26 maja 2009, sobota,
Gostynin.
Znalezione w sieci |
W aptece zapytałem o
szewca. Wskazano mi dwa zakłady, ale jeden od razu odradzano, gdyż, jak
twierdzono, prowadzi go szewc dziwak.
Nietrudno zgadnąć, że zacząłem szukać właśnie szewca dziwaka.
Staruszek szewc
prowadził właśnie rozmowę ze swoimi wiekowymi znajomymi, kiedy przekroczyłem
próg jego zakładu. Przyjął z przyjemnością moje zlecenie i wypytał skąd i dokąd
wędruję. Odpowiedziałem zgodnie z prawdą i usłyszałem głosy podziwu.
Staruszek zaproponował
mi godzinną włóczęgę po mieście, a on w tym czasie weźmie się za moje sandały.
W ciągu godziny
zobaczyłem ciekawe wzgórze zamkowe, zjadłem kawałek pleśniaka i wypiłem kawę.
Kiedy wróciłem do zakładu
szewskiego, sandały były pozszywane, ale szewc nie zamierzał mnie wypuścić bez
rozmowy z nim i jego znajomymi. Nastąpiła wymiana zdań o katolicyzmie, patriotyzmie
i moim wędrowaniu. Szewc nakazał mi zdjąć buty i obejrzał wkładki. Stwierdził,
że z takimi wkładkami to mogę nabawić się co najwyżej bąbli na stopach. Uśmiechnąłem się na tę uwagę! Wykroił
nowe wkładki z kawałka skóry i włożył do butów. Wkładki były wyjątkowe, jedna
ciemna, druga jasna, ponieważ tak ułożył się płat skóry przy wycinaniu.
Opowiedział mi przy
tym, że jest wdowcem i ma narzeczoną.
Kiedy zapytałem, ile
jestem winny za jego pracę i dobre serce, odpowiedział, że nic nie jestem
winny.
Obiecałem, że wspomnę o
nim przed obrazem MB Licheńskiej [Nie pamiętam jednak czy to zrobiłem!]. Życzyłem
mu też, aby jego długoletnie życie wdowca jak najszybciej dobiegło końca! Uśmiechnął
się!
Poprosił jeszcze o to,
żebym w Licheniu wspomniał o nieznajomym i dodał, że właśnie w Licheniu jego
córka chrzciła swoje dziecko.
Wyszedłem na zewnątrz przepełniony światłem!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz