Nie daruję ci tego! Deklaruje
parafianin. Bierze żonę pod rękę i ruszają na mszę!
Mogę sprzedać pół
gospodarski, byleby tylko ten i ten tego nie miał! Mówi znajomy, po czym szybko
się żegna, bo spieszy na mszę niedzielną!
Po co tam jeszcze ja?
Myślę i zawracam na pięcie przed kościelną furtą!
Jeśli Kościół to
wierni, a uczestnictwo w niedzielnej mszy jest kulminacją indywidualnej
deklaracji przynależności do Kościoła, to ja nie ma tam czego szukać – ani w
Kościele, ani w kościele! Wystarczą mi takie spotkania przed kościelną bramą i
już wiem, że niczego w kościele nie znajdę, poza tym, co już wiem, a o czym
szkoda gadać!
Marzy mi się
przynależność do wspólnoty ludzkiej, w której poszczególne jednostki potrafią
stanąć ponad urazami, potrafią zapomnieć wczoraj, potrafią szczerze się
uśmiechnąć, potrafią choć na chwilę stanąć oko w oko z samym sobą i powiedzieć
– chcę być lepszy, chcę z siebie wyrzucić niechęć i nienawiść…
Marzy mi się wspólnota
ludzi, którzy nie patrzą na innych, nie oceniają innych, nie poprawiają innym
życia!
Marzy mi wspólnota, gdzie mówi się tylko o sobie, patrzy na swoje
uczynki, poprawia własne życie!
Tymczasem trafiam na
ludzi, którym z łatwością przychodzi ubierać kogoś w malowane pióra, a później
zadziobać malowanego ptaka! Z łatwością znajdują wrogów! Łatwo im mówić źle o
innych! Przychodzi im z łatwością przypiąć bliźniemu łatę, nawet na progu
świątyni, do której wchodzą się modlić!
A może i tak być, że
moje kościelne marzenia już dawno się spełniły!
W sumie, skąd mogę to
wiedzieć, skoro nie byłem w kościele?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz