7 kwietnia 2017

Masakra

Stary jeszcze nie jestem albo za starego jeszcze sienie uważam. Widziałem już jednak różne rzeczy. W różnych sytuacjach byłem. Doświadczałem różnego. Myślę, że można by tym obdzieli więcej niż jednego człowieka. To jednak trąca pychą, gdyż każdy z pewnością przeżywa to, co jest mu do przeżycia dane.
To, co chciałbym opisać, widziałem, przeżywałem, doświadczałem pierwszy raz. Pierwszy raz byłem niemym świadkiem tak okrutnej sceny.
W mojej nowej pracy wajzerami są Pakistańczycy. Jednego z nich Polacy nie trawią. Żywią do niego jakąś nieukrywaną nienawiść i okazują ją na każdym kroku. Nazywają tego mężczyznę Psem. Prawdziwe imię przemilczę, gdyż i tak nic ono czytelnikom nie powie. 

Jak wspomniałem, przy każde okazji Polacy reagują agresją słowną w stosunku do tego człowieka. Używają wulgarnych, jakie tylko mogą wymyśleć, określeń. Wyją. Szczekają. Naśladują wszystkie odgłosy, jakie wydają psy.
Nie wiem, skąd taki stosunek do tego człowieka. Mam nadzieję, że dowiem się czegoś więcej.
Ostatnio wraz z innymi wykonywaliśmy przez jakieś pół godziny jedno zadanie. Nadzorował nas wspomniany Pakistańczyk. Obserwatorem natomiast był przygodny Anglik, który przyjechał właśnie z towarem do firmy.
Polacy z każdą minutą wydawali się coraz bardziej wściekli na wajzera. Wciąż do siebie wykrzykiwali obelgi. Nie oni jednak byli ich adresatami. Wszystko dotyczyło wajzera.
Patrzyłe mna Anglika, który początkowo nie wiedział, o co w zachowaniu Polaków chodzi i coraz szerzej otwierał ze zdziwienia oczy. Szybko jednak pojął, kto jest obiektem krzyków, poszczekiwań, wycia i wyzwisk rzucanych z niezwykłą wściekłością. Pomyślałem teraz, że ze wściekłością właśnie wściekłych psów.
Po skończonej przez nas pracy Anglik podszedł do wajzera i wręczył mu jakiś dokument. Myślę, że potwierdzenie dostawy towaru. Pakistańczyk czytał dokument i sprawdzał towar. Chciał się upewnić czy wszystko się zgadza.
Polacy tymczasem wręcz krzyczeli, ze ten pies nie umie czytać i tym podobnie.
Z każdą chwilą Anglik również nastawiał się wrogo do tego człowieka. Nagle najbliższego z nas zapytał:
‑ Dog? Yes?
Zdrętwiałem!
Zrobiło mi się tak bardzo głupio, że nie wiedziałem, co ze sobą zrobić.
Ktoś tam potwierdził Anglikowi poprawność jego dedukcji. Ten wyrwał nagle dokument z rąk wajzera i zaczął przygotowywać samochód do odjazdu.
Zrozumiałem jasno, że skoro przygodny Anglik, nie mający na co dzień styczności z Polakami, tak szybko pojął, o co w tym wszystkim idzie, to dal Pakistańczyków, którzy z nami pracują przez sześć tygodni po 11 czy 12 godzin musi to być aż nadto zrozumiałe!
Przybiło mnie to niesamowicie!
Pomyślałem też od razu, że nikomu, kto nie bierze czynnego udziału w takiej scenie, być jej świadkiem albo w jej niemalże centrum.
Wajzer wydawał i wydaje mi się człowiekiem spokojnym, miłym, często się uśmiecha. Moim zdaniem jest też skromny. Nie mam pojęcia, o co w tym wszystkim chodzi.
Nie zauważyłem, aby w jakikolwiek sposób komukolwiek dokuczał.
Jego obowiązkiem jest nas pilnować. Często też wykonuje zdjęcia. To w firmie taka forma potwierdzenia, że zarówno on, jak i my jesteśmy na swoich miejscach w określonym czasie. Pracujemy w dużym obiekcie, więc nic dziwnego, że ktoś wymyślił taką właśnie formę nadzoru.
Nikogo nie drażni fakt wykonywania zdjęć przez innych wajzerów. Natomiast gdy robi to wspomniany człowiek od razu spotyka się z niesamowitą wrogością i niewybrednymi insynuacjami, że to on donosi szefostwu o wszelkich wpadkach pracowników itp.
Malowany ptak Jerzego Kosińskiego, pomyślałem  pewnym momencie, gdy zastanawiałem się nad tą sprawą.
Gdyby ktoś mnie zapytał: Jak jest w nowej pracy?
Odpowiedziałbym: Spoko!
Polacy trzymają się razem. Nie dokuczają sobie za bardzo. Co najwyżej żartują z tego czy owego. Wszyscy jednak wiedzą, że to żarty. Taka gra, gdzie nawet ofiara nie czuje się obrażona.
Nie zdarzają się między nami sytuacje, jak ta opisana albo jakie widziałem w poprzednich miejscach pracy.
Jednak opisana przeze mnie scena jest dość powszechna w emigracyjnej rzeczywistości. W pracy trafiło na Pakistańczyka. Po pracy główną rolę odgrywają często Polacy.
To prawda, że na emigracji trzeba mieć skórę nosorożca. O tak zwanym kulturalnym wyrażaniu się można po cichutku pomarzyć. Dobre maniery lepiej zostawić w domu, wybierając się do pracy albo wychodząc do miasta. Trzeba nauczyć się milczeć, kiedy wymaga tego sytuacja i gardłować, gdy trzeba.
Emigracja to zupełnie inna para kaloszy niż te w kraju nad Wisłą, choć i tamte na Wisłą, z tego, co mi wiadomo, fiołkami nie pachną.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

SATANISTA – ALKOHOLIK – czy ANIOŁ?

  Nie o Boyu Żeleńskim będzie to wpis, ale o Przybyszewskim Stanisławie, którego Boy znał osobiście. Muszę też od razu napisać, że o ile bar...