Mój
dobry znajomy zwierzył mi się ostatnio, że nie może oglądać mediów publicznych
– nie może znieść urabiania ludzi i tych wszelkich rekordów, od których dziś w
Polsce się roi. Stanowczo stwierdza, że poprzednicy powinni zniszczyć tych, co
dzisiaj w polityce mieszają i dokładają starań, by przeciwników powieźć!
Ja
katuję się tymi obrazami o wielkich aferach, nagonkami na ludzi, rekordami
wszelkimi. Dlaczego to robię? Nie wiem. Może chodzi mi o to, żeby się dobrze
napatrzeć, nasłuchać się do bólu i później już być pewnym, że nie żyję w raju!
W
krajowych publicznych media kampania trwa już od dawna. Nie dziwię się zatem,
że ta atmosfera udziela się też tym na dole.
W
mojej małej gminie na końcu świata kupuje się na przykład meble do świetlicy
środowiskowej, gdzie świetlicy środowiskowej nie ma.
To
tak, jakby ktoś tam chciał zrobić mi prezent i kupił mi dojarkę do udoju bydła. Bydła nie posiadam. Gospodarstwa rolnego też. Ale ktoś, kto o mnie zabiega,
przywiózłby mi dojarkę i powiedział z uśmiechem – bierz dojarkę, chłopie, a w
zamian pamiętaj przy najbliższych wyborach.
Nie
robi się przy tym nic, aby wspierać działalność istniejących już na terenie
gminy świetlic środowiskowych.
Czyż
to nie jest absurd?
Ale
to przecież kampania!
*
Nic
nie słychać w mediach o nowym budżecie marzeń w małej gminie. Wódz już nie głosi, że rok ten będzie wyjątkowy.
Wiem, że budżet
już uległ poprawkom. Jedna z koronnych inwestycji musi poczekać rok,
dwa, w tym roku już nie ruszy – tak twierdzą niektórzy radni.
Po co było
planować, skoro sprawa była beznadziejna? Tyle razy mówiłem, gdy siedziałem na
stołku – zrobić, co najpilniejsze i wtedy brać się za resztę. To, co najpilniejsze,
zależy od punktu widzenia, niekoniecznie zależy od punktu siedzenia – dla jednych
punkt siedzenia służy często po to, żeby się jakoś dorobić, dla drugich, żeby
coś zrobić!
*
Trwa
„rekrutacja” pracowników samorządowych do jedynie poprawnej drużyny jedynego poprawnego i najlepszego dla małej gminy na końcu świata, gdzie świat się właśnie zaczyna, kandydata.
Przypomniało
mi to pewną historię z mojej pierwszej samorządowej kampanii wyborczej. Jeden
ze zwolenników starego porządku bardzo nastawał na mnie w kampanii i robił wszystko, żebym
wtedy nie wygrał. Kiedy jednak wygrałem, pierwszy mi gratulował.
Każdy
kandydat powinien zdawać sobie sprawę, że wciągając jawnie i czynnie w swoją kampanię
wyborczą pracowników samorządowych, naraża ich, w razie przegranej, na duże
nieprzyjemności, a nawet poważne kłopoty.
Uderzę się tutaj w pierś, bo sam tak zrobiłem!
Kto
wie, jak zdecydują wyborcy i jak się wybory ułożą? Inny kandydat, niż ja, może
przyjąć gratulacje takiego aktywnego pracownika samorządowego, a później
boleśnie uderzyć!
*
Nie
stronią też moi „przyjaciele” od straszenia mną wyborców z gminy, że gdybym doszedł
do władzy, to zwalniałbym ludzi. Nie jestem zbyt szybki w tym, by ludzi
pozbawiać pracy. Wolę zdecydowanie tę pracę ludziom dawać.
Nie mam jednak zamiaru ściskać się z wrogami!
Jak
będzie, zobaczymy.
Nie
gadajmy na próżno!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz