Myślę, że tak zwane
święte miejsca nie rodzą świętych, jak dobra gleba plony!
We mnie szybciej dojrzewa zabobon i niedowiarstwo niż świętość ludzi prostych, ufających!
Znów siedzę w kawiarni
i zapisuję swoje myśli. Coraz więcej ludzi i coraz mniej skupienia. Może
dziewczyny miały rację, że lepiej jest, kiedy nie ma zbyt wielu ludzi. A już na
pewno najlepiej tam, gdzie nas nie ma!
Ze świętością, w moim
heretyckim przekonaniu, jest tak: jeśli zakiełkuje w nas, nie musimy o niej
myśleć, opanowuje myśli i czyny, aż niezauważenie rozprzestrzenia się poza nas.
Wszedł przed chwilą
starszy pan z dzieckiem (pewnie wnuczek). Mężczyzna ubrany jest w marynarkę,
spodnie, zapobiegawczo ma ze sobą parasol, a na głowie… żółta bejsbolówka! Dość
zabawnie to wygląda.
Czy to jest
przełamywanie stereotypów, czy też zupełne nieprzywiązywanie wagi do tego, co i
jak na sobie nosimy?
Ludzie jadą tu z
potrzeby duchowej; ludzie jadą tu po cud; ludzie wędrują tu po cud; ludzie jadą
tu z ciekawości; ludzie jadą tu dla towarzystwa…
Starszy ksiądz przy
stoliku obok zamówił sobie herbatę i bułkę.
Przyglądam się
pielgrzymom robiącym zakupy w dziale z dewocjonaliami.
Wczoraj jedna z
dziewczyn, chyba ta mniej gadatliwa, powiedziała, że jeśli ludzie kupują krzyż
dla siebie, to dobrze; jeśli natomiast kupują krzyże innym, to bardzo
niedobrze, bo im się drogi życia będą krzyżowały!
Ciekawe! Ale usłyszałem
i nie kupię krzyża innym, co najwyżej sobie!
A nie mówiłem? Kiełkuje
we mnie bardziej zabobon niż świętość!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz