To
nie tyle Kobieta, co Swawola się modli. Dlatego proszę znów nie wmawiać mi
czegoś takiego, że niby ja przeciw płci pięknej jakoś tam występuję. A jeśli
już nawet, to nie ja, a Korczak, ten znany Stary Doktor, zdeklarowany kawaler.
A
teraz poważniej – to może być modlitwa Młodości, a nawet jeśli kobieta w ten sposób
się właśnie modli, to piękniej chyba nie trzeba i widzieć lepiej się nie da.
Zachęcam?
Proponuję? Narzucam coś komuś?
Nie,
słońca tyle za oknem, że jest się czym zachwycić.
Jeśli
masz jednak smutek pod sercem albo ktoś ci dokopał, to całkiem niewykluczone, że
ta modlitwa pomoże.
Modlitwa swawoli
Wierzaj mi, Boże, że pragnę być
poważną, stateczną i skupioną. Może to przyjdzie z czasem, ale tymczasem nie
mogę. Śmieszy mnie wszystko, co poważne, nie wierzę, nie ufam. Uroczyste mowy,
śluby, kazania, nawet pogrzeby — miny — Boże, proszę Cię, zwróć tylko uwagę na
ich miny, na te napuszone, nieszczere i głupie gęby. (Przepraszam, że się tak
wobec Ciebie wyrażam).
Jeśli się modlę tak rzadko, doprawdy,
ich wina. Ich modlitwa albo bezmyślne klepanie pacierzy, albo chytra chęć
podejścia, oszukania Ciebie, wyżebrania czegoś za cenę fałszywych westchnień i
czerwonego nosa.
Nie umiem być nieszczerą. Więc
przyznaję: ja Ciebie nie znam, Boże. I zdaje mi się, że zanim człowiek pozna
Ciebie, Boże, musi przede wszystkim dobrze poznać siebie, siebie znaleźć. A ja błądzę,
nie rozumiem i próbuję odgadnąć siebie jak szaradę, jak bardzo trudne
algebraiczne zadanie. Że nie jestem taką, za jaką mnie mają i dorośli, i
rówieśnicy, to głupstwo; ale przecież nie jestem taka, jaką się sama być
mniemam.
Wesoła jestem, a jednak… Kapryśna
jestem, a przecież… Niedoświadczona, mhm, naiwna, a juści. Na jedno, co wiem,
stu rzeczy się domyślam. Jak ja *ich* znam! Gdyby oni choć w setnej części nas
tak znali, byłoby nam lepiej, a może i gorzej?
Dobra jestem czy zła? Tak i nie. To
pewne, że inaczej dobra i inaczej zła, w czym innym dobra i w czym innym, niż
oni sądzą i chyba — niż sama nawet myślę.
Zdaje mi się, że tę miłość rodziców,
ojczyzny, bliźniego i Ciebie, te wszystkie czcie i szacunki, wymyślili dorośli
dla siebie, a my mamy prawo do własnych uczuć, do swoich ukochań. W modlitwie
młodzieży powinien być śmiech, taniec, żart, kaprys, niespodzianka, coś z
nabożeństw pogańskich i dzikich kultów. Przecież Ty jesteś nie tylko w łzie
człowieka, ale i w woni bzu, nie tylko w niebie, ale i w pocałunku. Po każdej
pustej swawoli nachodzi smutek i tęsknota. A w tęsknocie, jak w mgle, i twarz
matki, i szept Ojczyzny, i bliźnia niedola, i Wielkość Twej Tajemnicy.
No patrz: chcę być z Tobą szczera, a
przecież to jasne, że nie powiem, nie umiem powiedzieć wszystkiego.
Patrzę na gwiazdy i mówię sobie:
miliardy gwiazd, miliardy mil. Cóż, kiedy tego nie czuję. Wiem, że jesteś
Wielki, Potężny, Nieśmiertelny i tak dalej, ale tylko wiem i nic więcej. A ja,
bywa, tak kocham gwiazdy, jak oni znów nie potrafią, choćby się nie wiem jak
nadymali, wypinali, puszyli i pociągali nosami. A dlaczego je kocham, nie
powiem; nawet dokładnie nie umiem powiedzieć dlaczego.
Patrz: moja modlitwa… Czy mądra? Nie.
A czy można nazwać ją głupią? Ona jest bezładna, bo i ja jestem bezładna. Masz
kłopot ze mną, Boże; a pomyśl, jak mnie jest ciężko ze sobą.
Wiesz co Ci zaproponuję?
Zostaw mnie tymczasem taką, jaką
jestem. Poczekaj. Ty Sobie i ja sobie, niby że się nie znamy. Postaram się
nikogo nie gorszyć, nie śmiać się, nie żartować, nawet będę zmawiała pacierze,
tylko bez wznoszenia oczów, pochyleń głowy, bez westchnień i min. Jak długo to
trwać będzie, nie wiem: dopóki nie wstąpi we mnie „statek”. Nie mogę nawet
obiecać, że zapragnę przyspieszyć tę chwilę. Bo po co? Samo przyjdzie.
Zupełnie niespodzianie, nagle spotkamy
się. Nie wiem, gdzie, jak, kiedy nagle Ciebie zobaczę, zarumienię się, serce
mocniej zastuka i uwierzę. Uwierzę, że jesteś inny, że się z nimi nie bratasz,
nie kumasz, że Cię nudzą, że ich lekceważysz, że mnie rozumiesz, że chcesz ze
mną poważnie i szczerze pomówić. Powiesz mi: „Ja wiedziałem, że oni Mnie
obrzydzili, że nie chciałaś wierzyć, w co oni wierzą”. Powiesz: „Wiem, że Mnie
oszukują i kłamią”. Powiesz: że jesteś samotny, opuszczony, pokrzywdzony i jak
ja pełen tęsknoty, i wolny, wolny jak sokół.
I sprzymierzymy się: Ty i ja, i
pryśniemy im śmiechem w oczy, weźmiemy się za ręce, zaczniemy biec co tchu. Oni
zaczną nas wołać, oburzeni, że tak nie wypada. Wówczas przystaniemy na chwilę,
odwrócimy się raz jeden, język im pokażemy: ja i Ty. I śmiejąc się do rozpuku,
znikniemy im z oczu. I śnieg jeść zaczniemy garściami.
Kochany, Najukochańszy Boże, przecież
Ty możesz Sobie na to pozwolić jeden, jedyny raz tylko. Uuuch, jacy oni nudni,
fałszywi: należy im się za ich grzeszki — kara.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz