28 czerwca 2017

Na końcu świata... 2.

Cuda się dzieją na końcu świata, czyli na świata mojego początku. Dzieją się cuda okrutne. Ja, człowiek, który je po to, żeby żyć, a nie żyje po to, żeby jeść, gotuję i cieszę się jak dzieciak z tego, że mi moje gotowanie innym podchodzi.
Jasne, że nie o mnie w tym wszytkom chodzi, tylko o moich Chłopaków. Ale mówię Wam, byłe wczoraj dumny jak paw, gdy Chłopaki stwierdzili, że smakuje im moje kucharzenie i proszą o więcej.

Cholera. Nie wiedziałem, zapomniałem, nie doceniałem tego, nie chciałem zauważyć? Teraz wiem, jak ważne jest być z kimś i dla kogoś! Jak ważne jest coś dla kogoś zrobić! Radość mnie tak roznosiła, że nie było szans, aby siąść do bloga i coś tam w ciągu dnia napisać. W ogóle to mam tyle pomysłów i planów na spędzanie czasu z najbliższymi, że nie zostaje mi go nic na pisanie. Wyrywam jakieś chwile, gdy najbliżsi śpią, jak teraz.
Po drodze spotykam znajomych. Jedni cieszą się na mój widok. Ja zresztą też cieszę się. Inni są jakby zakłopotani tym, że pojawiłem się cały, zdrowy, uśmiechnięty i z podniesioną głową, a nie obdarty, zapity czy przepity, zasmucony losem swoim wygnańczym i tarzającym się w pyle ziemi z powodu tego, żem wodzem był, a już nie jestem. Ci inni też jakby z trwogą pytają czy wracam za rok i czy startuję w wyborach. Przy czym nie czekają na moją odpowiedź, tylko sami próbują odpowiadać, np. w ten sposób – Pewnie nie, bo tam pewnie lepiej! Pewnie nie, bo tam większe pieniądze i zero stresu! I coś w tym rodzaju.
Nie wiem, co będzie za rok. Odpowiadam innym i myślę sobie, gdyby im opowiedział jak bezstresowo żyją Polacy na emigracji, to pewnie włosy dęba stanęłyby im na jakiś miesiąc albo i dłużej. Co tam dęba stanęły – skołtuniłyby się z przerażenia, jak to emigracja bezstresową jest i do tego pełna kasy nie do wydania, bo tak pełna.
Zwierzę się tym, których lubię i na widok których ryjek mi się uśmiecha od ucha do ucha, żem się dorobił niesamowitego dystansu do spraw z małej gminy. Mam dzisiaj zaszczyt patrzeć na to, co się tutaj dzieje z jakiegoś miejsca z zewnątrz, jakbym był obcy, choć przecież trudno byłoby mi powiedzieć, że kiedykolwiek poczułem się tutaj jak u siebie. kiedy tylko miałem pu temu jakieś powody, zaraz pojawiali się swojaki i udowadniali mi dobitnie poprzez referendum albo opozycję twardą, donosy i inną radosną twórczość, żem obcy tu jest i niepotrzebnie próbuję cokolwiek zmieniać.
I powiem Wam jeszcze, że z tego dystansu widać dość dobrze, że wielu dorosłych mieszkańców małej gminy potwierdza niezbicie, że jest to koniec świata. młodzież natomiast jasno dowodzi, że to świata początek. Ja, choć mi los wkłada na barki piąty krzyżyk, nadal czuję się młody i to mój świata początek. A dopóki tu będą ci, za którymi tęsknię, to jeszcze i będzie to miejsce samym pępkiem świata.

No i proszę, jak to dziwnie w życiu człowieka się plecie. Trzeba posiedzieć z rok w rozwiniętej Europie, zasmakować wielkiego świata, poznać setki ludzi, przemierzyć tysiące kilometrów, żeby zrozumieć, że to na końcu świata, czyli na jego początku można doświadczyć cudu niepoznawania siebie.
Zatem potrafię kucharzyć. Z głowy. Na czuja. Mam talent!
No dobrze! Przyznam się. Korzystałem z przepisu. Nie kucharzyłem z głowy.
Nie chcecie chyba, żebym eksperymentował podczas gotowania najbliższym!
Gdyby szło o tych, co mi tam kiedyś za skórę zaleźli, to jak najbardziej z głowy gotowałbym dla nich!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

SATANISTA – ALKOHOLIK – czy ANIOŁ?

  Nie o Boyu Żeleńskim będzie to wpis, ale o Przybyszewskim Stanisławie, którego Boy znał osobiście. Muszę też od razu napisać, że o ile bar...