Często postępujemy wbrew sobie, żeby nie narazić się na społeczną anatemę!
Najwyższą
cenę płaci ten, kto zaparł się samego siebie!
Szlochu ciąg dalszy.
85.
Cały wieczór opowiadałem
Hubertowi o moim Zwariowanym Przyjacielu. Ciągle przy tym myślałem o tym, skąd
go znam. Nie mogłem sobie przypomnieć.
I oto pijemy rosół
przyniesiony właśnie przez niego! Zakończyłem.
Hubert bez słowa
wyciągnął butelkę rozweselacza i postawił na stole.
A okazja? Spytałem.
Nie spotykam się już z
Izą, odpowiedział po chwili milczenia.
Czekał na moje pytania.
Milczałem i zestawiałem w
myślach ostatnie wiadomości mojego Zwariowanego Przyjaciela z wyznaniem
Huberta. Nalałem sobie i wypiłem, ale wódka mi nie smakowała. Zbyt smutno i
jesiennie się zrobiło w duszy.
Ludzie zaczęli gadać,
nagle odezwał się Hubert. Wiesz...
Nie, nie wiem! Oświeć
mnie! Krzyknąłem. Słuchasz tego, co ludzie mówią? A z Izą rozmawiałeś? Wiesz,
co mówi Iza?
Odwróciłem się do niego
plecami i wpatrzyłem w ogień.
Usłyszałem odgłos
zamykanych drzwi.
Sięgnąłem po butelkę.
Chciałem, żeby zapomnienie przyszło jak najszybciej! Żeby noc mnie pochłonęła!
We śnie odwiedził mnie
mój Zwariowany Przyjaciel. Nie zawsze odróżniamy jawę od snu. Początkowo
poddawałem w wątpliwość tę wizytę. Jednak po przebudzeniu zauważyłem kolejne
zapasy od mojego Zwariowanego Przyjaciela; zapasy tak potrzebne do walki ze
światem i samym sobą. Do walki ze światem, który nieopatrznie i tak nieudolnie
stworzyłem dla siebie i innych. Do walki w piekiełku, które sobie i innym
zgotowałem?
Czyż potrafimy odróżnić
jawę od snu?
Może właśnie snem
jesteśmy?
Snem wielkiego Boga!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz