Leżę
na łóżku w domu pielgrzyma „Arka”. Mam za sobą tylko 45 km, ale stopy mnie tak
bolą, że nie wyobrażam sobie, jak za chwilę na nich stanę.
Dociera
do mnie, że to adrenalina w drodze znieczulała ból. Teraz, kiedy już jestem na
miejscu, po zameldowaniu się przed obrazem MB, wszystko odchodzi, „znieczulenie”
też.
Dzisiaj
przed Kramskiem jeden z kierowców chciał mnie podwieźć. Grzecznie podziękowałem
i powiedziałem, że muszę wędrować.
W
Kramsku w niewielkim barze, z barmanką, jednym klientem na rauszu i drugim
jeszcze w trakcie dobijania do kolegi w rolach głównych, wypiłem kawę i zjadłem
marsa. Po tak obfitym posiłku rozpuściłem wapno w szklance wody i po krótkiej rozmowie z „kierowniczką”
– tak tytułowali ją miejscowi – od której dowiedziałem się, jak dojść do
Lichenia i jak jeszcze daleko, ruszyłem w ostatni etap pielgrzymki.
Po
jakimś czasie zobaczyłem w oddali wieże bazyliki licheńskiej. Zadzwoniłem do
mamy i powiedziałem, że skoro widzę bazylikę, to dojdę. I wtedy zobaczyłem na
horyzoncie chmurę, a po kilkunastu minutach szedłem w strugach deszczu. Postanowiłem,
że nie zatrzymam się nawet jeśli będzie oberwanie chmury. I szedłem!
W
pewnym momencie zatrzymał się przy mnie samochód jadący w przeciwnym kierunku i
młody mężczyzna, praktycznie jeszcze chłopak, zaproponował, żebym wsiadał…cdn.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz