłych i żywych, dziękuję, że poznam tajemnicę Życia w pięknej godzinie
śmierci.
Wasz syn
Tak
pisze człowiek wolny, który zna siebie doskonale, zna swoje miejsce na ziemi i wie, że jest tutaj gościem.
Byłem
wczoraj w kościele. Nie tylko pośpiech kapłana w odprawianiu mszy pamiętam. Zapamiętałem w tej kapłana gonitwie
kilka jego słów. Najciekawsze to te, że pobożni i religijni jesteśmy często na pokaz.
Że za zasłoną kultu niewiele mamy świadomości wiary i religii. A później jeszcze
powiedział, że religii katolickiej i cała mądrość prysła, bo nie ma takiej religii!
Dlaczego zatem pomyślałem: A co mi tam, niech tak będzie! Może tak właśnie jest dobrze?
Nie! Właśnie nie jest dobrze!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz