Na
własnej skórze doświadczam, jak wielka jest siła WYPIERANIA z ludzkiego
myślenia spraw, które – naszym zdaniem – w naszym życiu nie powinny były się
pojawić, wydarzyć itp.
Tak
było przez długi czas ze śmiercią Izabelki, mojej siostrzenicy, a później mojej
siostry Barbary, której rocznica śmierci właśnie się dzieje.
Przez
długi czas nie mogłem sobie wyobrazić tego, że nie zobaczę już Izabelki, a później,
że nie spotkam się już z siostrą. Po śmierci Barbary nie wykasowałem numeru telefonu
do niej. Jakbym wierzył, że kiedy zadzwonię, to właśnie ona odbierze.
Ale
teraz nie chcę się oszukiwać, bo wiem, że Barbara nie chciałby tego!
Często
myślę o swoim dzieciństwie i o tym, jak dostawałem od Barbary baty. Mam
wrażenie, jakby wtedy ciągle mnie ścigała, że nie tak sprzątam, że coś tam nie
tak robię i jeszcze tam coś. Gdy byłem na nią zły, przezywałem ją zołza, co po
kurpiowsku oznaczało taką całkiem niemałą heterę albo jędzę.
Kiedy
Barbara wyszła za mąż i założyła rodzinę, to jej rodzina stała się jakby moją.
Często u niej i u szwagra bywałem, były też okresy, że z nimi mieszkałem. Czułem
się, jakbym miał dwie rodziny – tę z domu rodzinnego i siostry.
Wraz
z moją edukacją w technikum, później na studiach, więź miedzy mną a siostrą
umacniała się, aż w końcu nie wyobrażałem sobie, że mógłbym do niej i do
szwagra czy dzieciaków nie zajechać, nie odezwać się, nie pobyć z nimi.
Tak
było i wtedy, gdy założyłem już swoją rodzinę.
Przeżyłem
z Barbarą i jej rodziną wiele ciężkich chwil. Nie brakowało też chwil
radosnych.
Później
zmarła Izabelka, moja chrześniaczka, druga córka Barbary i szwagra.
Nadal
bywałem u rodziny siostry, choć miałem już dawno swoją rodzinę. Ja i moi
najbliżsi zawsze czuliśmy się w domu szwagra i Barbary jak u siebie.
Później
Barbara zachorowała i dzielnie prze kilkanaście lat walczyła z nowotworem. Aż
dziw, że taka drobnica, tak dzielnie opierała się chorobie! Pamiętam, jak byłem
z nią i jej najstarszą córką w klinice w Bydgoszczy, to jeden z lekarzy
pogratulował siostrze lat walki z chorobą. Fakt, wygląda na strasznie umęczoną,
ale jeszcze wtedy walczyła.
Pamiętam,
jak dwa lata temu, przed wizytą w Bydgoszczy, odwiedziłem ją w szpitalu w
Giżycku w dniu jej urodzin. Rozmawialiśmy wtedy o jakimś przypadku śmierci
kogoś, kto dowiedział się, że jest chory i po miesiącu czy dwóch zmarł. Barbara
mi wtedy powiedziała: Marek, nie wiem czy to nie lepiej, gdy człowiek dowiaduje
się, że jest chory i po krótkim czasie umiera.
Mówiła
tak, ponieważ była naprawdę umęczona chorobą i walką z nią.
Ja
powiedziałem, że cieszę się z każdej chwili, jaką mogę z nią spędzić. Dlatego bardzo
się cieszę, że walczy.
Później
rozmawialiśmy o wszystkim i niczym, o tym, że wspólnie powalczymy, planowaliśmy
wspólnie spędzić czas podczas nadchodzących wakacji.
Ale
Barbara przed wakacjami tego samego roku zmarła.
Jakby
w pewnym momencie powiedziała sobie, nie chce już włączyć, jakby odpuściła,
jakby miała dość!
Pamiętam,
że byłem u niej przez ostatnie dni jej życia. Moje siostrzenice, a córki
Barbary opiekowały się nią tak, że można by wzorcowy film nakręcić na temat
tego, jak należy opiekować się w ostatnich chwilach bliskimi.
Ja
natomiast piłem. Uciekałem codziennie i grzałem gorzałę, żeby tylko nie myśleć.
No nie, nie odpływałem. Byłem, rozmawiałem, starałem się pomagać, ale to
wszystko na rauszu. Na takim rauszu, który pozwala człowiekowi zobojętnieć,
patrzeć z dystansu, wmówić sobie, to nie dzieje się naprawdę.
Ale
działo się.
A
później, gdy Barbara zmarła i nie mogłem płakać na jej pogrzebie, czułem się fatalnie.
Nie potrafię płakać, kiedy trzeba!
Za
to pogrzebie uciekałem często na swoje zadupie, rozpalałem ogień, piłem i płakałem
w samotności, jak ranne zwierzę!
Dopiero
na emigracji powiedziałem sobie w pewnym momencie, koniec oszukiwania siebie
alkoholem. Dotarło do mnie, jaki dodatkowy ból sprawiałem jej swoim zachowaniem
w ostatnich chwilach jej życia. Nie cofnę czasu i nie powtórzę tamtego okresu,
żeby zrobić, postąpić inaczej. Za to mogę dla niej, dla jej pamięci na trzeźwo
rozliczyć się z tamtego czasu i na trzeźwo zająć się moimi uczuciami do
najbliższych.
Mógłbym
odpowiedzieć słowami bohatera Skazani na
Shawshank: Nie ma dnia, żebym nie żałował! Nie spotkam już jednak Marka
sprzed dwóch lat i nie powiem mu, robisz źle, przestań, zatrzymaj się, pomyśl.
Mogę to powiedzieć Markowi teraz, tutaj, temu, który jest w Nottingham i pisze
te słowa. I robię to.
Z
tego filmu też przytoczę pewną myśl – Czasami jest tak, że często musimy przepłynąć
jakąś rzekę gówna, żeby na drugim brzegu odetchnąć świeżym powietrzem jako naprawdę
wolni ludzie!
Próbuję
chaotycznie rozumieć, że moja siostrzyczka, której w dzieciństwie nie lubiłem,
w wieku młodzieńczym i dorosłym pokochałem, i w moim dorosłym życiu straciłem, odeszła i
nie wróci!
Robię
to, co trzeba zrobić.
Nazywam
rzeczy po imieniu.
Wiem, że nie wróci.
Wiem jednak też, że to ja biegnę w jej
kierunku i wierzę, że spotkamy się tam, gdzie nie ma już czasu i przestrzeni. I cieszę się, że Barbara nie czuje już bólu!
Każdy
z nas stracił kogoś, kogo kochał i nie potrafił tego zrozumieć.
Trzeba
jednak wiedzieć, że wokół nas zostają żywi, którzy nas kochają i którym my
powinniśmy okazywać miłość. Wierzę, że tego właśnie chcieliby ci, których
kochamy, a którzy odeszli. Nie rozdrapywać, nie wypierać… Zrozumieć życie i nieustanne
umieranie w tym życiu oraz kochać, ile się da i póki czas tych, którzy nam
jeszcze do kochania tutaj pozostali!
Dopóki
Bóg nie odbierze mi pamięci, Barbara pozostanie w niej, choć wiem, że
dyskretnie usunęła się na bok, abym mógł skupić się na miłości do tych, którzy
jeszcze ze mną wędrują!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz