Do wizyty nie doszło,
ponieważ przeszkodziłem nieproszonemu gościowi, który zamiast drzwiami,
postanowił odwiedzić mnie w piątkowy wieczór przez uchylone okno!
Do tego ani słowa na
przywitanie czy coś tam innego grzecznościowego.
Krzyknąłem więc z
ukrycia w języku tutejszym: Hello!, ale krzyknąłem tak, żeby być dobrze przez gościa
zrozumianym i że wcale do niego miłością nie pałam!
A gość w długą!
I tyle było wizyty
nieoczekiwanej!
Później sobie myślałem,
że wystraszyłem przybysza i takim nieuprzejmy dla wchodzących oknem!
A teraz relacja.
W miniony piątek późnym
wieczorem siedziałem przed komputerem, gdy usłyszałem jakieś szmery prze
drzwiach wejściowych. Uchyliłem zasłonę i na podwórku zauważyłem jakiegoś
mężczyznę w bandanie albo czapce (założonej na głowę daszkiem do tyłu). Odszedł
od drzwi, spojrzał na okno na piętrze. To okno od kuchni. Było tam ciemno. W
pomieszczeniu od podwórka u mnie też było ciemno. Nieznajomy popatrzył w ciemne
okna i wyszedł z podwórka.
Początkowo myślałem, że
wrzucił coś tam lukiem pocztowym w drzwiach. Nie sprawdziłem jednak, tylko
wróciłem do drugiego pomieszczenia i czymś się zająłem.
Ponieważ popołudnie
było bardzo ciepłe, w jednym pokoju (od podwórka) uchyliłem okno i zapomniałem
je zamknąć po zmroku.
Po jakimś czasie od
wizyty nieznajomego na podwórku usłyszałem szelest przy moim oknie. Wchodzę do
drugiego pokoju, a tam gość otwiera okno i chce w najlepsze wchodzić. Jest już w
połowie drogi.
Trochę mnie tym rozeźlił.
Ani dobry wieczór, ani good evening czy good night, a nawet bory wieczier czy as-salam
alaykum, tylko ładuje się przez okno, jakby wchodził do siebie drzwiami.
Krzyknąłem więc: Hello!
I zobaczyłem tylko kurz
na podwórku za umykającym intruzem.
Ponieważ padał deszcz, kurz
po nim szybko opadł, a ja nie miałem siły, żeby o tym myśleć.
Kiedy opowiedziałem to w
sobotę starszemu synowi, odpowiedział: No przecież mieszkasz w mieście Robin
Hooda!
Co racja, to racja, ale
ja przecież do bogaczy nie należę. I nawet jeśli to był jakiś tam potomek Robin
Hooda, to niewątpliwie pomylił adres.
Czy mi gość podniósł
ciśnienie?
A jak myślicie?
Wyobraźcie sobie,
mieszkacie na parterze, w mieście, które do spokojnych nie należy, do tego w
dzielnicy, której niektórzy mieszkańcy w znacznym stopniu przyczyniają się do
wątpliwej reputacji miasta, a tu gramoli się wam nocą jakiś nieznajomy do chaty
przez uchylone okno!
Adrenalina skoczyła mi,
że hej!
Cóż jednak było robić?
Następnego dnia miałem
stawić się o piątej rano w pracy. Dlatego uspokoiłem oddech, zamknąłem okno i
poszedłem spać.
A dzisiaj?
Wiem, że mieszkam w mieście,
gdzie takie sytuacje, to praktycznie codzienność – kradzieże, włamania, pobicia…
Nie skarżę się, nikt mnie przecież tutaj siłą nie trzyma. Myślę jednak, że już
najwyższy czas odpocząć trochę od tego typu wrażeń i życia w tak zwanym wielkim
mieście.
Naprawdę niedługo będę
mógł już odliczać godziny do wyjazdu, ponieważ dni zostanie na tyle mało, że
nie warto będzie ich liczyć!
A zatem kolejne
doświadczenie z grodu Robin Hooda uważam za zaliczone!
Pozdrawiam!
PS
Życzę wszystkim, aby
Wasi goście wchodzili do Waszych mieszkań zgodnie z zasadami, czyli przez drzwi
i w taki sam sposób wychodzili!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz