Niebo wczoraj |
W
piątek 25 maja 2009r. wędrowałem z Raciąża do Płocka.
Po
ponad dziewięciu godzinach dreptania i postojów, o godzinie 1443, minąłem znak
terenu zabudowanego miasta.
Byłem
zadowolony z tempa wędrówki i cieszyłem się, że pozostały czas dnia spędzę na
włóczędze po Płocku.
Kiedy
przekraczałem Wisłę, napisałem o tym do rodziny i kilku znajomych.
Znalazłem
i zainstalowałem się w ośrodku „Olimpia”. Pozostało mi odświeżyć się i ruszyć
na włóczęgę po mieście. Po chwili musiałem jednak zmienić plany, gdyż po
prysznicu i chwili leżenia, najzwyczajniej w świecie nie mogłem podnieść się z
łóżka, a stopy piekły ogniem piekielnym.
Wylewałem
łzy słabeusza i byłem na siebie zły, ale ciało zdawało się stawiać ostre
warunki.
Dobrą
godzinę trwały pertraktacje między ciałem i duchem, jak spędzić resztę dnia. Stanęło na tym, że zwlokę ciało z łóżka, co nieco je rozruszam, następnie
znajdę aptekę i kupię jakąś maść na bąble wielkości piłeczki pingpongowej. Później posilę ciało i posiedzę na zewnątrz. Ośrodek, choć położony w samy
mieście, ukryty był wśród zieleni niewysokich drzew, co sprawiało wrażenie odosobnienia i ciszy.
Udało
się. Po godzinie siedziałem w pobliskim barze szybkiej obsługi i powolutku pochłaniałem kebab z warzywami, a obok
spoczywała torebka zakupionych plastrów.
Cieszyłem
się widokiem ludzi i życiem miasta.
Po
posiłku postanowiłem opatrzyć stopy i zostać w ośrodku.
Tak
zrobiłem. Nie wiem, jakim cudem żaden bąbel jeszcze nie pękł i nie rozlał się. Czułem
jednak, że to dobrze, choć ich widok nie zachęcał do dalszej wędrówki.
Nie
pamiętam nawet, jak porwał mnie w swoje ramiona sen, brat śmierci!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz