4 czerwca 2017

Złodziej z wizytą niedoszłą

Do wizyty nie doszło, ponieważ przeszkodziłem nieproszonemu gościowi, który zamiast drzwiami, postanowił odwiedzić mnie w piątkowy wieczór przez uchylone okno!
Do tego ani słowa na przywitanie czy coś tam innego grzecznościowego.
Krzyknąłem więc z ukrycia w języku tutejszym: Hello!, ale krzyknąłem tak, żeby być dobrze przez gościa zrozumianym i że wcale do niego miłością nie pałam!
A gość w długą!
I tyle było wizyty nieoczekiwanej!
Później sobie myślałem, że wystraszyłem przybysza i takim nieuprzejmy dla wchodzących oknem!
A teraz relacja.

W miniony piątek późnym wieczorem siedziałem przed komputerem, gdy usłyszałem jakieś szmery prze drzwiach wejściowych. Uchyliłem zasłonę i na podwórku zauważyłem jakiegoś mężczyznę w bandanie albo czapce (założonej na głowę daszkiem do tyłu). Odszedł od drzwi, spojrzał na okno na piętrze. To okno od kuchni. Było tam ciemno. W pomieszczeniu od podwórka u mnie też było ciemno. Nieznajomy popatrzył w ciemne okna i wyszedł z podwórka.
Początkowo myślałem, że wrzucił coś tam lukiem pocztowym w drzwiach. Nie sprawdziłem jednak, tylko wróciłem do drugiego pomieszczenia i czymś się zająłem.
Ponieważ popołudnie było bardzo ciepłe, w jednym pokoju (od podwórka) uchyliłem okno i zapomniałem je zamknąć po zmroku.
Po jakimś czasie od wizyty nieznajomego na podwórku usłyszałem szelest przy moim oknie. Wchodzę do drugiego pokoju, a tam gość otwiera okno i chce w najlepsze wchodzić. Jest już w połowie drogi.
Trochę mnie tym rozeźlił. Ani dobry wieczór, ani good evening czy good night, a nawet bory wieczier czy as-salam alaykum, tylko ładuje się przez okno, jakby wchodził do siebie drzwiami.
Krzyknąłem więc: Hello!
I zobaczyłem tylko kurz na podwórku za umykającym intruzem.
Ponieważ padał deszcz, kurz po nim szybko opadł, a ja nie miałem siły, żeby o tym myśleć.
Kiedy opowiedziałem to w sobotę starszemu synowi, odpowiedział: No przecież mieszkasz w mieście Robin Hooda!
Co racja, to racja, ale ja przecież do bogaczy nie należę. I nawet jeśli to był jakiś tam potomek Robin Hooda, to niewątpliwie pomylił adres.
Czy mi gość podniósł ciśnienie?
A jak myślicie?
Wyobraźcie sobie, mieszkacie na parterze, w mieście, które do spokojnych nie należy, do tego w dzielnicy, której niektórzy mieszkańcy w znacznym stopniu przyczyniają się do wątpliwej reputacji miasta, a tu gramoli się wam nocą jakiś nieznajomy do chaty przez uchylone okno!
Adrenalina skoczyła mi, że hej!
Cóż jednak było robić?
Następnego dnia miałem stawić się o piątej rano w pracy. Dlatego uspokoiłem oddech, zamknąłem okno i poszedłem spać.
A dzisiaj?
Wiem, że mieszkam w mieście, gdzie takie sytuacje, to praktycznie codzienność – kradzieże, włamania, pobicia… Nie skarżę się, nikt mnie przecież tutaj siłą nie trzyma. Myślę jednak, że już najwyższy czas odpocząć trochę od tego typu wrażeń i życia w tak zwanym wielkim mieście.
Naprawdę niedługo będę mógł już odliczać godziny do wyjazdu, ponieważ dni zostanie na tyle mało, że nie warto będzie ich liczyć!
A zatem kolejne doświadczenie z grodu Robin Hooda uważam za zaliczone!
Pozdrawiam!
PS
Życzę wszystkim, aby Wasi goście wchodzili do Waszych mieszkań zgodnie z zasadami, czyli przez drzwi i w taki sam sposób wychodzili!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

SATANISTA – ALKOHOLIK – czy ANIOŁ?

  Nie o Boyu Żeleńskim będzie to wpis, ale o Przybyszewskim Stanisławie, którego Boy znał osobiście. Muszę też od razu napisać, że o ile bar...