Dla
mnie modlitwy Korczaka Sam na sam z
Bogiem, to rozmowy człowieka, słowa człowieka dotykającego prawdziwie
eschatologii, ale też człowieka, który potrafi skupić się na TU i TERAZ, aby
wypowiedzieć słowa istotne – niosące ukojenie, wzrost wzwyż, otuchę, nadzieję!
Niesamowita
szczerość prostoty bije z tekstów modlitw. Nie wiem, nie wiem jak WY – zresztą
każdy inaczej – ale do mnie te słowa trafiają i nieważne, przyznacie, nieważne,
że autor to nie katolik.
W
niedzielne słoneczne przedpołudnie powołuję do życia Modlitwę pojednania Korczaka. Może i Wy jakąś myśl znajdziecie w dniej
dla siebie.
Modlitwa pojednania
Znalazłem Ciebie, mój Boże, i cieszę
się jak dziecko zbłąkane, gdy dostrzegło bliską postać z dala. Znalazłem
Ciebie, mój Boże, i cieszę jak dziecko, gdy zbudzone ze snu strasznego łagodnie
uśmiechniętą twarz wita pogodnym uśmiechem. — Znalazłem Ciebie, mój Boże, jak
dziecko, co złej — obcej oddane opiece ucieka — i po tylu trudach, przygodach
tuli się wreszcie do drogiej piersi, w pieśń serca jej zasłuchane.
Kto winien, że zapatrzony w radosną
zabawę oddaliłem się od Ciebie, mój Boże? — że kram z błyskotkami, huczna
muzyka, małpka na łańcuchu, barwna gawiedź jarmarku pociągnęła płochego?
Kto winien, że biegnąc za leśną
jagodą, w nadziei, że ot, zaraz za tymi drzewami, tyle — tyle ich znajdę —
słodkich, bo niespodzianych, słodkich, bo własną ręką i własnym przemysłem
zebranych — zbyt się w las zdradny odbije pacholę.
Kto winien, że naiwnym spojrzeniem nie
w żmudne błyski, a ruchliwe wpatrzony obrazy, nie w szepty odległych tajemnic,
a pogwar taneczny wsłuchany, ku zwodnej radości chyliłem usta i serce?
Jedna łza niepokoju, żem sam jeden w
tłumie — już razem — Ty ze mną, mój Boże.
Noc ciemna. A pod powieką sennego tyle
się dzieje. — Rój strasznych komet, wykrzywione twarze, pożary, krew, wicher,
topielce — to płynę na mętnej fali, to na dziwnie ciężkich skrzydłach uganiam
się za chmury piorunem, to ruda mnie kąsa dziewczyna, to płomień z twarzą
przyjaciela wlecze na bagnisko; chcę krzyknąć — za gardło chwyta ręka zimna —
raz po raz uderza ni to zegar, ni dzwon.
Jeden jęk, żem bezradny — już razem —
Ty przy mnie.
Kto winien, że w mózg obłąkana chwila
rzuciła upiory majaczeń?…
A oto najgorsze:
Że jasną Twą postać zasłoniły mi
cienie Twoich, Boże, kłamliwych tłumaczów.
Poprzez mroczną zgraję przedzierać się
byłem zmuszony. Ich zwodne: „Prosto — padnij — drżyj — powstań — na prawo”. —
Ich mdłe kadzidła — prochy — dymy i gromnice — cuda — groźby i grzechy — mury —
popioły — zachęty i obietnice — kamienne tablice — nauki i gazy trujące. — Ich:
„Do mnie, bo mój Bóg nie tandeta” — poprzez kupę Twych pomocników, faktorów,
zastępców i katów, co odpychali, mrozili, zasłaniali, nie dali — do Ciebie, mój
Boże, dążyłem.
Dlatego tak późno — dlatego teraz
dopiero.
Poprzez życia pokusy, zmysłów obłędne
kurzawy i zamiecie, poprzez fałszywe proroki — do Ciebie.
I cieszę się jak dziecko — i nie
nazywam ani Wielkim, ani Sprawiedliwym, ani Dobrym — mówię:
— Mój Boże.
Mówię: „mój” i ufam.
Tak
mi ta korczakowska modlitwa Homilię
Herberta przypomina miejscami – rzewnie mi się robi, gdy czytam tekst tej
modlitwy.
Poprzez życia pokusy, zmysłów obłędne
kurzawy i zamiecie, poprzez fałszywe proroki – do Ciebie...
To
tak bliskie ziemi, że tylko człowiek tak może!
Milutkiej niedzieli, Grzesznikom i Wam
- Bezgrzeszni!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz