Samorządowcy, którzy
nie potrafią zdobyć się na samodzielność w myśleniu i działaniu (a to wiąże się
nierzadko z waleniem głową w mur niezrozumienia), zawsze będą zakładnikami
obietnic i partykularnych interesów, z indywidualnymi włącznie!
Każda porażka jest
radą! (…) Kto jednak lubi porażki!?!
Każdy samorządowiec,
każdy samorządowy działacz, niezależnie od stopnia samorządu terytorialnego
jest na starcie swojej samorządowej drogi zakładnikiem przedwyborczych
obietnic, oczywiście jeśli zostanie wybrany. To nic innego, jak zobowiązania
wobec ludzi, którzy obiecują mu swoje poparcie w wyborach.
To taka usankcjonowana
prawem przedwyborcza gra, z której wczoraj kandydat, a dzisiaj wybrany,
powinien już po ogłoszeniu wyników wycofywać się jak najszybciej. (…)
Jeśli człowiek nie ma
takiej świadomości, powinien sobie w ogóle darować wyścig w wyborach. Chyba że
jest urodzonym demagogiem i populistą!
Obietnice są
nieodłącznym elementem każdych wyborów, nie tylko samorządowych. Warto przy tym
pamiętać, że jeśli kandydat na jakiekolwiek stanowisko czy urząd z wyboru nic
nie obiecuje, nie powinien być zupełnie brany pod uwagę w wyborach. (…)
Przedwyborcze obietnice
świadomi samorządowcy, jak wspomniał nasz bohater, weryfikują natomiast po
wyborach. Wysilają się na samodzielność i realizują zamierzone przez siebie,
ale nieujawnione do końca, plany. Kierują swoje działania w obszary, z których
korzysta jak największa populacja lokalnej społeczności, jak najwięcej
wyborców. (…)
Jeśli tego nie potrafi,
to niechże da sobie z samorządem spokój!
Nie oczekuje jednak
nasz bohater cudu na samorządowej niwie i wie, i zna, choć nie do końca
rozumie, wielu samorządowców, którzy skupiali się i skupiają przede wszystkim
na przedwyborczych obietnicach. Zarówno tych składanych grupie ludzi, jak i
indywidualnie. Takie podejście ma niewiele wspólnego z dobrze pojętym rozwojem
gminnego czy powiatowego podwórka.
Każdy kandydat przed
wyborami jest niczym lep, do którego przylepiają się wszelkiej maści insekty
lokalnej rzeczywistości, a z nimi ich prywatne interesy, które chcą przy okazji
załatwić; prywatne korzyści, jakie mają zamiar osiągnąć; korzyści dla swoich znajomych
czy też zwykłe zaspokojenie swojego próżnego ego co do możliwości klepnięcia
wybranego po ramieniu czy tytułowania go po imieniu. Największe tłuki robią to
nawet publicznie!
Jeśli po wygranych
wyborach nie otrząśnie się taki wybrany z tych wszystkich przylepionych, staje
się nie tyle ich, co ich żądań, zakładnikiem. Dzieje się wtedy tak, że
wybraniec ludu nie reprezentuje interesów ludu, tylko interesy tych, co mu
przed wyborami zdołali wmówić, że dzięki nim wygra.
Oczywiście tworzą tacy
ludzie pozory, że bardzo pomagają. Jeśli prowadzą biznes i zatrudniają ludzi,
wręcz przymuszają ich do uczestnictwa w spotkaniach z kandydatem, namawiają do
odpowiedniego głosowania, zmuszają pracowników do kolportażu ulotek i wieszania
banerów. Gardłują, ile mogą, za swoim wybrańcem, bo wiedzą, ile z tego
gardłowania im może skapnąć! I zaraz po wyborach o swoje się upominają! (…)
Jeśli wybraniec p
wygranych wyborach nie zdobędzie się na samodzielność w decyzjach, na
samodzielność w działaniu, staje się zakładnikiem cudzego myślenia.
Jedno jest tylko pewne,
kiedy przychodzi porażka, tych za plecami już nie ma, nie słychać ich
podszeptów, nie słychać ich dobrych rad i ich wspaniałych pomysłów. Nie
pozostaną u boku choć najmniej przegranego. Nie wezmą na siebie ciężaru
odpowiedzialności za nawet najmniejszą decyzję.
Zostaje wtedy samorządowy
bezmyślniak samiutki na polu bitwy i oczy ciągle przeciera i buzię rozdziawia
jak ryba, którą z wody wyrwano!
Jaka jest na to rada?
Każda porażka jest
radą! Uczy, jak jest naprawdę!
Kto jednak lubi porażki!?!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz