4 kwietnia 2015

Albo świętuję, albo płaczę!

Zrobiło się i świątecznie, i radośnie, bo to przecież świętowanie zwycięstwa życia nad śmiercią! Tymczasem, zanim wykrzyknę; Alleluja!, tradycja nakazuje mi umartwienie!
Co to za tradycja?!

Bądźcie zimni albo gorący! Nakazuje w pewnym momencie Bóg! Nie ma nic pomiędzy! Tymczasem w moim Kościele nakazuje mi się świętowanie poprzez umartwienie! Nie umiem tak!
Z nakazów czy raczej przekazów biblijnych wiemy, że jest czas pracy i czas odpoczynku; czas zabawy (świętowanie) i czas płaczu… Jasno i wyraźnie w Biblii powiedziano, że nie wolno dwóm panom służyć! I nie mówię już o mamonie i Bogu, ale o duchu i materii!
Wielkanoc to świętowanie zwycięstwa wielkiej bitwy w dziejach zbawienia człowieka; zwycięstwa bitwy, po której moce ciemności musiały uznać swoją klęskę!
Dlaczego zatem w oczekiwaniu na to świętowanie mam się umartwiać? Dlaczego powinienem w worze pokutnym i ze smutnym obliczem wypatrywać poranka wielkanocnego, w którym mam symbolicznie świętować moment zmartwychwstania Pana?
Rozumiem! Tradycja! Próba wczucia się w tamte realia! Obrzęd!
Rozumiem! Rozumiem! Rozumiem! Ale tradycja to nie rzecz święta, a przede wszystkim nie jest ona natchniona Duchem Świętym, jak Księga!
Apostołowie, owszem, mieli powody i do strachu, i niepewności, i pokuty, i smutku. Uwięziono ich Mistrza. Skazano Go na śmierć krzyżową, co w tamtych czasach nie było jak złoty strzał czy wykonanie wyroku śmierci przez wstrzyknięcie trucizny, porażenie prądem, a nawet rozstrzelanie czy powieszenie… Nie można ukrzyżowania nawet porównać z ukamienowaniem!
Każdemu w Palestynie w czasach Chrystusa i Apostołów mogło zrobić się ciepło na samą myśl, że ktoś mógłby powiązać kogoś z człowiekiem skazanym na ukrzyżowanie i donieść o tym odpowiednim władzom!
Rozumiem Apostołów i bliskich Chrystusa, którzy po Jego śmierci mogli czuć się zagubieni, niepewni, wystraszeni, a nawet mogli czuć się oszukani… O wielu sprawach bowiem mieli dopiero się dowiedzieć, a niepewności było co niemiara!
Ale kiedy wreszcie ich olśniło, kiedy się dowiedzieli, to czy rozpaczali?! Skądże!
Ja mam to szczęście, że nie muszę borykać się ze stanami ducha, które były chlebem powszednim dla Apostołów i współczesnych Chrystusowi w chwilach próby dla nich i ich Mistrza!
Zatem dlaczego, skoro już wiem o wielkim zwycięstwie Chrystusa i wypełnieniu Słowa, mam się smucić?! Dlaczego mam się umartwiać?!

Ja krzyczę: Alleluja! W tym krzyku nie ma miejsca nawet na cień smutku!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

SATANISTA – ALKOHOLIK – czy ANIOŁ?

  Nie o Boyu Żeleńskim będzie to wpis, ale o Przybyszewskim Stanisławie, którego Boy znał osobiście. Muszę też od razu napisać, że o ile bar...