Na wstępie może trochę
ostro, ale inaczej się nie dal. Debile pracodawcy i przełożeni zdają się nie
rozumieć, że ludzie mogą być zmęczeni, mogą zaspać do pracy albo mieć słabszy
dzień. Nie piszę o sobie, ale o swoich znajomych, którzy dostają baty za to, że
zaspali albo się spóźnili kilka minut do pracy. A trzeba wiedzieć, że zaczynami robotę o piątej rano!
Są albo tak tępi, albo tak
przekonani o tym, że mogą decydować o losie innych ludzi. Widzę to tutaj od
roku, jak karze się ludzi na przykład za to, że pozwolili sobie dzień czy dwa
na chorobę, powiedzmy przeziębienie lub zwykłe przemęczenie.
Raz miałem taką sytuację,
że wstałem do pracy i wiedziałem, że nie dam rady wyjść z domu. Nie miałem sił
nawet na to, żeby iść do kuchni, zrobić sobie kanapki. Totalna niemoc, wierzcie
mi. To był czas, kiedy przestawiałem się z nocnej zmiany na dzienną. Po prostu
wymiękłem. Jak zresztą wielu innych, jak, można śmiało powiedzieć, każdy co
jakiś czas tutaj.
Wysłałem wiadomość, że
bardzo źle się czuję i nie przyjdę do pracy. Wszystko zgodnie z procedurą.
Miałem w nosie czy to zaakceptują, czy nie! wiedziałem tylko jedno, chcę wrócić
do łóżka i przespać jeszcze z godzinę albo trochę więcej.
Kilka dni pauzowałem
później za tę słabość, ale ogólnie to bardzo tego nie odczułem.
Lepiej rozumiem ludzi,
którzy pauzują za to, że nie mieli siły, nie dają po prostu rady. Szkoda mi ich
i wiem, że kara kilku dni wolnego za spóźnienie jest niewspółmierna do winy.
Rośnie we mnie wściekłość
na stosunki pracy tutaj oraz na to, jak traktuje się tu moich rodaków.
Chciałbym, żeby tak z dnia na dzień wszyscy Polacy spakowali walizki i dali
stąd dyla. Ależ byłaby panika! Aż się uśmiecham na samą myśl o takim rozwoju
sytuacji.
Na początku, gdy
przyjmowałem się do pracy, w której jestem, powiedziałem, że chciałbym pracować
osiem godzin dziennie. Tyle mi wystarczy.
W biurze popatrzyli na mnie
jak na nienormalnego.
Po kilku tygodniach w pracy
zrozumiałem dobrze, że wtedy naprawdę mogłem zadziwić słuchających. Część, z
którymi pracuję, gdyby im pozwolono, to spaliby w pracy i z niej nie
wychodzili. To dało pracodawcom święte prawo myśleć, że ich firmie Polacy
pracują minimum 11 godzin dziennie przez sześć dni w tygodniu. I tak jest.
To smutne, że sami pędzimy,
śrubujemy normy, ścigamy się ze sobą, kto więcej, szybciej i lepiej.
Ostatnio mój znajomy, ma
tutaj rodzinę, dzieci, naprawdę się stara w pracy, dostał kilka dni offa tylko
dlatego, ze zaspał.
Zaczynam się wściekać na
to, co widzę na co dzień.
Zaczynam rozumieć niechęć,
a nawet nienawiść moich ziomków do tych, co tym wszystkim kręcą. A jestem tu
dopiero niespełna rok.
Staram się, jak mogę,
zrozumieć obie strony. Nie potrafię jednak zrozumieć tego, że traktuje się
tutaj ludzi jak własnych niewolników.
Miało być ogólniej, że
jesteśmy wszyscy niewolnikami pracy i osiągania sukcesu. Coraz mniej mamy
czasu, żeby pogadać z rodziną, żeby pobawić się z dziećmi, spotkać ze
znajomymi, przede wszystkim odpocząć. I im mniej tego czasu, na te święte
sprawy, tym pracy nie ubywa, a zdaje się przybywać.
Trudno nazwać wolnym życie, w którym masz czas dla rodziny może tylko w niedzielę.
Trudno nazwać ludzi wolnymi, gdy 4/5 życia spędzają w pracy albo o niej myśląc.
Położę się i spróbuję
odpocząć kilka godzin od pracy, do myślenia, od tęsknoty, pisania. We śnie
jesteśmy wolni! Naprawdę jesteśmy wolni, gdy Niebo nas wyłącza z tej ziemskiej
rzeczywistości!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz